Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Czy trwający Turniej Czterech Skoczni był w Niemczech najbardziej oczekiwanym od wielu lat?
Matthias Bielek, komentator skoków narciarskich w niemieckim oddziale Eurosportu: Tak. A to dlatego, że nasi zawodnicy byli faworytami. Richard Freitag był w takiej formie, która uprawniała go do celowania w końcowe zwycięstwo. Takiej sytuacji nie było u nas od czasów Svena Hannawalda. Ok, był Severin Freund, ale on za każdym razem w turnieju miał problemy. W tym roku przed startem cyklu Freitagowi deptał po piętach Andreas Wellinger. Dwóch Niemców na dwóch pierwszych miejscach w Pucharze Świata - takiej sytuacji nie mieliśmy nigdy. Ostatnim niemieckim skoczkiem, który przystępował do turnieju jako lider, był w 2000 roku Martin Schmitt.
Ta sytuacja sprawiła, że kibice i media w Niemczech z wielkimi nadziejami wyczekiwały rozpoczęcia TCS. Widać to choćby po sprzedaży biletów. W Oberstdorfie ustanowiono rekord frekwencji. Wejściówki wyprzedano trzy tygodnie przed konkursem. Ludzie znów zaczęli mówić o skokach narciarskich. "Hype" na skoki był prawie taki, jak na przełomie 2001 i 2002 roku, gdy królował Sven Hannawald.
Czym w ogóle jest dla Niemców ta impreza?
Dla wielu z moich rodaków to jedyny czas w roku, w którym oglądają skoki. Jest oczywiście grupa śledząca cały Pucharu Świata, ale inni włączają telewizory tylko wtedy, gdy trwa TCS. Ogląda go u nas prawie każdy, kto interesuje się sportem.
Upadek Freitaga w Innbrucku sprawił, że zainteresowanie w Niemczech drastycznie spadło? Czy jednak do końca będzie spore?
Dobre pytanie. Myślę, że wielu niemieckich kibiców będzie oglądać sobotnie zawody pomimo nieobecności Richarda. Chcą wiedzieć, czy Sven Hannawald pozostanie jedynym zdobywcą "Wielkiego Szlema". Na pewno wielu trzyma za niego kciuki. Ale też jeśli Kamil Stoch zwycięży w Bischofshofen, każdy z nich nazwie go godnym zwycięzcą.
Co po dramacie Freitaga pisały wasze gazety, co mówiło się w telewizji, jak odebrali to kibice. Dla was to była tragedia?
Wielka tragedia. Richard był w stanie nawiązać walkę z Kamilem. Na Bergisel w TCS już wygrywał i chciał tam zdobyć dobrą pozycję do ataku na pierwsze miejsce w Bischofshofen. W tej chwili, gdy upadł, w naszej kabinie komentatorskiej atmosfera była niezwykła. Ja i mój współkomentator Sven Hannawald byliśmy w szoku. Nie mogliśmy uwierzyć, że to stało się naprawdę. Przez pierwsze kilka sekund po tym zdarzeniu po prostu milczeliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, co powiedzieć.
I kto przełamał tę ciszę?
Ja. Powiedziałem: "Zamilkliśmy, tak jak zamilkli wszyscy kibice na skoczni. Można usłyszeć padający śnieg". To był taki moment, w którym na Bergisel czuło się naprawdę przejmującą ciszę.
A co powiedział pan, kiedy Stoch skoczył równie daleko, jak Freitag, i ustał ten skok? Że to koniec walki o zwycięstwo?
Tak, że oto przed nami stary i nowy zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni. Powiedziałem do Svena na wizji, że musimy szanować człowieka, który tak bardzo na ten szacunek zasłużył. Mówiłem też, że powinniśmy fetować króla Kamila w drodze po swój drugi tytuł mistrza TCS.
A jak do tego co robi w tym roku Stoch podchodzi Hannawald? Czuje się zagrożony?
No pewnie, że tak (śmiech). Trochę się boi. Jest szczery i podkreśla, że oczywiście chciałby pozostać jedynym, który wygrał cztery konkursy turnieju w tej samej edycji. Dodaje jednak, że Kamil mu imponuje i że chce być jednym z pierwszych, który złoży mu gratulacje za powtórzenie swojego wyczynu. Zapytał mnie, czy pozwolę mu opuścić kabinę komentatorską i pójść do Kamila. Powiedziałem, że nie ma problemu, a każdy kibic skoków będzie chciał zobaczyć taki obrazek - serdeczny uścisk Hannawalda i Stocha po czwartej wygranej Polaka.
A pan jak uważa? Kamilowi uda się wygrać po raz czwarty?
Tak myślę. Jeśli nie będzie żadnych niespodzianek, jeśli nie trafi na złe warunki pogodowe, zrobi to. W treningach i w kwalifikacjach pokazał bardzo dobrą formę. Do tej pory miał w TCS szczęście do wiatru. Jeśli wciąż tak będzie, powinien zwyciężyć także w Bischofshofen. Według mnie jedynym, który może go pokonać, jest Stefan Kraft. Jest u siebie w domu i chce coś jeszcze pokazać, udowodnić, że austriackie skoki wcale nie są w kryzysie. Będzie walczył ze wszystkich sił i może sprawić Kamilowi problemy. Jednak inni, nawet Andy Wellinger, uważają że zbyt wiele musi się stać, żeby ktoś wygrał w sobotę ze Stochem.
Wróćmy jeszcze do Richarda Freitaga. Poważny upadek na pewno skomplikował jego plany na ten sezon. Czy nadal pozostaje jednym z faworytów do medali na igrzyskach w Pjongczang?
Na tę chwilę to trudne pytanie. Musimy poczekać na kolejne wyniki jego badań. W poniedziałek przejdzie je w szpitalu w Ulm, zobaczymy co pokaże wtedy rezonans magnetyczny. Werner Schuster powiedział, że możliwa jest kilkutygodniowa przerwa Richarda. Jeśli wypadnie na tak długi czas, raczej nie zdąży wrócić do formy na igrzyska. Wielka szkoda, że stało się to, co się stało. "Ritschi" do tej pory miał problem ze stabilnością formy. Teraz w końcu wypracował wysoką i równą dyspozycję i wypadł z gry. Oby pauzował tylko przez kilka dni. Na loty do Kulm na pewno nie pojedzie, ale jeśli będzie czuł się dobrze, to w tym czasie potrenuje w Oberstdorfie. A te treningi będą mu naprawdę potrzebne.
Pamięta pan ten czas, kiedy na szczycie byli Adam Małysz, Martin Schmitt Sven Hannawald?
Jasne, śledziłem wtedy skoki jako wielki fan tego sportu. Ich popularność w Niemczech była wtedy ogromna, Martin i Sven pod tym względem wznieśli je na wyższy poziom. Ostatni konkurs TCS 2001/2002 i zwycięstwo Hannawalda oglądało wtedy w telewizji 15,1 miliona widzów. A taką widownię gromadzi u nas zwykle tylko piłka nożna. Te lata były złotą erą niemieckich skoków. Adam Małysz już wtedy często miażdżył naszych reprezentantów, ale to tak fajny facet, że nie dało się go nie lubić.
Kim był wtedy dla Niemców Małysz? Dla Polaków nie było większego wroga, niż Hannawald.
Dla nas Adam był wielkim rywalem Martina i Svena. Jeśli ktoś z nimi wygrywał, to z reguły właśnie on. Powtórzę jednak jeszcze raz, że nie było w nas wobec niego wrogości. To był bystry, spokojny, przyjaźnie nastawiony chłopak. Mówiliśmy sobie "Ech, ten Małysz, znowu on". Bardzo go jednak szanowaliśmy. Nie moglibyśmy go nienawidzić.
Teraz pewnie lubicie go też za to, że w dobrym stopniu opanował język niemiecki.
Pewnie. W wywiadach dla Eurosportu Adam mówi po niemiecku, i to całkiem nieźle. Myślę, że szanuje go każdy Niemiec.
ZOBACZ WIDEO: Grzegorz Wojnarowski: Tylko katastrofa mogłaby odebrać Kamilowi Stochowi zwycięstwo w TCS