Cierpliwości, na sukcesy trzeba poczekać - rozmowa z Edwardem Przybyłą, wiceprezesem WKS Zakopane

Edward Przybyła, wiceprezes WKS Zakopane i międzynarodowy sędzia skoków narciarskich przekonuje, że na sukcesy kadrowiczów Łukasza Kruczka trzeba poczekać. Lada chwila zobaczymy efekty małyszomanii.

Dawid Góra
Dawid Góra

Dawid Góra: WKS Zakopane to klub z ogromnymi tradycjami. Jakie najważniejsze fakty z jego historii mogą świadczyć o wysokiej randze WKS-u w polskich skokach narciarskich.

Edward Przybyła: - Myślę, że sporo powiedzą już same nazwiska. Zacznijmy od legendy polskich skoków, Stanisława Marusarza, który zresztą był u nas także trenerem. Warto wspomnieć o Stanisławie Bobaku - on osiągał największe sukcesy ze wszystkich naszych podopiecznych. W WKS-ie szkolił się również Piotr Fijas, zdobywca brązowego medalu na mistrzostwach świata w lotach w Planicy w 1979 roku. Nie sposób zapomnieć o Wojciechu Fortunie czy trenerach Janie Furmanie, Lechu Nadarkiewiczu oraz Krzysztofie Sobańskim. Zresztą, tych nazwisk można wymienić naprawdę wiele, nie tylko skoczków narciarskich, ale również choćby dwuboistów.

Dopowiem jeszcze kilka, nieco bardziej współczesnych: Robert Mateja, Marcin Bachleda, Stefan Hula

- Tak, a do tego można dorzucić także Wojciecha Skupnia, który na igrzyskach w Nagano wywalczył 11. miejsce. Kiedy już tak mówimy o historii, chcę zaznaczyć, że kondycja klubu kiedyś była zupełnie inna od tej dzisiejszej. Aktualnie, wojsko nie daje nam nawet złotówki na prowadzenie szkolenia. Istniejemy dzięki grupie zapaleńców starających się podtrzymać tradycje WKS-u.

Jednak to właśnie barwy państwa klubu reprezentuje Kamil Stoch, obecnie nasz najlepszy skoczek.

- Tak, ale trzeba szczerze przyznać, że dla zawodnika kadry narodowej, który regularnie reprezentuje Polskę na konkursach najwyższej rangi, klub nie ma aż tak dużego znaczenia, jak się czasem uważa. Obecnie, opiekę nad Kamilem sprawują Łukasz Kruczek i Zbigniew Klimowski, więc jest w dobrych rękach. W klubie jednak wszyscy ogromnie kibicujemy mu podczas każdego konkursu Pucharu Świata. Kamil ma świetną technikę. Pamiętam, jak miał 10 lat i bił rekordy na mniejszych skoczniach. Swego czasu, Niemcy nazywali go nawet polskim Kazuyoshi Funakim.

Wspomniał pan, że WKS nie funkcjonuje już tak prężnie, jak kiedyś, kiedy wojsko przeznaczało pewną sumę pieniędzy na opiekę nad zawodnikami. Jak więc obecnie wygląda szkolenie młodzieży w klubie?

- Od dwóch lat nie szkolimy młodzieży w ogóle. Pamiętam, jak jeszcze byłem prezesem UKS Regle Kościelisko. Przy braku odpowiednich środków na szkolenie, dzieci musiałem dowozić na treningi własnym samochodem. Oczywiście, mogli to robić rodzice, ale nie wszystkich na to stać. Ja jako trener dostawałem tam jakieś śmieszne pieniądze, więc trudno mi było z własnej kieszeni dofinansowywać konkretnych wychowanków. WKS natomiast jest wspomagany przez Tatrzański Związek Narciarski i prywatnych sponsorów. Bez tego mogłoby być krucho. Warto zaznaczyć, że każde stanowisko w WKS-ie jest społeczne, więc za swoją pracę nie przyjmujemy wynagrodzenia.

Wydawać by się mogło, że po Adamie Małyszu nasze skoki będą przeżywać rozkwit.

- Zainteresowanie skokami w Polsce było ogromne, ale teraz jest posucha. W latach 2001-2002 potrafiliśmy w czterech grupach ligi szkolnej uzbierać 120 dzieci. Teraz trudno jest nawet o 50. Niestety, kluby nie mają pieniędzy na zatrudnianie trenerów, którzy mogliby przyciągać do zespołów młodych ludzi. Był taki moment, że powstał Lotos Cup i wtedy faktycznie szkoleniowców się doceniało. Dostawali oni nawet w nagrodę laptopy, kurtki… Teraz w ogóle nie ma o tym mowy. Stypendia i szeroką pomoc od organizatorów mają tylko zawodnicy. Trenerzy niestety zostają na marginesie.

Jednak, jak pan wspomniał, polskie skoki przeżywały rozkwit w czasach pierwszych sukcesów Adama Małysza. Gdzie są w takim razie zawodnicy, którzy wtedy trenowali w polskich klubach jako 8-, 10-latkowie?

- Małysz skakał jeszcze dwa lata temu. Ja wiem, że dziennikarze są niecierpliwi i chcieliby widzieć efekty pracy od razu, ale na takie niestety trzeba poczekać.

Ci, którzy w 2001 roku mieli te wspomniane osiem lat, teraz mają 19. Mogliby już sięgać po trofea nawet na arenie międzynarodowej.

- Oczywiście, że tak i ja jestem, jak najbardziej dobrej myśli. Nie sugerujmy się początkiem tego sezonu. Poczekajmy jeszcze dosłownie parę chwil, a zobaczymy efekty małyszomanii. Zawsze pytałem trenerów i prezesów w gorącej wodzie kąpanych, czy wolą mieć drużynę, która będzie zdobywała miejsca na podium czy jednego zawodnika z sukcesami, jak Małysz. Większość trenerów odpowie, że drużynę. Ale do osiągnięcia takiego stanu rzeczy trzeba czasu i rozwagi w szkoleniach. Poza tym, sukcesy, których pan wymaga już po części są. Mamy przecież Aleksandra Zniszczoła, wicemistrza świata juniorów, mamy wicemistrzostwo również w drużynie, jest Klimek Murańka, na którego powrót wszyscy czekamy. Mamy duży potencjał, a my się martwimy kilkoma pierwszymi konkursami... Cierpliwości!

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×