Norwegowie od początku sezonu 2017/2018 doskonale spisują się w "drużynówkach". Zaczęli od zwycięstwa w Wiśle, potem triumfowali w Kuusamo, a teraz okazali się najlepsi w Titisee-Neustadt. O ile jednak w poprzednich konkursach wygrywali wyraźnie, tak tym razem minimalnie pokonali Polaków.
Przed ostatnią serią nasza ekipa w składzie Piotr Żyła, Maciej Kot, Dawid Kubacki i Kamil Stoch traciła do Roberta Johanssona, Daniela-Andre Tandego, Andersa Fannemela i Johanna Andre Forfanga prawie 10 punktów. W decydującej rundzie Stoch skoczył 6 metrów dalej od Forfanga (135,5 przy 129,5 Norwega) i dostał od niego wyższe noty. To nie wystarczyło do zniwelowania przewagi. Ale do napędzenia rywalom strachu już tak.
- Widziałem, że mamy sporą przewagę. Kiedy znalazłem się w powietrzu, poczułem, że wiatr mi nie pomaga. Z przerażeniem patrzyłem na zbliżającą się bardzo szybko zieloną linię. Zdołałem jednak wylądować tuż za nią. Myślałem, że to wystarczy i nasza przewaga będzie większa - mówił Forfang w rozmowie z telewizją NRK.
Norweska czwórka po ostatnim skoku w konkursie z obawą patrzyła na tablicę wyników. - Serce skoczyło nam do gardeł - przyznał Forfang.
- Było strasznie blisko. Dobrze jednak, że wszystko dobrze się dla nas skończyło. Zawsze powtarzam, że prawie robi wielką różnicę - skomentował nerwową końcówkę konkursu Tande.
Polakom do pokonania Norwegów zabrakło niespełna punktu, ale ich postawa to dobry prognostyk przed niedzielnym konkursem indywidualnym. Cieszy zwłaszcza postawa Stocha, który za skoki na 142,5 i 135,5 metra otrzymał najwyższą notę ze wszystkich uczestników zawodów.
Norweska ekipa jako pierwsza od siedmiu sezonów rozpoczęła Puchar Świata od trzech kolejnych wygranych "drużynówek".
ZOBACZ WIDEO: Polak przez 14 lat brał narkotyki. "Byłem zniewolony. Nie chciałem tak dłużej żyć"