Podczas pojedynczych zawodów indywidualnych w Pjongczangu może wystartować czterech skoczków jednego państwa. Jeśli podopiecznych Stefana Horngachera nie zjedzą nerwy, cała ekipa może być w pierwszej dziesiątce. To byłby bezprecedensowy start Biało-Czerwonych w historii skoków. Po konkursie w Willingen to nie jest pompowanie balonika, to nie pobożne życzenia. To perspektywa, która okazuje się zupełnie realna!
Teraz prawdopodobne są nawet po dwa medale w zawodach indywidualnych. Kamil Stoch to jeden z głównych faworytów. Ale jeśli nie Dawid Kubacki, to wracający do formy Maciej Kot. Jeśli nie Kot to Piotr Żyła, który błysnął świetną dyspozycją w Niemczech. Jeśli nie Żyła to Stefan Hula, który w wieku 31 lat prezentuje życiową formę.
W ten sposób zamiast trzech szans medalowych w skokach (dwa konkursy indywidualne i jeden drużynowy), teraz mamy aż pięć. A prognozy startu zespołowego już spokojnie mogą obijać się nawet o złoto.
Chcę, aby była pełna jasność - niecały tydzień przed pierwszym konkursem w Pjongczangu nie ma sensu wieszać chłopakom medali na szyi. Przed nami najważniejsza rywalizacja w sezonie, a te zawsze rządzą się prawami nie tylko formy, ale też szczęścia, odporności psychicznej oraz warunków pogodowych. Szczególnie w skokach. Mówimy wyłącznie o szansach, których nie da się zmierzyć za pomocą procentów.
Warto jednak podkreślić, że skoki nigdy nie przyniosły nam tyle medalowych nadziei, co obecnie. I nie musimy liczyć na potknięcia rywali. Niech wygrają umiejętności, doświadczenie i dyspozycja. Niech o medalach zdecydują dziesiętne ułamki punktów. Przed startem igrzysk Polacy dają nam ogromne nadzieje na krążki i stuprocentową pewność wielkich emocji. Stąd wielka radość. A przecież to w sporcie najważniejsze.
ZOBACZ WIDEO W Pjongczangu mniej szans medalowych niż w Soczi. Tajner: Największe w skokach, liczę na biathlonistki