Kariera Kamila Stocha ma przynajmniej dwa punkty, w których śmiało możemy mówić o przejęciu swego rodzaju pierwszeństwa w polskich skokach narciarskich od Adama Małysza. Oba miały miejsce w sezonie 2010/2011.
Trzykrotny mistrz olimpijski miał wówczas już 24 lata. Sukcesów na koncie brakowało, a o tym wszystkim, co wydarzyło się w następnej dekadzie, mógł jedynie nieśmiało marzyć. Ciężka praca jednak popłaciła, a Stoch jest jednym z najlepszych w historii dyscypliny.
Zakopane czekało na 40. zwycięstwo Małysza
23 stycznia 2011 roku polscy kibice pod Wielką Krokwią zebrali się w oczekiwaniu na kolejne zwycięstwo Adama Małysza. Dla wielkiego mistrza urodzonego w Wiśle byłaby to już 40 wiktoria w całej swojej historii występów w PŚ w skokach narciarskich.
ZOBACZ WIDEO: Pamiętasz serbską gwiazdę?! 35-latka zachwyca urodą
Czterokrotny zwycięzca klasyfikacji generalnej dwa dni wcześniej wygrał na jednej ze swoich ulubionych skoczni. Na plecach zaczynał jednak czuć powoli już oddech nadchodzącej gwiazdy.
Kamil Stoch w jednym z trzech konkursów zaplanowanych na tamten weekend (21-23 stycznia) zajął siódme miejsce. Widać było w nim ogromny potencjał na pierwsze zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata.
Na jego drodze stał jednak jego 10 lat starszy idol. Po pierwszej serii jasne stało się, że tego śnieżnego popołudnia w polskich górach na pewno kibice nie będą cieszyć się z kolejnego zwycięstwa Małysza.
W pierwszej serii Zakopane zamarło. Skaczący z 54. numerem na plastronie Małysz Wylądował na 120. metrze, ale po chwili upadł (na wideo poniżej od 6:53 do 7:55). Na skoczni nastała cisza, wszyscy czekali na to, aż polski skoczek wstanie.
Zasępiona twarz Hannu Lepistoe mówiła więcej niż tysiąc słów. Małysz został zwieziony ze skoczni, a wszystko trwało ponad pięć minut. Oczekiwanie na diagnozę dłużyło się niemiłosiernie. Skoczek wówczas był dla Polaków czymś w rodzaju dobra narodowego.
Pierwszy raz Stocha
Ten dzień na zawsze pozostanie dla Polaków symbolem zmiany warty w skokach narciarskich. Gdy Małysz zasiadał na belce startowej, na prowadzeniu w pierwszej serii był bowiem Kamil Stoch. Utalentowany mieszkaniec Zębu skoczył 123 metry w pięknym stylu.
Po pierwszej serii zawodów wszystko zapowiadało nam iście filmową historię. Piękna, śnieżna zima w polskich górach, upadek mistrza i zwycięstwo ucznia. Tak mogło się ułożyć, potrzebny był jednak jeszcze drugi doskonały skok Stocha, który prowadził.
Polak nad drugim Tomem Hilde z Norwegii miał całkiem pokaźną zaliczkę. Wyprzedzał go bowiem o niespełna cztery punkty. W przeliczeniu na metry mówimy tu o przewadze około dwóch metrów.
Hilde w drugiej serii skoczył fenomenalnie. Wylądował na 127. metrze i bardzo wysoko zawiesił poprzeczkę przed walczącym o swoje pierwsze zwycięstwo w karierze Kamilem Stochem (14:12 - 14:47). Presja na Polaku była ogromna.
Aby wygrać musiał skoczyć około 125,5 metra w podobnych warunkach i stylu, co Hilde. -Czy wytrzyma to napięcie? Zostaje Kamil Stoch. Wieje i to wieje z tyłu - mówił komentujący te zawody w TVP Włodzimierz Szaranowicz.
Stoch nic sobie z presji nie robił. Wybił się mocno z progu i poleciał na 128. metr. Warunki miał prawie identyczne, jak jego norweski rywal. - Brawo, brawo! Mam nadzieję, że to był ten skok, o którym marzył od tego 12-latka. Wygrał, chyba wygrał! Fantastyczna sprawa - krzyknął Szaranowicz, zachwycając się Polakiem (na wideo od 14:52).
Komentator miał rację. Kamil odniósł wtedy pierwsze z 39. zwycięstw w Pucharze Świata i rozpoczął pisanie pięknej historii. Trudno znaleźć lepszy moment na kolejny rozdział, niż 15 stycznia 2023 roku na Wielkiej Krokwi. Prawie 12 lat później Stoch ma szansę przegonić mistrza, którego pierwszy raz pokonał właśnie na jego ukochanej skoczni w Zakopanem.
Sobotnia drużynówka w Zakopanem i niedzielny konkurs indywidualny rozpoczną się o 16:00. Transmisja w TVP 1, Eurosporcie 1 oraz na Pilot WP.
Rafał Sierhej, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Noriaki Kasai powraca. Powalczy o Puchar Świata?
- Tak dobrze nie było już dawno. Znamy oglądalność finału TCS