Maciej Kot o upadku Richarda Freitaga. "Według mnie to była jego wina"

Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu: Maciej Kot
Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu: Maciej Kot

- Według mnie była to wina skoczka - mówi Maciej Kot o poważnym upadku Richarda Freitaga w 1. serii konkursu w Innsbrucku. Polski skoczek tłumaczy, jaki błąd popełnił jego niemiecki kolega i dodaje, że ściska za niego kciuki.

Jest pan zadowolony z 13. miejsca i ze swoich skoków w Innsbrucku?

Maciej Kot, reprezentant Polski w skokach narciarskich: O miejscu nie rozmawiajmy, taką już mam taktykę, a ze skoków jestem zadowolony. Środowy reset systemu pomógł, pierwsza aktualizacja została już wgrana i dała fajny efekt. Do lepszego miejsca zabrakło mniej punktów odjętych za wiatr. Wydaje mi się, że niekoniecznie były one prawidłowo liczone. W pierwszym skoku miałem lepsze warunki, a punktów odjęto mi mniej. W drugim ujemnych punktów dostałem sporo i to zepchnęło mnie w klasyfikacji konkursu. Dzień oceniam jednak pozytywnie, pojawiło się więcej radości ze skakania.

[b]

Na czym polegał wspomniany reset?[/b]

Chodziło o to, żeby wrócić do postaw skakania. Skakanie na 70 procent, dobra luźna pozycja i prostowanie nóg na progu. Najprostsze ruchy, bardzo swobodne, nie koncentrowanie się na odległości. Złapanie wyczucia, które pozwala właściwie układać ciało na dojeździe i przy wyjściu z progu. To na pewno pomogło. W konkursie zrobiliśmy kolejny krok naprzód - połączyliśmy dobrą pozycję z lepszym pchaniem na progu. Będziemy do tego dokładać kolejne cegiełki.

ZOBACZ WIDEO: "To, co robi Horngacher i Małysz, jest fascynujące. Takich wyników nie miał wcześniej nikt"

Nie sposób zapytać o Kamila Stocha. Po wygranej w Innsbrucku i upadku Richarda Freitaga jest już chyba niemal pewien zwycięstwa w całym turnieju?

Bardzo szkoda Richarda. Wiem, że Kamil i tak by z nim wygrał, a przez ten jego upadek turniej wiele stracił z perspektywy kibiców. Teraz można powiedzieć, że w zasadzie już się skończył. Kamil musi już tylko skakać mocno na nogach i skakać na swoim poziomie. To może zdjąć z niego pewną presję, oby tylko nie koncentrował się na wyrównaniu osiągnięcia Svena Hannawalda, bo to byłby zły pomysł. Jestem jednak o niego spokojny, on pewnie o tym rekordzie nie będzie chciał nawet rozmawiać. Zrobi swoje i w Bischofshofen nastąpi historyczny dzień.

Wydaje się, że teraz głównym rywalem Stocha w TCS nie jest już Freitag, a właśnie Hannawald.

Można tak powiedzieć. Wiadomo, to jest sport i konkurs w Innsbrucku dobitnie pokazał, że niczego nie można być pewnym. Wydawało się, że może Richard nie wygra turnieju, ale drugie miejsce ma w kieszeni. A teraz prawdopodobnie nie będzie go nawet w dziesiątce, o ile zdrowie pozwoli mu na start w Bischofshofen. Kamil jest jednak dobrze przygotowany psychicznie i jedyne, o co kibice mogą się martwić, to zdarzenia losowe - podmuchy wiatru czy jakieś dziury na zeskoku.

Widział pan skok Freitaga, co spowodowało jego upadek? Wydaje się, że to był przede wszystkim jego błąd, tak uważa również Adam Małysz.

Zeskok na pewno nie był równy, ale według mnie była to wina Richarda. On schodząc do lądowania nie ściąga najpierw przodów nart, a tyły. I przez to narty były trochę za bardzo skrzyżowane, prawa wylądowała na lewej, odjechała i było już po wszystkim. Bardzo brzydko to wyglądało, poleciał do przodu, powyginało mu nogi. Mam nadzieję, że nic mu nie będzie. Richard to równy gość, nasz kolega i trzymamy za niego kciuki. Oby w Bischofshofen wrócił do skakania.

Kamil Stoch też miał problemy przy lądowaniu, przestraszyliśmy się, kiedy nim "zabujało". I to prawie dokładnie w tym samym miejscu, w którym upadł Freitag.

Kamil wylądował dobrze, ale w dziurę i mocno podbiło mu do góry prawą nartę. Narty zaczęły mu się rozjeżdżać, ale świetnie to ustał. On od zeszłego roku, gdy upadł w Innsbrucku w serii próbnej, zrobił duży postęp jeśli chodzi o lądowanie. Jest ono tak samo ładne, ale dużo pewniejsze, bardziej stabilne. Myślę, że to umożliwiło Kamilowi tak pewne wylądowanie w trudnych warunkach.

Kiedy Freitag upadł, od razu wiedział pan, że zabraknie go w drugiej serii? Doświadczenie podpowiadało, że ma za mało czasu na dojście do siebie?

Pewien nie byłem, ale rzeczywiście czasu było bardzo mało. 20 minut przerwy, a on jechał w trzeciej parze od końca. W drugiej serii miał ruszać jako dziewiąty, więc musiałby praktycznie od razu jechać na górę. Wydaje mi się, że był dość mocno poobijany i ktoś chciał go obejrzeć. Chyba Niemcy wiedzieli, że dla niego walka o zwycięstwo w turnieju już się skończyła, więc z myślą o kolejnych zawodach, o igrzyskach olimpijskich, postanowili nie podejmować ryzyka.

Wróćmy jeszcze do pana. W tym turnieju ma pan szczęście do sławnych rywali. Najpierw był Gregor Schlierenzauer, teraz Noriaki Kasai.

To akurat jest fajne. System KO to ozdoba dla kibiców, my skaczemy tak, jakby tego systemu nie było. Jednak możliwość pokazania się w parze z Gregorem czy Noriakim to dla mnie nobilitacja. Co prawda oba pojedynki przegrałem, ale i tak wywalczyłem awans do drugiej i w niej ich wyprzedzałem. Chyba moja osoba ich motywuje, bo ogólnie nie błyszczą, ale kiedy walczą ze mną w parze, spisują się bardzo dobrze.

W Innsbrucku rozmawiał Grzegorz Wojnarowski

Źródło artykułu: