Lukas Mueller: Użalanie się nad sobą zabija

Newspix / Na zdjęciu: Lukas Mueller
Newspix / Na zdjęciu: Lukas Mueller

Niecały rok po dramatycznym upadku na Kulm, Lukas Mueller opowiedział o rehabilitacji, ogromnym wsparciu ze strony kolegów i kibiców oraz o tym, dlaczego nie pozwala sobie na momenty słabości.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Na początku muszę panu pogratulować. Osiągnął pan swój cel - latem klinikę w Bad Haering opuścił pan nie na wózku, ale o kulach. To jeden z ważniejszych momentów w życiu?

Lukas Mueller: Dzięki! Tak, zdecydowanie. Marzyłem o tym, żeby z kliniki wyjść na nogach. Niezwykła sprawa, że udało mi się tego dokonać. To pokazuje, że moje wysiłki były odpowiednie.

"Nie jest ze mną tak źle, jak pewnie myślicie. Nie chcę, żebyście się o mnie martwili tak bez końca. Mogłem liczyć na wspaniałą opiekę." - tymi słowami zwrócił się pan do swoich fanów sześć tygodni po upadku. Użalanie się to nie pana działka, prawda?

- Nie. Użalanie się nad sobą zabija, bo można wpaść w dół, z którego potem nie jest łatwo się wydostać. To wszystko potem dodatkowo wymaga czasu i tylko zaburza proces leczenia.

W jakim stopniu do takiej postawy przyczynił się fakt, że jest pan sportowcem? Silny charakter i wola walki to efekt uboczny uprawiania sportu?

- Sport wyrzeźbił mój charakter. Mogę spoglądać wstecz na dwadzieścia lat mojej sportowej aktywności i muszę przyznać, że ma to zdecydowanie pozytywny wpływ na moje leczenie.

Często wraca pan myślami do dnia upadku? Analizował pan te zdarzenia, czy raczej wolał zapomnieć i jak najszybciej rozpocząć rehabilitację?

- Po kilku miesiącach byłem gotów na obejrzenie nagrania z upadku. Dzisiaj nie mam z tym już żadnego problemu. Jest nawet zdjęcie, na którym dokładnie widać moment uderzenia i to, jak łamię sobie kark. Mogę myśleć o tym już bez emocji. Co się stało, to się stało.

ZOBACZ WIDEO Adam Małysz: Maciej Kot pokazał, że umie wykorzystać potencjał

Po pańskim upadku austriackie gazety pisały, że skoki traktował pan wtedy już tylko jako hobby. Nie chciał pan już walczyć o miejsce w kadrze?

- Nie do końca tak było. Po naprawdę złym początku zimy byłem już na drodze do dobrej formy - skok, który przyprawił mnie o zgubę, był jednym z najlepszych tamtej zimy i byłoby to pewnie ponad 215 metrów - to denerwuje mnie do dzisiaj (śmiech - dop. red.). Więc dla mnie to nie było wyłącznie hobby, ale sport wyczynowy.

Mimo że nie był pan w reprezentacji kraju, Peter Schroecksnadel obiecał pomoc finansową. Dotrzymał słowa? Może pan liczyć na wsparcie Austriackiego Związku Narciarskiego?

- Na ten moment, w kwestiach ubezpieczenia zupełnie normalnie mogę polegać na Austriackim Związku Narciarskim. Poza tym sportowcy są teraz ze sobą w lepszej "komitywie", i kiedy dowiedzieli się o moim losie, mogłem liczyć także na ich wsparcie. Jeżeli chodzi natomiast o status wypadku podczas pracy, który będzie dla mnie szczególnie istotny w dalszej przyszłości, liczę na pomoc Austriackiego Związku Narciarskiego.

Fani także o panu nie zapomnieli. Została nawet założona strona internetowa staystronglucas.com. Spodziewał się pan się takiej reakcji?

- Nigdy! Okej, wiedziałem, że będzie się mówić o moim wypadku, ale że tyle osób zaangażuje się we wspieranie mnie? Nie. To coś niesamowitego, co dodatkowo miało na mnie bardzo dobry wpływ w trakcie rehabilitacji. I nadal ma!

W zimie Thomas Morgenstern przyznał, że to za jego sprawą zaczął pan skakać. W tym roku razem wzięliście udział w Wings of Life. Thomas kilkakrotnie odwiedzał pana w szpitalu. Jakie znaczenie ma dla pana wasza znajomość?

- Można powiedzieć, że razem dorastaliśmy. Właściwie to jego tato jest odpowiedzialny za to, że zostałem skoczkiem narciarskim. Los Thomasa i mój jest dość podobny. Nam obydwu upadek przytrafił się na Kulm, podczas lotu na ponad 200 metrów. Było mi bardzo miło, gdy widziałem, że się mną interesuje po upadku, i oczywiście też dlatego, że powstał nasz Team w Wings of Life World Run. Tak w ogóle, teraz też będzie nasza drużyna: win.gs/MorgensternMueller.

Jak w tym momencie wygląda pańska rehabilitacja? Na czym koncentruje się pan najbardziej?

- 2-5 razy w tygodniu odbywam terapię. Głównie są to elementy fizjoterapii pod okiem mojej terapeutki. Czasami, gdy w pobliżu są moi koledzy skoczkowie, ćwiczę sam. Dodatkowo korzystam także z hipoterapii, co bardzo poprawia stabilność tułowia. Koniecznie chciałbym wzmocnić też lewą stronę mojego ciała, bo to, że nie jest wystarczająco mocna, uniemożliwia mi poprawienia "jakości" chodzenia.

Śledził pan w TV Letnią Grand Prix?

- Niecały cykl, ale byłem za to na zawodach w Hinzenbach.

Co pan czuje widząc kolegów na skoczni? Żal, czy raczej przypływ motywacji, żeby jeszcze intensywniej pracować nad comeback'iem?

- Haha, comeback to dobre słowo (śmiech - dop. red.). Zdecydowanie pojawia się wtedy smutek. Zauważyłem to już podczas mistrzostw Austrii. Bardzo chętnie poszedłbym już skakać - z drugiej strony jednak wiem, że mogę mówić o szczęściu, że w ogóle mogę stać obok skoczni.

Czego można panu życzyć oprócz zdrowia?

- Kiedy już przeżyję serię wykładów motywacyjnych, które mam wygłosić - mam nadzieję, że wytrzymam tremę (śmiech) - to zdrowia, bo mimo wszystko jest najważniejsze. Zdecydowanie przekonałem się o tym w ostatnich miesiącach.

Rozmawiała Barbara Toczek 

Komentarze (0)