"Antyreklama dyscypliny". Czas wreszcie coś z tym zrobić [OPINIA]

Twitter / Eurosport / Od lewej: Sandro Pertile i Halvor Egner Granerud
Twitter / Eurosport / Od lewej: Sandro Pertile i Halvor Egner Granerud

Ironicznie machanie rękoma, skoki na bulę, wchodzenie i schodzenie z belki - taki obrazek zapamiętamy po tegorocznych zmaganiach w Ruce. Zawody momentami przypominały nieśmieszny żart, a w sprawie formy Polaków nadal wiemy, że nic nie wiemy.

Aleksander Zniszczoł 104 metry, Markus Eisenbichler 99,5, Timi Zajc 99,5, Halvor Egner Granerud 71,5 metra - to nie wyniki czołowych skoczków świata z rywalizacji na mniejszej skoczni, a z obiektu, gdzie można bezpiecznie skakać nawet w okolicach 150. metra.

Polak, Niemiec, Słoweniec, Norweg i jeszcze kilku innych utytułowanych skoczków mogło jednak tylko bezradnie rozłożyć ręce po swoich skokach. Niestety po raz kolejny zawody w Ruce przypominały bardziej cyrk niż sprawiedliwą rywalizację. Kto miał więcej szczęścia i wiatr pod narty, zwłaszcza na dole, ten odlatywał. Komu tylko powiało nieco mniej sprzyjająco, ten lądował na buli.

Trudno oglądało się konkurs, w którym jeden zawodnik ląduje powyżej 140. metra, a kolejny skacze nawet 60 metrów bliżej. To olbrzymia dysproporcja, która nie powinna mieć miejsca na poziomie Pucharu Świata. Dochodzi jednak do niej, bowiem organizuje się zawody na skoczni, na której od lat - z małymi wyjątkami - wiatr robi co chce i "ustala" wyniki.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kuriozalny gol! Najdziwniejszy "swojak" sezonu?

W niedzielę wiało już tak mocno, że nawet nie rozegrano dwóch serii. Drugą przerwano po skokach kilkunastu skoczków i za ostateczne wyniki uznano te z półmetka. To niestety nie pierwszy taki przypadek w Ruce i zapewne nie ostatni.

FIS, jak w wielu innych sprawach związanymi ze skokami narciarskimi, nie wyciąga bowiem żadnych wniosków. Od lat na przełomie listopada i grudnia w Ruce wieje, a mimo to zawody w tej miejscowości rozgrywane są w tym samym terminie. I co roku od skoczków i trenerów po zmaganiach w Finlandii słyszymy te same słowa: nie można wyciągać wniosków ze skoków, wietrzna loteria, z takim wiatrem nie miałem szans, itd.

To po prostu antyreklama dyscypliny. Zgadzam się ze słowami Rafała Kota, byłego fizjoterapeuty polskiej kadry, który już po sobotnim konkursie mówił nam, że takie zawody jak w Ruce, gdzie rządzi wiatr i łut szczęścia, nie przysporzą dyscyplinie nowych kibiców. Wręcz przeciwnie, kolejni fani mogą się od niej odwrócić, a przecież już teraz skoki narciarskie nie należą do najpopularniejszej dyscypliny wśród sportów zimowych.

Dla dobra skoków, zmagania w Ruce nie powinny odbywać się na początku sezonu. Warto byłoby zorganizować je w nieco późniejszym terminie, gdy zima jest bardziej stabilna i wiatr nie odgrywa pierwszoplanowej roli.

Po tegorocznym weekendzie w Ruce tak naprawdę wiemy, że nic nie wiemy. Wynikowo u polskich skoczków coś drgnęło. W sobotę o podium walczył Zniszczoł, by ostatecznie skończyć 13. W niedzielę, w ostatecznie jednoseryjnym konkursie, 10. był Dawid Kubacki, a 14. Kamil Stoch. Rezultaty Polaków znacznie lepsze niż w Lillehammer, ale nie można realnie ocenić, ile było w tym zasługi wiatru, a ile wyższej formy skoczków.

Pozostaje nam czekać na Wisłę i liczyć przede wszystkim na to, że warunki wietrzne w Polsce będą znacznie bardziej sprawiedliwe niż w Finlandii. Jeśli przy bardziej wyrównanych warunkach nasi reprezentanci powtórzą wyniki z niedzieli z Ruki, będzie to znak, że ich forma zwyżkuje i mogą przynieść nam w tym sezonie jeszcze wiele pozytywnych emocji.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty