Ceniony w środowisku były trener, Kazimierz Długopolski, w rozmowie z WP SportoweFakty skomentował stan kobiecych skoków w naszym kraju, wypowiadając się dosyć dosadnie na temat pracy Łukasza Kruczka z polską kadrą (szczegóły TUTAJ). Wywołany do tablicy szkoleniowiec w rozmowie z nami przedstawił swój punkt widzenia i odsłonił kulisy prowadzenia żeńskiej części naszej reprezentacji.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Jak należy ocenić ósme miejsce Polski w konkursie drużyn mieszanych? Spodziewał się pan, że zakończymy rywalizację na tej pozycji?
Łukasz Kruczek, były trener kadry skoczkiń: Konkursy drużynowe rządzą się swoimi prawami. Nigdy nie wiadomo, czego do końca można się spodziewać, bo na końcowy rezultat składa się aż osiem skoków. Pewnym było, że skoczkowie zrobią swoje i zaprezentują się dobrze. Jeżeli chodzi o skoczkinie, tu sytuacja była bardziej skomplikowana, bo wyniki Pucharu Świata mówiły same za siebie. Planem minimum na te zawody był awans do drugiej serii, co udało się zrealizować.
Czyli minimum zostało osiągnięte, zatem nie należy tego wyniku rozpatrywać w kategorii sukcesu lub porażki?
Na pewno to nie jest sukces, bo takowym byłaby szósta pozycja. Ósma lokata to po prostu spełnienie założeń minimalnych.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Anita Włodarczyk i piłka nożna? No, no - zdziwicie się!
Nasze zawodniczki według pana mogły skoczyć lepiej czy raczej niekoniecznie?
Patrząc na wyniki treningów, te z konkursu były dosyć zbliżone. Można powiedzieć, że skoczyły blisko swojego poziomu, natomiast nie ustrzegły się widocznych błędów.
Jak patrzeć długofalowo na całą sytuację? Trudno, żeby cieszyć się z postawy naszych skoczkiń w mikście, a w dodatku niewiele wskazuje, by w niedalekiej przyszłości można było myśleć o poprawie. Kinga Rajda nawet ogłosiła zakończenie kariery.
Analizę należy zacząć od tego, co dzieje się na samym dole piramidy szkoleniowej. Na szczycie widzimy efekt końcowy, spowodowany tym, że nie najlepiej dzieje się na wcześniejszych etapach. W zawodach dzieci bierze udział sporo dziewczynek. Wśród nich przewijają się kandydatki z predyspozycjami, by w przyszłości skakać dobrze. Jednak w pewnym momencie trzeba bezwzględnie przejść na wyższy poziom.
Skoro są talenty, co idzie nie tak? Czego brakuje, żeby je oszlifować?
W niektórych przypadkach chęci. Gdy dziewczynki dojrzewają i dochodzą do wieku 10, może 12 lat, to żeby piąć się w górę, powinny zacząć trenować bardziej profesjonalnie. Najlepiej dołączając do szkoły mistrzostwa sportowego. W dzisiejszych czasach to niestety bywa problematyczne. W Zakopanem jeszcze nie jest tak źle, natomiast w Szczyrku już dzieje się dużo gorzej. Zawodniczki w ogóle nie trafiają do tego typu placówek. Często zapewne jest to decyzja rodziców, którzy niekoniecznie widzą w tym długofalowy sens i uważają, że dziecko powinno obrać inny kierunek edukacji.
Czyli brakuje zaangażowania.
Tylko trudno oceniać dziecko, które ma lat 13, czy 14 i mówić, że nie podchodzi do czegoś poważnie, bo to jeszcze nie ten etap. To raczej rola trenerów, żeby pokazać, że trenowanie skoków kobiet jest atrakcyjne i można z tego czerpać korzyści w przyszłości i osiągać sukcesy, że to nie jest marnowanie czasu. U nas w kraju lata temu czekaliśmy i obserwowaliśmy, jak świat podejdzie do skoków kobiet. Świat podszedł do dyscypliny w sposób profesjonalny, a my zostaliśmy z tyłu i to dobrych dziesięć lat.
I to z tego wynikają aż takie dysproporcje?
Tak. To jednak jest wciąż młoda dyscyplina i dystans można skrócić, patrząc na inne kraje. Za 10 lat już będzie za późno. Nikt nie będzie na nas czekał. Cały czas jednak jest szansa, ale bez odpowiedniej liczby zawodniczek to nie będzie możliwe. Trzeba zacząć od podstaw, inaczej nie ma szans na rozwój.
Widzi pan jakiś złoty środek? Choć to zapewne trudne pytanie.
Pytanie jest bardzo trudne. Jeżeli w danej dyscyplinie rywalizuje bardzo dużo zawodników, oni się przecierają i po kilku latach kreuje się z nich czołówka, która wchodzi na wyższy poziom. Jeśli jednak nie ma określonej liczby zawodników, zaczynają się problemy. Reprezentację tworzy się poniekąd ad hoc, bo ze wszystkich dostępnych zawodniczek, które są w szkoleniu, a to nie jest dobre. Każdy ma inne maksimum i pewnych granic nie przeskoczy. Dlatego czasami trudno iść do przodu.
Rozmawiałem z trenerem Długopolskim. Ten nie gryzł się w język i skierował w pana stronę bardzo konkretne zarzuty. Mówił o współodpowiedzialności za całą sytuację i że to właśnie za pana kadencji dziewczyny zaczęły się kłócić. Dodał również, że wszystko funkcjonowało dobrze do momentu, gdy kadrę prowadził jego syn Krystian, któremu pomagała Renata Nadarkiewicz.
Tych czasów to ja w ogóle nie pamiętam. Wtedy pracowałem z chłopakami, to są dawne dzieje. W momencie, gdy ja objąłem kadrę skoczkiń, były tylko dwie zawodniczki, Kamila Karpiel i Kinga Rajda. Wobec tego staraliśmy się wtedy stworzyć większą grupę zawodniczek, które mogłyby rywalizować na skoczniach normalnych i dużych, taki był przynajmniej zamysł. Niestety zderzyliśmy się z pewnymi ograniczeniami u poszczególnych dziewczyn. Być może nacisk był za duży i oczekiwaliśmy zbyt wiele, biorąc pod uwagę ich realne możliwości, więc zaczęły się animozje.
Wracając do Kazimierza Długopolskiego, takich ludzi trzeba nam w szkoleniu. Natomiast nie mogę powiedzieć, że to jest człowiek, któremu kiedykolwiek coś pasowało (śmiech). On nie ukrywa swojego podejścia, zgodnie z którym skoki to w ogóle nie jest dyscyplina dla kobiet. Przyjmuję jego krytykę, ale nie jest dla mnie czymś nowym, że tak właśnie do sprawy podchodzi.
Czyli pan się nie czuje winny całej sytuacji?
To nie jest tak, że mogę czuć, czy nie czuć się winnym. W momencie, gdy zacząłem pracować z kobietami, miałem określoną wizję, którą realizowałem. Szło lepiej lub gorzej, ale każda z zawodniczek, z którą współpracowałem, według mnie osiągnęła jakieś postępy. Na przykład Kinga Rajda wskoczyła do dziesiątki Pucharu Świata, wprawdzie w tylko jednym konkursie, ale jednak. Zaczęła również regularnie punktować w tych rozgrywkach. Ania Twardosz była w finale na mistrzostwach świata, także zdobyła punkty pucharowe, podobnie Nicole Konderla. Coś drgnęło. Ruszyliśmy do przodu, natomiast nie udało się spiąć tego wszystkiego i zbudować spójnej całości.
Więc indywidualne ograniczenia sprawiły, że nie udało się zajść dalej, bo na początku było co najmniej przyzwoicie?
Było trudno, bo to nie jest coś takiego, co można prowadzić w sposób łatwy. Największą trudnością, która nam dokucza i która nas ogranicza, jest zbyt mała liczba skoczkiń. Zresztą nie tylko u nas, bo w innych krajach jest podobnie.
Kończąc temat, trener Długopolski wspomniał też o czymś jeszcze innym. Pan traktował wszystkich równo, nie dochodziło do żadnego faworyzowania, a ostatecznie stało się, jak się stało.
Ja jako trener patrzę na zawodników i zawodniczki w ten sposób, że jeśli ktoś chce pracować i iść w górę, to ja to umożliwiam i daje z siebie maksimum. Natomiast jeśli nie ma chęci, to współpraca zaczyna się rozmywać. Trudno iść naprzód, nie zaczynając wcześniej od podstaw.
Co się nie udało w przypadku Kamili Karpiel? Dlaczego zakończyła karierę?
Przede wszystkim największym problemem było zerwanie więzadła krzyżowego. Ta kontuzja wyłączyła ją na dłuższy okres z funkcjonowania w grupie i treningu. Powrót był nieco utrudniony. Widać było, że brakuje jej trochę pewności siebie na skoczni. To jest rzecz normalna. Dyskutowaliśmy o tym jakiś czas temu i doszliśmy do wniosku, że po takim urazie do normalności wrócił właściwie chyba tylko Andreas Wellinger.
To mogło wywołać lawinę?
Nigdy nie można wskazać jednego elementu w zawodowym sporcie. Psychikę wspiera fizyka i odwrotnie. Na skoczni nie ma miejsca na kalkulacje. Albo się skacze albo nie. Sport na najwyższym poziomie nie toleruje kompromisów.
Czy Szczepan Kupczak to właściwa osoba na zajmowanym obecnie przez niego stanowisku trenera kobiecej kadry?
Gdy zaczynał pracę, na pewno był najlepszym kandydatem. Nie można było mu odmówić ogromnego zaangażowania. Natomiast brakło jednej rzeczy - doświadczenia. Takiego jednego sezonu, gdzie sprawdziłby się w roli asystenta i mógł wszystko obserwować od kuchni.
Czy wobec tego trudno znaleźć doświadczonego trenera?
W Polsce?
Tak.
Bardzo trudno. Trzeba zacząć od tego, że zawód trenera nie jest atrakcyjny, przede wszystkim pod względem finansowym. Takie są niestety realia. Dlatego trudno znaleźć kogoś na naszym podwórku i najczęściej trzeba szukać za granicą. Niewielu decyduje się, by kształcić się w tym kierunku w Polsce.
Na sam koniec. Czy mamy jakiekolwiek przesłanki, by spojrzeć na polskie skoki kobiet z optymizmem?
Nie mamy innego wyjścia. Jeżeli człowiek nie widzi niczego, co może być optymistyczne w konkretnym projekcie, to nie ma on sensu. W fazie długofalowej mamy w tej niewielkiej grupie zawodniczek starających się wejść w świat profesjonalnych skoków, takie, które wykazują się uporem, determinacją i rokują pozytywnie. To pozwala myśleć optymistycznie.
Ile trzeba czasu?
Wszyscy chcielibyśmy znać odpowiedź na to pytanie. Najlepiej, żeby stało się to błyskawicznie. Może sytuacja ulegnie poprawie za pół roku, może za rok, a może dopiero za pięć? Wszystko zależy od otoczenia tych zawodniczek, tego, w jakim znajdą się środowisku, z kim będą konkurowały i jakich będą miały trenerów. Wiele czynników wpływa na efekt końcowy. Miejmy nadzieję, że nie będziemy musieli czekać długo na poprawę. Szanse są, możliwości również.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
Apoloniusz Tajner nie ma wątpliwości ws. Stocha. Co za słowa