W Letnim Grand Prix 2017 Stefan Horngacher, szkoleniowiec Polaków, w kwalifikacjach mógł wystawić aż 7 swoich podopiecznych. Biało-Czerwoni skakali świetnie, zwłaszcza triumfator cyklu Dawid Kubacki, a mimo to stracili jedno miejsce na pierwszą część PŚ w skokach narciarskich 2017/2018. Dlaczego?
Kwoty startowe na poszczególny okres zmagań o Kryształową Kulę ustala się przede wszystkim na podstawie rankingu WRL. W tym zestawieniu minimum 6 Biało-Czerwonych jest sklasyfikowanych na miejscach od 1. do 55. W związku z tym Polska, podobnie jak Austria, Niemcy, Norwegia i Słowenia, może skorzystać z maksymalnej kwoty startowej z tego rankingu i wystawić w pierwszej części zimowego sezonu po 6 skoczków.
Trzy reprezentacje otrzymały jednak bonus w postaci 7 zawodnika. Mowa o drużynach Słowenii, Niemiec i Austrii. To zasługa bardzo dobrej postawy skoczków z tego kraju w Letnim Pucharze Kontynentalnym 2017. Co prawda wygrał ten cykl Klemens Murańka, ale do ustalenia limitu miejsc na pierwszą część sezonu PŚ 2017/2018 bierze się pod uwagę tylko drugą część LPK. W niej Murańka już tak nie błyszczał, a w najlepszej trójce byli Słoweniec Tilen Bartol, Niemiec Pius Paschke i Austriak Daniel Huber.
I to właśnie dlatego te trzy reprezentacje będą mogły wystawić w pierwszej części nowego sezonu PŚ po 7 skoczków. Z kolei Polacy i Norwegowie po 6 zawodników.
Taki limit miejsc dla poszczególnych reprezentacji będzie obowiązywał podczas kwalifikacji do konkursów indywidualnych w Wiśle, Kuusamo, Niżnym Tagile, Titisee-Neustadt i Engelbergu. Zmagania na skoczni narciarskiej im. Adama Małysza w Wiśle zaplanowano już w dniach 17-19 listopada. Relacja na żywo oraz szerokie podsumowanie tych zawodów, jak i wszystkich pozostałych w sezonie 2017/2018, na WP SportoweFakty.
Przypomnijmy, że w kwalifikacjach w Wiśle będzie mogło jednak wystąpić aż 12 Polaków. Wynika to z przywileju gospodarza zawodów PŚ, który w trakcie całego sezonu może dwukrotnie wystawić dodatkowych 6 zawodników z tzw. grupy krajowej.
ZOBACZ WIDEO: Kamil Glik: Mecz z Danią był jednym z najgorszych za czasów Nawałki. Gorzej być już nie może