Przypomnijmy, pierwsza edycja rozgrywanej na norweskich skoczniach imprezy odbyła się od 10 do 19 marca. Do klasyfikacji generalnej turnieju wliczono wyniki wszystkich serii konkursowych i prologów. Zawody odbywały się obiektach w Oslo, Lillehammer, Trondheim i Vikersund.
Zwycięzcą historycznego, inauguracyjnego turnieju, został Austriak Stefan Kraft. Drugie miejsce zajął Kamil Stoch, a trzecie Niemiec Andreas Wellinger. Raw Air przypadło do gustu skoczkom i ekspertom, chociaż w ich komentarzach mogliśmy usłyszeć, że organizatorzy mają jeszcze nad czym pracować.
Ważny problem podniósł w niedawnej rozmowie z WP SportoweFakty Rafał Kot. Regulamin pierwszego turnieju był zorganizowany tak, że w teorii najlepiej skaczący zawodnik mógł nie wygrać imprezy.
- Co by się stało, gdyby w życiowej formie był na przykład Simon Ammann. Wygrywa ze wszystkimi, ale na zwycięstwo w tym turnieju nie ma żadnych szans, bo w drużynie nie jest w stanie wejść do ósemki. To jest strata około 500 punktów. Jak zliczyć punkty tych, którzy nie mają drużyny? Trzeba by stworzyć inną formułę regulaminową. W tym momencie nie ma takiej sytuacji, ale może się tak wydarzyć - przekonywał Rafał Kot.
ZOBACZ WIDEO Ciężki nokaut na gali Kickboxing Talents!
Jak się okazuje organizatorzy wzięli krytyczne głosy pod uwagę. - Jestem poruszony i trochę zakłopotany całym tym zainteresowaniem. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem tego, by inne państwa i FIS poświęcali aż taką uwagę temu, co się dzieje w Norwegii. Wystarczy sobie wyobrazić, że pierwsza edycja była na tyle dobra, że nie musieliśmy walczyć o pozostawienie Raw Air w kalendarzu Pucharu Świata. W drugim sezonie nie będzie konkursów drużynowych. Rezultaty mogłyby wpłynąć na wyniki całego turnieju - przyznał w rozmowie z norweską TV2 Clas-Brede Brathen.
Zrezygnowanie z konkursów drużynowych to nie wszystkie zmiany w kalendarzu Raw Air. W finale w Vikersund prawdopodobnie wystąpi okrojona liczba zawodników. Skoczkowie mają oddawać skoki w odwrotnej kolejności do miejsc zajmowanych w klasyfikacji generalnej. - To wzmocni rangę turnieju i dramaturgię - przekonuje dyrektor skoków Norweskiego Związku Narciarskiego.
Rafał Kot w rozmowie z nami mówił również o innym problemie Raw Air, jakim są odległości między obiektami, co w połączeniu z koniecznością skakania każdego dnia okazało się sporą niedogodnością.
- Norwegowie muszą wywiązać się ze swoich obietnic logistycznych. Jest to turniej, który ekstremalnie obciąża jego uczestników. Znaliśmy zapewnienia przed tą imprezą, że zawodnicy będą przewożeni kuszetkami, pociągami, że najdłuższy dystans pokonają samolotem, a teraz, z tego co słyszę, to zawodnicy mówią: "Wstajemy o piątej rano" i jazda 450 kilometrów po norweskich drogach, gdzie się jedzie 60-70 km/h. Oni na wyrost powiedzieli, a teraz się z tego nie wywiązują. To według mnie trochę nie fair - mówił nam w marcu ekspert TVP.
Na Facebooku sporą popularnością cieszył się film Macieja Kota z przejazdu zaśnieżoną drogą do Trondheim. Widoki mogły zapierać dech w piersiach, ale trzeba zauważyć, że zawodnicy nie przyjechali na Raw Air po to, by zwiedzać, ale skakać. Sytuacja, w której muszą skakać dzień po dniu i jednocześnie muszą pokonywać dalekie dystanse, była daleka od ideału.
Braathen przyznał, że wzięto to pod uwagę i rozważane są różne opcje. - Musimy pomyśleć, czy nie lepiej zacząć w Trondheim zamiast w Oslo. Transport powinien być łatwiejszy i mniej uciążliwy - powiedział.
Norweska Federacja Narciarska planuje jeszcze powiększenie puli nagród dla zawodników. - Nie ja decydują o nagrodach pieniężnych, ale mogę potwierdzić, że będzie to znacząca pula. Wysokie nagrody to jeden z elementów turnieju, mówi o prestiżu, nie wspominając o zwiększonej presji związanej z każdym skokiem.
Zmiany w organizacji Raw Air powinny zapaść na kongresie FIS, który zbierze się pod koniec maja.