Miejsce na podium Eisenbichler wywalczył dzięki świetnemu skokowi w drugiej serii - osiągnął w nim najlepszą odległość całego konkursu, 100,5 metra, i mimo zachwianego lądowania otrzymał przyzwoite noty (18-18,5 punktu).
Kontrowersje związane z ocenami sędziów i wygrana ze Stochem różnicą 1,1 punktu prawdopodobnie sprawiły, że w sobotni wieczór 25-latek z Siegsdorfu był najbardziej nielubianym sportowcem w Polsce.
- Najbardziej nielubianym? No, to nie najlepiej - śmiał się Eisenbichler. - Każdy chce jednak być na podium. Mi udało się na nie dostać, bo po słabszej pierwszej próbie w rundzie finałowej oddałem swój najlepszy skok na tym obiekcie. Dla mnie super. Nie wiem, czy to był mój najlepszy skok w życiu, na pewno najważniejszy - mówił w rozmowie z WP Sportowefakty.
Pozycję medalową niemiecki zawodnik zaatakował z szóstego miejsca po pierwszej serii. Najpierw odprawił Macieja Kota (95,5 metra), ale gdy Stoch skoczył 99 metrów, nawet Eisenbichlerowi wydawało się, że obejmie prowadzenie.
ZOBACZ WIDEO Nowa dyscyplina na igrzyskach olimpijskich? "To będzie spektakularne!"
- Myślałem, że Kamil będzie na pierwszym miejscu, bo wylądował naprawdę ładnie. Trochę mnie zaskoczyło, że mnie nie wyprzedził - przyznał. - Taki jest jednak sport. On skacze jednak w Lahti bardzo dobrze i uważam, że na dużym obiekcie pokaże klasę.
Po Stochu reprezentanta Niemiec nie zdołał wyprzedzić także Michael Hayboeck. Na prowadzeniu zmienił go dopiero kolega z kadry Andreas Wellinger. Chwilę później obu Niemców pokonał Stefan Kraft i przypieczętował swój niemal pewny już po pierwszej serii złoty medal.
Dla Eisenbichlera trzecie miejsce to spełnienie marzeń. - Ten brąz to także największy sukces w mojej karierze. Stałem w tym sezonie na podium Pucharu Świata w Lillehammer razem z Kamilem i Maciejem, i było świetnie, ale teraz - mam medal mistrzostw świata, a na podium obok mnie był mój przyjaciel - cieszył się najmniej spodziewany z trójki medalistów zawodów na skoczni K-90.
Z Lahti - Grzegorz Wojnarowski