Jedną z "drużynówek" podczas turnieju Raw Air wygrali Austriacy. Wrzeszczeli z radości, ściskali się, skakali i wymachiwali do kamery. Niby całkiem niedawno mistrzem świata został jeden z tych szczęśliwców, ale żeby przypomnieć sobie ich ostatni triumf jako kolektywu, musiałam chwilę pomyśleć. Mam! Planica 2014. Trochę dawno. A przecież długo było tak, że podczas konkursów drużynowych Austriacy rywalizowali sami ze sobą. Bili rekordy w przewadze punktowej nad raczej nieudolnie ścigającymi ich pozostałymi drużynami. Wtedy medal koloru innego niż złoto był porażką - dzisiaj cieszy, i to bardzo.
Łatwo zauważyć, że spadek formy na skoczni (nie licząc naturalnie Stefana Krafta, który czytając to, mógłby się obrazić) przełożył się na słabnące zainteresowanie wśród kibiców i mniejszą obecność skoczków w rodzimych mediach. - Po tym, jak minęły lata pełne największych sukcesów, zainteresowanie medialne skokami jest trochę mniejsze. Główna uwaga w sprawozdaniach sportowych o skokach jest skierowana w Austrii na tzw. wielkie wydarzenia jak np. mistrzostwa świata albo Turniej Czterech Skoczni. W przeciwieństwie do narciarstwa alpejskiego, skoki są w mniejszym stopniu w centrum uwagi - tłumaczy mi młody austriacki dziennikarz, Thomas Rathgeb.
Czyli oprócz wyższości finansowej, skoczkowie powinni zaakceptować także fakt, że i w medialnym wyścigu z alpejczykami odpadają w przedbiegach? Naprawdę już niewielu interesują poczynania uwielbianych kiedyś "superorłów"? Dopytuję o to mojego stałego eksperta, Toniego Innauera, który po raz kolejny stara się rzeczowo przeanalizować sytuację. - Znów mamy silną drużynę prowadzoną przez Heinza Kuttina, stałą grupę fanów skoków, ale ta absolutna fascynacja już minęła - wyjaśnia Innauer. Znacznie ciekawsze jest jednak to, co legendarny skoczek dodaje po chwili zastanowienia. - Ta fascynacja nie utrzymałaby się nawet przy trwającej serii zwycięstw. W pewnym sensie nawet i widzowie "mają dość", i nie jest to dla nich tak pociągające jak w pierwszych latach zdobywania pozycji numer jeden.
Czy podczas dekady świetności i niezaprzeczalnej hegemonii austriackich skoczków w ich kraju zapanowała swoistego rodzaju "skispringenomania" lub cokolwiek na wzór polskiej "małyszomanii"? Nie. Polska wciąż jest liderem w noszeniu na rękach sportowych bohaterów. Prawdą jest jednak, że jeszcze kilka lat temu reklamodawcy bili się o powierzchnie reklamowe na elementach ubioru Morgensterna, Schlierenzauera i Koflera, których roześmiane twarze nieustannie patrzyły z okładek magazynów sportowych i plotkarskich. Wafelki w różowym papierku sprzedawały się o niebo lepiej, bo ich smak zachwalał "Kofi", a spora część Austriaków oszczędności pewnie wolała lokować w banku, którego wiarygodność i rzetelność zaręczali właśnie skoczkowie.
ZOBACZ WIDEO Simon Ammann: Polski zespół wie, jak smakuje smak zwycięstwa
W jednym z tekstów opublikowanych w austriackim Sportmagazin, Christoph Koenig dość jednoznacznie zasugerował, że spadek zainteresowania skokami jest konsekwencją odejścia Alexandra Pointnera, który ponoć dwoił się i troił, żeby sukces w sporcie przekuć na sukces marketingowy. Prawda czy fałsz? Innauer nie daje jasnej odpowiedzi. - Być może. Przyczyna na pewno leży też jednak w liczbie zwycięstw, a także stylu prowadzenia drużyny przez trenera. Heinz Kuttin świadomie koncentruje się na typowo sportowych zadaniach, i za komercyjnymi celami podąża mniej niż jego poprzednik.
Czyli to taka niby "dobra zmiana"? Zmiana na pewno, a czy dobra? Zależy dla kogo. Innauer jednak ze spokojem przekonuje, że dawnych sukcesów Austriakom nikt nie odbierze (a o nowe postara się pewnie Stefan Kraft). - Teraz jest po prostu trochę ciszej, ale zrobiło się też mniej nerwowo. Trzeba pamiętać, że raz wywalczonego statusu nie da się zaprzepaścić przez noc - kwituje legenda, z którą nie bardzo wypada się kłócić. A przynajmniej ja nie zamierzam.
Skoro on "nic nie musi" to ja też nie muszę go oglądać i mu kibicować.
A jutro w pracy powiem szefowi: "ja niczego nie muszę i Czytaj całość