Nowy sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich rozpoczął konkurs drużyn mieszanych. Najlepsi na skoczni w Lillehammer okazali się Niemcy, a podium uzupełnili Norwegowie i Austriacy. Dopiero 10. lokatę zajęli Amerykanie, którzy, mimo jednego skoku mniej, wyprzedzili reprezentację Ukrainy.
Swojej próby nie mógł oddać Tate Frantz, który jako lider drużyny miał skakać w czwartej kolejce. Początkowo powód nieobecności 19-latka na belce nie był znany. Z czasem wyszło jednak na jaw, że utalentowanego zawodnika dopadł ogromny pech.
O kuriozalnym problemie Frantza opowiedział na antenie Eurosportu Kacper Merk. - Zepsuty kombinezon. Coś się z suwakiem stało i nie dało się zapiąć do końca. Amerykanin nawet nie podchodził do belki startowej, bo wiedział, że zostałby zdyskwalifikowany, więc to nie miałoby sensu - powiedział dziennikarz.
ZOBACZ WIDEO: Aż trudno uwierzyć, że ma 41 lat. Była gwiazda wciąż w formie
Tym samym Amerykanin zjechał wyciągiem na dół skoczni, a w jego głowie krążyło pewnie przekonanie o straconej szansie. 19-latek zaprezentował się bowiem z bardzo dobrej strony podczas wcześniejszych treningów. Dwukrotnie skoczył 134 metry, zajmując odpowiednio szóstą i piątą lokatę.
Frantz szansę na pokazanie swoich możliwości będzie miał już w sobotę 23 listopada, kiedy odbędzie się pierwszy konkurs indywidualny. Jego start zaplanowano na godzinę 16:00. Wcześniej, a konkretnie o 14:45, odbędą się kwalifikacje.