Apoloniusz Tajner przed sezonem przekonywał, że Polacy są przygotowani do Pucharu Świata lepiej niż przed rokiem. W piątek już nikt o tych słowach nie pamiętał, ale w sobotę powróciły. Polakom wystarczyły tylko cztery skoki, aby w konkursie głównym rozmontować rywali. Skakali daleko i, co może nawet ważniejsze, równo. Poza drugą próbą Dawida Kubackiego, który dobrze wyszedł z progu, ale został totalnie zduszony przez wiatr. Dokładnie takiego słowa użył w pokonkursowych komentarzach.
Tym samym nie musimy czekać na rozwój wypadków, nie musimy znudzeni patrzeć, jak rozwija się dyspozycja Polaków i kiedy doskoczą do czołówki. Sezon 2018/2019 rozpoczął się wybuchem bomby atomowej. Nie dość, że Polacy poprawili swoje skoki w ciągu niecałych 24 godzin, to dostaliśmy na tacy kolejne niespodzianki.
Austriacy z automatu stali się jednymi z największych rywali Polaków w konkursach drużynowych. Powrót takiego przeciwnika to nie jest dobra informacja, ale na pewno wpływa na poziom zawodów i będzie generować olbrzymie emocje.
W przypadku Norwegów słowo "zaskoczenie" to za mało. 10. miejsce, uplasowanie się za słabiutkimi Finami i wyprzedzenie tylko Kazachstanu to dla nich prawdziwy dramat. To tak, jakby reprezentacja Francji w piłce nożnej, aktualny mistrz świata, przegrała 0:3 z Litwą, Białorusią czy Gruzją. Oczywiście to efekt dyskwalifikacji Johanssona, ale jednak. Dobrym komentarzem do całej sytuacji była wymowna mina Alexandra Stoeckla, kiedy przechodził obok dziennikarzy. Nie jest przyzwyczajony opuszczać gniazdo trenerskie już po pierwszej serii.
Sobotni konkurs to dowód na to, że czeka nas wspaniała zima. Polacy potrafią szybko naprawić swoje błędy, atmosfera w kadrze jest więcej niż pozytywna. Możemy być zaskakiwani jeszcze wielokrotnie. Lepiej zacząć się nie dało.
ZOBACZ WIDEO Kamil Stoch wie jaki błąd popełnił podczas kwalifikacji. "Niepotrzebnie kombinowałem"