66. TCS: upadek Freitaga stłamsił emocje. Konkurs w Bischofshofen nie będzie już tak elektryzował

PAP/EPA / LISI NIESNER / Na zdjęciu: Richard Freitag
PAP/EPA / LISI NIESNER / Na zdjęciu: Richard Freitag

Trzecie zwycięstwo z rzędu w 66. Turnieju Czterech Skoczni, gigantyczna przewaga w zawodach i blisko rekordu Hannawalda. Wyniki Kamila Stocha robią wrażenie, ale nie da się ukryć, że dreszczyk emocji skończył się wraz z upadkiem Richarda Freitaga.

Jeszcze w czwartkowy poranek, zagłębiając się w lekturę polskich i niemieckich mediów, można było pomyśleć, że kilka godzin później w Innsbrucku będziemy świadkami starcia dwóch gladiatorów skoków narciarskich. Z jednej strony odporny psychicznie i idący po swoje Kamil Stoch, a z drugiej ranny, ale wciąż wierzący w zwycięstwo Richard Freitag.

Niemiec miał na Bergisel zaatakować Stocha, przerwać jego zwycięską passę i wrócić do gry o zwycięstwo w 66. Turnieju Czterech Skoczni. Tymczasem... skoki tradycyjnie napisały swój trudny do przewidzenia scenariusz. Freitag rzeczywiście, tak jak zapowiadał, zaatakował. Problem w tym, że przedobrzył. Nie ustał skoku na 130. metr i wizja zwycięstwa w turnieju oddaliła się od Niemca bardzo.

Kilkadziesiąt minut później była już w ogóle nierealna. Obolały Freitag nie wystartował w drugiej serii. Z kolei Stoch oddał dwa znakomite skoki, odniósł 3. zwycięstwo z rzędu w 66. edycji turnieju i tylko splot bardzo niekorzystnych warunków mógłby nie pozwolić mu na obronę tytułu. Patrząc jednak na formę Polaka, to łatwiej uwierzyć w trafienie w sobotni wieczór szóstki w totolotku niż w fakt, że którykolwiek z rywali może jeszcze odebrać Stochowi zwycięstwo.

Wyniki Polaka są znakomite, jego styl wygrywania zapiera dech w piersiach, ale ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że sobotnia feta sukcesu naszego reprezentanta nie będzie smakowała tak samo jak wtedy, gdyby do końca ze Stochem rywalizował Freitag. Jeśli nawet Niemiec wystartuje w Bischofshofen, co na razie nie jest pewne, nie ma już szans włączyć się do walki o złotego orła.

ZOBACZ WIDEO: "To, co robi Horngacher i Małysz, jest fascynujące. Takich wyników nie miał wcześniej nikt"

Zawody, zwłaszcza tak prestiżowe jak Turniej Czterech Skoczni, napędza przede wszystkim zacięta walka minimum dwóch skoczków. Taką mieliśmy przede wszystkim w noworocznym konkursie w Garmisch-Partenkirchen. Z pewnością radość po tym zwycięstwie Kamila Stocha była jeszcze większa niż po czwartkowym w Innsbrucku, kiedy wszystko było jasne tak naprawdę na półmetku.

Przypomnijmy sobie jak wielkie emocje towarzyszyły poprzedniej edycji turnieju, gdy przed finałowym konkursem w Bischofshofen Daniel Andre Tande miał zaledwie 1,7 punktu przewagi nad Kamilem Stochem. Odliczaliśmy godziny do rozpoczęcia zawodów, a gdy Polak odrobił straty i triumfował w całych zawodach, nad Wisłą zapanowała euforia. Teraz z pewnością również jej nie zabraknie, co więcej nawet powinna być (!), lecz tego dreszczyku emocji przed zawodami raczej nie poczujemy.

Brak Freitaga i niemal pewne zwycięstwo w turnieju nie jest łatwą sytuacją również dla samego Kamila Stocha. Z jednej strony czuje, że sukces jest już bardzo blisko, a z drugiej może mieć problem z osiągnięciem idealnego poziomu motywacji, gdy najgroźniejszy rywal nie ma już szans na nawiązanie z nim równorzędnej walki.

W tej sytuacji kołem ratunkowym dla Polaka i dla wszystkich kibiców może być Sven Hannawald i jego historyczne osiągnięcie w jubileuszowej 50. edycji Turnieju Czterech Skoczni. Niemiec jako jedyny triumfował w całych zawodach wygrywając po drodze wszystkie cztery konkursy. Teraz przed szansą powtórzenia wyczynu Hannawalda stoi właśnie Stoch. Szansa na przejście do historii, a co więcej nawet przebicie tego (we współczesnych skokach poziom jest bardziej wyrównany niż 16 lat temu i trudniej o serie zwycięstw) powinna sprzyjać odpowiedniej motywacji Kamila Stocha przed konkursem i wszystkim jego kibicom.

Co prawda Polak nie walczy już bezpośrednio z Freitagiem o triumf, ale może powtórzyć osiągnięcie innego reprezentanta Niemiec, co po raz kolejny pozwoli mu zapisać się złotymi literami w historii skoków narciarskich.

Finałowy konkurs 66. Turnieju Czterech Skoczni rozpocznie się w sobotę (6 stycznia) o godzinie 17:00. Dzień wcześniej o tej samej porze zaplanowano kwalifikacje. Przed ostatnim konkursem zawodów Kamil Stoch drugiego Andreasa Wellingera wyprzedza o 64,5 punktu.

Źródło artykułu: