Drugi dzień mistrzostw świata to dla tych, którzy nie przyjechali do Finlandii dla zabawy, początki przyjemnej jeszcze rutyny. Najpotrzebniejsze w pracy szlaki są już przetarte, najważniejsze tereny rozpoznane. Pomocną w tym wszystkim zarówno dla skoczków, jak i dla dziennikarzy próbą generalną przed walką o pierwsze medale w skokach, był konkurs kwalifikacyjny.
A ten po prostu trzeba nazwać pokazem siły Biało-Czerwonych. Jego przedsmak mieliśmy w poprzedzającym kwalifikacje treningu - Stoch pierwszy, Kot trzeci, Kubacki piąty. Kilkadziesiąt minut później Kubacki wygrał przed Żyłą, a Stoch pokazał swoim najgroźniejszym rywalom, ile muszą skoczyć, żeby myśleć o złocie.
Gdy dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi bił rekord obiektu K-90 wynikiem 103,5 metra, wśród dziennikarzy i kibiców okrzyki zachwytu i podziwu mieszały się z odgłosami zaniepokojenia. Tyle, że Polaków niepokoił sygnalizowany przez skoczka ból w kolanie, a innych raczej to, że Stoch dołożył Kraftowi, Wellingerowi czy Prevcowi konkretnych kilka metrów.
Na naszych zawodników, a już przede wszystkim na Stocha, patrzą tutaj wszyscy. Gdy skakał lider polskiej ekipy, Simon Ammann akurat rozmawiał ze szwajcarskimi reporterami. Kiedy jednak usłyszał wrzawę po próbie głównego faworyta do złota, odwrócił się w stronę skoczni, dokładnie obejrzał skok i gesty Polaka po wylądowaniu, i dopiero kiedy miał już pełną wiedzę o tym, co się wydarzyło, wrócił do rozmów.
Zobacz wideo: Kamil Stoch: skocznia w Lahti jest bardzo specyficznym miejscem
Stefan Kraft, najmocniejszy w ostatnich tygodniach zawodnik Pucharu Świata, nie ma wątpliwości, że sygnalizowany po lądowaniu ból w niczym Kamilowi nie przeszkodzi i to on będzie gościem, o którego pokonanie inni muszą się martwić. A sam Stoch zdążył już uspokoić kibiców i wyjaśnił, że owszem ból był, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił.
Adam Małysz, mistrz świata razy cztery, a teraz dyrektor Polskiego Związku Narciarskiego do spraw skoków i kombinacji norweskiej, nie każe już tonować nastrojów. Koń jaki jest, każdy przecież widzi. Każde z czterech kopyt kopie na progu tak mocno, że ląduje w okolicach medalowych pozycji.
Dyrektor Małysz zdradza zresztą, że w środowisku słyszy, jak inni po niemiecku czy angielsku rozmawiają o mocy Stocha, Kota i pozostałych. I boją się, że na Polaków nie będzie siły. Bo do pokonania naszych siła będzie potrzebna potężna, a na wykrzesanie z siebie takiej mocy stać zaledwie kilku zawodników.
Kamil Stoch, Maciej Kot, Stefan Kraft, Andreas Wellinger, Markus Eisenbichler, Peter Prevc - oni wyglądają w Lahti najlepiej i oni powinni być w sobotę głównymi aktorami pierwszego aktu walki o medale w skokach. W dalszej kolejności Manuel Fettner i Michael Hayboeck. Z Norwegów raczej Johann Andre Forfang, niż Daniel Andre Tande. Z pozycji "underdoga" startować będzie Kubacki.
Po medale w skokach do tej pory sięgało w Lahti dwóch Polaków. Haniebnie skrzywdzony przez sędziów w 1938 roku Stanisław Marusarz zdobył srebro. W 2001 roku Małysz, w pierwszych miesiącach szaleństwa, które wywołał, wywalczył srebrny medal na dużej skoczni i złoty na normalnej. Teraz ucieszymy się z każdego krążka, marzymy jednak, by w sobotni wieczór więcej niż jeden zawodnik śpiewał na podium "Mazurka Dąbrowskiego". Po raz pierwszy w historii jest to całkiem realne.
"Nie ma siły na Polaka!" - krzyczał przed laty Włodzimierz Szaranowicz po jednym z fantastycznych skoków Małysza na Velikance w Planicy. Z pewnością w sobotę wieczorem chciałby wykrzyknąć te słowa po raz kolejny. I niech wykrzyknie, najlepiej z małą korektą - rzeczownik Polak niech pojawi się tym razem w liczbie mnogiej.
Korespondencja z Lahti - Grzegorz Wojnarowski
razie nie zdobyli jeszcze żadnego.