Przed nadchodzącym sezonem Pucharu Świata FIS zdecydował się na zmniejszenie kwot startowych dla najsilniejszych reprezentacji. Do tej pory mogły one wystawić siedmiu lub sześciu skoczków do konkursów. Teraz trzy najlepsze mogą desygnować sześciu, a trzy kolejne pięciu zawodników.
Wprowadzone zmiany mają na celu przede wszystkim wypromowanie słabszych nacji, które do tej pory nie miały szans przechodzić przez kwalifikacje i startować w konkursach. Teraz powinno się to zmienić. Pomysł ten rozumie Jakub Kot, jednakże jego zdaniem powinien zostać rozwinięty.
Rewolucja w Pucharze Kontynentalnym
Zmniejszenie kwot startowych zmusi takich skoczków jak np. Markus Eisenbichler, Lovro Kos czy Maciej Kot do występów w Pucharze Kontynentalnym. To automatycznie przełoży się na zwiększenie poziomu stawki. Dlatego w opinii byłego skoczka każdy konkurs drugiej ligi powinien być transmitowany w telewizji. Same zarobki również muszą kilkukrotnie wzrosnąć, ponieważ dla wielu zawodników skoki narciarskie to zawód, z którego się utrzymają.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Siłownia stała się jej pasją. Tak trenuje Rozenek-Majdan
- Można by pomyśleć o "dzikich kartach", choć oczywiście jest to propozycja do rozważenia i przedyskutowania. Zawodnik, który wygrywa dany period w Pucharze Kontynentalnym, mógłby wrócić do Pucharu Świata i startować w nim do końca sezonu lub wrócić na kilka konkursów. To przysługiwałoby wyłącznie danemu skoczkowi i nie zabierało miejsca z kwoty startowej reprezentowanego przez niego kraju. To byłaby nagroda dla takiej osoby - powiedział Kot w rozmowie z WP SportoweFakty.
Brak konsekwencji
Przyznał on, że rozumie pomysł Sandro Pertile, który chce wprowadzić do PŚ słabsze nacje, jak Chiny czy Rumunia, jednakże w ten sposób nie podniesie się poziomu sportowego. Wpływają na to zdecydowanie mniejszy budżet i możliwości krajów, które na co dzień nie mają swoich zawodników w światowej czołówce. Dodatkowo wprowadzane są inne zmiany w przepisach dotyczące sprzętu, co wiążę się z kosztami.
- Najlepsze nacje stać na dostosowanie się do nowych regulacji. Jednak pozostali nie nadążają za tym, bo nie mają pieniędzy. Więc co z tego, że zostaną dopuszczeni do konkursów, skoro będą jeszcze bardziej odstawać od najlepszych. Te gorsze reprezentacje są słabsze, bo nie mają pieniędzy. Co da im możliwość pojawiania się w konkursie, skoro nie są w stanie nadążyć za zmianami przepisów. W taki sposób poziom sportowy spadnie, a nie wzrośnie - stwierdził ekspert.
- Z tego, co rozumiem, FIS chce się otworzyć na inne rynki. Wiadomo, aby ktoś zauważył skoki na przykład w Ameryce Północnej, to muszą w Pucharze Świata pojawić się skoczkowie z tamtych regionów. Tak samo jest z przyciąganiem ludzi na skocznie. Ci fani muszą mieć komu kibicować. Pomysł pewnie sam w sobie nie jest zły, ale nie można wylać dziecka z kąpielą. Czasami mamy już prologi zamiast kwalifikacji, a zaraz awans do drugiej serii PŚ może nie być dużym wyzwaniem - dodał.
W rozmowie z naszym portalem nie ukrywał, że najczęściej stara się bronić zarządzających skokami narciarskimi na świecie, ale tym razem jest bardziej przeciw niż za. Według niego po wykonaniu pewnych ruchów w PŚ trzeba poczynić jakieś kroki w PK i podnieść jego rangę. Bez tego skoczkowie będą mieli coraz mniej sponsorów, ponieważ bez pokazywania loga lub nazwy danej firmy, zmniejszą się jej korzyści, gdyż nikt nie zobaczy reklamy.
Puchar Świata 2023/2024 rozpocznie się od kwalifikacji w Ruce 24 listopada (godz. 16:00). Na następne dwa dni (godz. 16:15) zaplanowane są konkursy indywidualne.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Jednego Polaka mniej w PŚ. Gorzkie słowa Piotra Żyły o zmianach
- "Ty nie startujesz, wracaj do domu". Thurnbichler tego nienawidzi