Severin Freund i Richard Freitag - właśnie te nazwiska przed Turniejem Czterech Skoczni były w Niemczech odmieniane przez wszystkie przypadki. Obaj mieli być w doskonałej formie, obaj mieli przerwać zwycięską passę Austriaków. Choć wszystko zapowiadało się bardzo obiecująco, powtórzyła się sytuacja sprzed roku, a właściwie z kilku ostatnich lat: już po konkursie w Oberstdorfie było wiadomo, że nawet jeżeli nie stracili wszystkich szans na pokrzyżowanie planów swoich sąsiadów, to będzie to naprawdę karkołomne zadanie. W końcu Turniej Czterech Skoczni, czyli turniej ośmiu bardzo dobrych skoków, nie wybacza nieudanych prób. Co znowu zawiodło? Warunki atmosferyczne? Głowa? Forma, która nie przyszła na czas?
[ad=rectangle]
W paszczy lwa
Według komentatora austriackiej stacji ORF, Michaela Roschera, największy problem Niemców to psychika. - To mógł być wyłącznie problem w głowie. Niemcy odnoszą zwycięstwa przez cały sezon, Freitag, Freund... Presja w Niemczech jest bezdyskusyjnie ogromna. W Austrii to "pompowanie balonika" ze strony mediów, prasy jest znacznie mniejsze niż w Niemczech, gdzie na przykład gazeta "Bild", natychmiast wyraża krytykę, i to w bardzo dotkliwy sposób - przyznał w rozmowie dla SportoweFakty.pl Austriak i podkreślił, że w jego kraju zawodnicy nie są narażeni na aż tak dużą ofensywę medialną.
- W Austrii skoczkowie, jako ukochani i najbardziej utytułowani sportowcy, są traktowani w lepszy sposób. To jest fakt. Przed rozpoczęciem Turnieju Czterech Skoczni Niemcy są poddawani największej presji ze strony mediów. Oczekiwania są ogromne, bo od bardzo, bardzo dawna nie wygrali tej imprezy i nie jest to takie proste, tym bardziej, że pierwsze dwa konkursy odbywają się "u siebie". I jeżeli jeszcze dochodzi do tego fakt, że konkurs inauguracyjny wygrywa Austriak, wtedy od razu do gry włącza się psychika. Według mnie to zdecydowanie problem mentalny, ponieważ skoczkowie sami w sobie są fantastyczni i potrafią wygrywać. Ponadto mają porównywalny system szkoleniowy do naszego systemu: bardzo dobre bazy szkoleniowe, bardzo dobrego trenera. Ich problemem jest sprostanie zbyt wysokim oczekiwaniom - podkreślił Michael Roscher.
"Żaden z nas nie był wtedy w formie"
Jak widzą ten problem sami zainteresowani? Inaczej. Według Severina Freunda, zawiodła nie głowa, ale... forma. - Pytanie o stronę mentalną pada bardzo często w kontekście Turnieju Czterech Skoczni. Nie wydaje mi się, żeby problem tkwił w głowie. Myślę, że żaden z nas nie był wtedy jeszcze w takiej formie, żeby na wszystkich skoczniach walczyć z Michaelem Hayboeckiem i Stefanem Kraftem. Richard (Freitag - dop. red.) oddał dwa fantastyczne skoki w Innsbrucku i dzięki temu był w stanie zwyciężyć. Podczas turnieju mieliśmy spory potencjał, ale nie zawsze potrafiliśmy go pokazać i wykorzystać. Osobiście uważam, że jestem teraz w lepszej formie, niż podczas TCS - przyznał Niemiec i dodał: - Mimo to, tak czy siak osiągnąłem swój cel, jakim było oddawanie stabilnych skoków. Teraz moim zadaniem jest utrzymać tą stabilność.
Wszędzie dobrze, a w domu nie najlepiej?
Wydawać by się mogło, że opuszczenie rodzimych skoczni, zgromadzonych pod nimi tłumów kibiców i głodnych sensacji (ale tylko takiej na miarę Hannawalda z 2002 roku) dziennikarzy, wyszło zawodnikom więcej niż na dobre. Za granicą skacze się łatwiej? - Może rzeczywiście było nam trochę łatwiej, ponieważ było mniej pracy, ale muszę przyznać, że z wielką chęcią skakałem w Oberstdorfie, gdzie byłem kiedyś na podium, a także w Garmisch - Partenkirchen przy warunkach jakie miałem udało mi się dobrze wystartować, co w Oberstdorfie niestety nie wyszło - skomentował dyplomatycznie Severin Freund i dodał - Każdy konkurs trzeba jednak przyjmować takim, jakim jest i czerpać z niego radość. Tym bardziej, że skakanie przed naszą publicznością to zawsze wielka przyjemność - kiedy siedzi się na górze na belce, patrzy w dół i widzi te wszystkie niemieckie flagi na dole.
Jeszcze większą przyjemnością musiały być jednak występy tuż po turnieju: w Tauplitz - triumf Freunda - i w Zakopanem, gdzie flag (choć nie niemieckich) pod dostatkiem, a i presja mniejsza. W konkursie drużynowym Niemcy znów byli w "gazie" i policzyli się z Austriakami, a w zawodach indywidualnych nie tylko bardzo równe skoki Freunda (131 i 133 metry) i Freitaga (123 i 121 metrów) były sygnałem dla rywali, że Niemcy znów mają się lepiej. Także Markus Eisenbichler sprawiał wrażenie odradzającego się, co z resztą sam potwierdził w niedzielę. - Czuję się znacznie lepiej niż podczas Turnieju Czterech Skoczni, w moich skokach jest więcej "czucia". W Zakopanem był ostatecznie 14., a podczas "Wielkiego Szlema" miał spore problemy z zakwalifikowaniem się do konkursu.
Klątwa Czterech Skoczni?
Chude lata Niemcy mają za sobą. Wiele zmienili w systemie szkoleniowym, wiele zainwestowali, by móc znów odnosić sukcesy. - Nie wystarczy zbudować skocznie, trzeba jeszcze umieć nimi zarządzać - mówił w lecie Stefan Horngacher. Niemcy potrafią i zarządzać, i skakać, i wygrywać. W końcu co, jeśli nie wygranie złota olimpijskiego, może być lepszym tego dowodem? W przypadku podopiecznych Wernera Schustera chyba tylko triumf w turnieju... Na zbyt długie analizowanie porażek nie ma teraz jednak czasu: - Czeka nas pasjonująca zima. Kilka osób jest w naprawdę dobrej formie. Będą jeszcze mistrzostwa świata, walka o Kryształową Kulę, która jest nadal otwarta i walka o Puchar Narodów. Na pewno możemy oczekiwać fascynujących konkursów - przyznał w Zakopanem z uśmiechem Severin Freund. Ma rację - będzie się działo.