Sześciu Polaków w drugiej serii konkursu indywidualnego w Wiśle - brzmi świetnie. Nawet to jakiś sukces. W końcu nie często naszej reprezentacji zdarzają się takie wyniki. Potem wchodzi się w szczegółowe rezultaty, a tam żadnego Biało-Czerwonego w najlepszej dziesiątce. W takim momencie należy sobie zadać pytanie, co lepsze - ilość czy jakość?
Moim zdaniem to drugie. Wolałbym czterech Polaków w rundzie finałowej, ale walczących o czołowe lokaty. Szczególnie że i tak tylko pięciu będziemy mogli zabrać na kolejne konkursy. Zapewne jeszcze wieczorem w niedzielę przeczytamy o postępach i kroku do przodu. Tylko co to za poprawa? Zresztą jedna jaskółka wiosny nie czyni.
Po prostu nie potrafię się cieszyć takimi wynikami. Nie dlatego, że wymagam samych zwycięstw. Tylko kadencja Thomasa Thurnbichlera nauczyła mnie, że jeden konkurs nic nie oznacza. Poczekajmy na zawody w Titisee-Neustadt oraz Engelbergu. Jeśli tam cała nasza piątka będzie regularnie punktować i prezentować się coraz lepiej, będzie można pisać o postępie. Wówczas przed Turniejem Czterech Skoczni powieje optymizmem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Tak wygląda typowy dzień Aryny Sabalenki
Mimo wszystko na słowa pochwały zasługuje Paweł Wąsek. Akurat w jego przypadku widać, że coś drgnęło. Jest poprawa, praktycznie w każdej próbie. Często dobre lato nie przekłada się na udaną zimę. Tutaj jest inaczej. Pomału stabilizuje swoją pozycję w czołowej "15", a pewnie niedługo w najlepszej "10". Śmiem nawet twierdzić, że w sezonie 2024/2025 stanie jeszcze na podium konkursu PŚ.
Niezłą formę ma także Aleksander Zniszczoł, który rozbudził nasze oczekiwania w końcówce poprzedniej edycji Pucharu Świata. Do tych rezultatów jeszcze brakuje. Nawet całkiem sporo. Ale on akurat dobrze wygląda na progu. Bez wątpienia znaczenie ma jeszcze kierunek wiatru. Nie od dziś wiadomo, że ten pod narty mocno mu pomaga. Przeciwny już nie. Mimo wszystko powinien dać polskim kibicom jeszcze sporo radości.
I na tym koniec pozytywnych informacji. Nie do końca kupuję opinie, według których nie powinno się zwracać uwagi na wyniki Kamila Stocha, Dawida Kubackiego oraz Piotra Żyły, ponieważ już nic nie muszą. Pewnie, że nic nie muszą. Osiągnęli już wiele. Są wybitnymi skoczkami, szczególnie w polskich warunkach. Tylko nikt nie bierze udziału w zawodach, aby zająć 20. miejsce.
Oczywiście, są lepsi od praktycznie każdego młodszego zawodnika z naszego kraju, dlatego należy im się miejsce w Pucharze Świata. Jednocześnie trzeba od nich wymagać lokat w czołówce. Oni też od siebie tego wymagają. Dla takich skoczków każda pozycja poza czołową dziesiątką jest pewnego rodzaju porażką. I tak powinno się oceniać ich wyniki.
Dawid Kubacki od poprzedniego sezonu praktycznie się nie poprawił. Tak samo Kamil Stoch. Piotr Żyła powrócił po kontuzji i pewnie trzeba jeszcze poczekać, ale rewelacji również nie ma. Całą trójkę cechuje jedno - nieregularność. Problem, że nawet lepsze pojedyncze próby nie oznaczają miejsc na szczycie tabeli wyników. Gorsze nawet lepiej nie komentować. Nie zmieni tego jeden dobry weekend. Potrzeba takich dwóch czy trzech. Wówczas będzie można napisać o postępie.
A może po prostu cudowne i syte lata ze Stefanem Horngacherem oraz pojedyncze sezony Michala Doleżala i Thomasa Thurnbichlera przykryły nam realny obraz. Możliwe, że nie jesteśmy żadną potęgą w skokach narciarskich, tylko kimś w rodzaju "średniaka" lub ciut powyżej. Posiadamy rozbudowane struktury, akademie, dobre szkolenie i wiele innych elementów, ale do Austriaków nam bardzo daleko.
Dziwne, bo przecież w takim żużlu takie same szczegóły przenoszą się na sukcesy. Tam nikt Polsce nie dorównuje. W skokach jest nam trudniej. Nie mówiąc o kobietach, które... wszyscy dobrze wiedzą. Być może na efekty trzeba poczekać jeszcze kilka lat. Musimy jednak pamiętać, że każdy rok posuchy, powoduje zmniejszenie zainteresowania, nie tylko samych młodych potencjalnych talentów, ale też sponsorów.
Mateusz Kmiecik, dziennikarz WP SportoweFakty