Martin Schmitt: Kamil Stoch jest najlepszy dzięki technice. Nie przesadza już z agresją na progu

PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Kamil Stoch
PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Kamil Stoch

- Jest najlepszy na świecie, bo ma bardziej precyzyjną technikę niż inni zawodnicy. Od kiedy trenerem Polaków został Stefan Horngacher, nie przesadza z agresją na progu - mówi o Kamilu Stochu Martin Schmitt, zwycięzca 28 konkursów Pucharu Świata.

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: W ostatnich sezonach mamy tendencję do przyspieszania początku sezonu zimowego. W tym roku Puchar Świata ruszył najwcześniej w historii, 16 listopada. Czy uważa pan, że w kolejnych latach skoki będą wydzierały dla siebie jeszcze większą część jesieni? [/b]

Martin Schmitt, były mistrz olimpijski i mistrz świata w skokach narciarskich, ekspert telewizji Eurosport: Nie jest łatwo rozpoczynać sezon tak wcześnie. To wymaga wiele wysiłku. W tym roku i w poprzednim Wisła podołała temu zadaniu, na świecie nie ma jednak wielu miejsc, w których da się zorganizować skoki na śniegu w połowie listopada, a tym bardziej jeszcze wcześniej. Myślę, że taki termin jak teraz jest odpowiedni. Nie ma potrzeby, żeby go zmieniać.

A zatem nie wyobraża pan sobie startu Pucharu Świata na przykład we wrześniu?

Nie, to nie jest dobry pomysł, zwłaszcza że we wrześniu ostatnio mamy letnią pogodę i 30 stopni ciepła. To byłoby zdecydowanie za wcześnie. Według mnie kibice dyscyplin zimowych muszą i chcą czuć, że są one rozgrywane zimą.

Myśli pan, że po pierwszych zawodach sezonu w Wiśle można wskazać faworytów całego cyklu?

Nie, to wciąż zbyt trudne. Skoki to taki sport, w którym niemal co roku jesteśmy zaskoczeni tym, co się dzieje. Dopiero po dwóch, trzech tygodniach zmagań będzie można wskazać zawodników, którzy powinni być najmocniejsi.

Po długiej przerwie do kadry Niemiec wraca Severin Freund. Poważna kontuzja zabrała mu półtora roku, a przed nią był przecież jednym z najlepszych skoczków na świecie. Myśli pan, że zdoła wrócić do czołówki?

Na pewno będzie to dość trudne. Jest w stanie to zrobić, ale na razie nie jest jeszcze gotów do wygrywania czy zajmowania miejsc na podium. Na treningach skacze całkiem nieźle, ale odstaje jeszcze poziomem od najlepszych. Zaczął od Kuusamo, w trakcie sezonu powinien się rozkręcać. Mam nadzieję, że wykorzystując swoje doświadczenie zdoła wypracować odpowiednią formę na Turniej Czterech Skoczni i mistrzostwa świata w Seefeld.

Dobrze pan zna tego zawodnika, choćby dlatego, że reprezentuje go agencja marketingowa, której jest pan współwłaścicielem. W jaki sposób Freund przetrwał długi i trudny okres walki z kontuzją? Co motywowało go do powrotu?

Severin jest bardzo silny mentalnie. Miał problemy z plecami, z biodrem, potem dwie kontuzje kolana, ale nawet przez chwilę nie rozważał zakończenia kariery, bardzo chciał wrócić do rywalizacji. Chce też pokazać, że mimo tych wszystkich poważnych urazów, z jakimi zmagał się w ostatnich latach, wciąż jest zawodnikiem światowej klasy. Oczywiście, lat mu nie ubywa, jego ciało się starzeje, ale jego doświadczenie, energia i pracowitość mogą sprawić, że wróci do czołówki.

Słyszałem, że Freund był jednym z najlepszych graczy na świecie w jedną z wersji kultowej w Polsce gry Deluxe Ski Jumping. Czy to prawda?

Chyba tak, chyba był jednym z najlepszych. Lub nawet nadal jest (śmiech). Nie wiem, czy nadal gra, bo o tym nie rozmawialiśmy, ale pamiętam, że grał w Deluxe Ski Jumping, kiedy byliśmy jeszcze kolegami z kadry Niemiec i był w tym naprawdę dobry.

Jeśli chodzi o prawdziwe skakanie, wielu ludzi uważa, że ono w każdym sezonie rozpoczyna się wraz z Turniejem Czterech Skoczni. Powtórka sprzed roku, czyli wygranie wszystkich konkursów turnieju przez jednego skoczka, jest chyba niemożliwa?

Przez 50 lat udało się to jedynie dwóm zawodnikom. Jest bardzo mało prawdopodobne, żeby po triumfie Kamila Stocha z poprzedniego sezonu doszło do czegoś takiego drugi rok z rzędu. Kamil pokazał, że to możliwe nawet przy tak wyrównanym poziomie, jaki teraz mamy, ale według mnie do powtórki nie dojdzie.

Był pan blisko Svena Hannawalda, gdy wygrywał wszystkie konkursy TCS w sezonie 2001/2002, w zeszłym roku z bliska obserwował pan sukces Stocha jako ekspert telewizji Eurosport. Jak porównałby pan ich osiągnięcia? Jakie widzi pan różnice, jakie podobieństwa?

Obaj musieli zmagać się z podobną presją, obaj mieli świadomość, że mają szansę zapisać się w historii. A to sytuacja, której nie da się wytrenować, nie da się na nią przygotować. Zarówno Kamil jak i Sven poradzili sobie z nią fantastycznie. Byli niezwykle skupieni na swoim zadaniu, udało im się zachować spokój i pewność. Myślę, że w czasie turnieju obaj byli silni psychicznie, o wysokiej formie sportowej nie wspominając. Kamil doszedł później do jeszcze wyższej formy i w Pjongczangu zdobył złoty medal olimpijski. Myślisz, że osiągnął już szczyt, a on jest jeszcze w stanie sie poprawić. Ze Svenem historia jest podobna, bo po triumfie w TCS na igrzyskach w Salt Lake City wywalczył dwa medale, w tym złoto w konkursie drużynowym. Obaj dokonali czegoś wielkiego.

ZOBACZ WIDEO Dziwna mania w polskich skokach. "Dla mnie to niezrozumiałe"

Który z nich miał pana zdaniem trudniejsze zadanie?

Trudno to porównywać. Skoki w 2002 roku były inne niż teraz. Pozostańmy przy tym, że osiągnięcia obu są absolutnie wyjątkowe.

Jak Niemcy odebrali powtórzenie wyczynu Hannawalda przez Stocha?

Z dużym szacunkiem i podziwem. Widzimy w nim znakomitego sportowca, zawsze fair w stosunku do swoich rywali, szczerego. Myślę, że Niemcy bardzo go lubią. Wraz z jego triumfem wróciły wspomnienia związane z sukcesem Svena, zwłaszcza że Sven był obok Kamila, gdy ten zwyciężył w ostatnim konkursie turnieju w Bischofshofen.

Na igrzyskach w Pjongczangu złotymi medalami w konkursach indywidualnych Stoch podzielił się z Andreasem Wellingerem. Na triumf jednego ze swoich skoczków w konkursie olimpijskim Niemcy czekali od 1994 roku. Pan szalał wtedy pod skocznią, Sven Hannawald w budce komentatorskiej.

Tak, to prawda (śmiech). Obaj byliśmy zdenerwowani w czasie zawodów na normalnej skoczni, które były bardzo trudne dla zawodników. Wiatr się zmieniał, skoczkom dawał się we znaki silny mróz. Wiedzieliśmy, że Andy jest mocny i ma szansę na medal, ale po pierwszej serii wydawało się nam, że jest w trudnej sytuacji. Zajmował piąte miejsce z dość dużą stratą do Stefana Huli, który stał przed szansą dokonania czegoś wielkiego. A jednak dzięki wspaniałemu drugiemu skokowi Wellinger zwyciężył i to był wielki dzień dla niemieckich skoków. Czekaliśmy przecież aż 24 lata na to, żeby ktoś powtórzył osiągnięcie Jensa Weissfloga z Lillehammer.

Spodziewał się pan, że Wellinger będzie w stanie pokonać prowadzących po pierwszej serii Polaków? Na półmetku prowadził Hula, a drugie miejsce zajmował Kamil Stoch.

Wiedzieliśmy, że z powodu zmiennych warunków w rundzie finałowej wszystko może się zdarzyć. Trzeba było mieć trochę szczęścia. Gdy spojrzałem na kierunek wiatru przed drugim skokiem Andy'ego, to wiedziałem, że jeśli zrobi swoje, prawdopodobnie wygra. I tak się stało. Wiedziałem, że po jego perfekcyjnym skoku w perfekcyjnych warunkach pozostałym zawodnikom będzie bardzo trudno go pokonać, choćby dlatego, że warunki dla innych będą gorsze. Już po jego wyjściu z progu powiedziałem zresztą do jednego z kolegów: "To jest złoto". Miałem rację. Szkoda mi było Huli, który w drugiej próbie nie miał szczęścia do pogody i wypadł poza podium. Mógł napisać piękną historię, zdobywając olimpijskie złoto. Kamil miał bardzo dobre oba skoki, nie mógł zrobić więcej, mimo to skończył zawody bez medalu. Na dużej skoczni potwierdził jednak, że jest wielkim sportowcem.

Konkursy indywidualne w Pjongczangu były do siebie dość podobne. W obu po pierwszych seriach prowadził Polak, a w drugich Wellinger przypuszczał atak na złoto. Czy na K-120 po skoku swojego rodaka w rundzie finałowej też powiedział pan, że to skok po zwycięstwo?

Nie, wtedy nie. Miałem świadomość tego, jak mocny jest Kamil, jak dużą presję jest w stanie znieść. Uważałem, że Stoch się obroni. Choć w drugiej próbie skoczył o kilka metrów bliżej, niż Andy, to widziałem jego noty za styl i punkty za wiatr i nie łudziłem się, że wygra mój rodak.

W Pjongczangu Kamil Stoch udowodnił, że jest w tej chwili najlepszym skoczkiem narciarskim na świecie?

Wiedzieliśmy o tym już przed igrzyskami. Był najmocniejszy w całym sezonie olimpijskim.

Jest pan w stanie wytłumaczyć, dlaczego Stoch jest lepszym zawodnikiem niż na przykład Wellinger czy Daniel-Andre Tande?

Jego technika jest bardziej precyzyjna niż u innych zawodników. Kiedy jest w wysokiej formie, wykonuje poszczególne elementy skoku dokładniej niż inni i przez to jest regularniejszy, bardziej powtarzalny. Jest wtedy w stanie oddawać znakomite skoki jeden po drugim, ma takie płynne przejście z fazy odbicia do fazy lotu. Wychodzi z progu agresywnie, bardzo szybko nakrywa narty, ale nie rzuca się na nie. Jest agresywny, ale w elegancki sposób. Zanim trenerem Polaków został Stefan Horngacher, czasami przesadzał z tą agresją. Teraz to mu się nie zdarza. Wciąż jest bardzo szybki w locie, ale lepiej wykorzystuje przy tym siłę odbicia.

Wskaże pan najlepszego skoczka narciarskiego, jakiego kiedykolwiek pan widział?

Uff, trudne pytanie.

Może zatem takiego, który najbardziej panu czymś zaimponował?

Byłem pod dużym wrażeniem Adama Małysza w 2001 roku. Miał niesamowity sezon. Imponowali mi Matti Nykaenen i Jens Weissflog, kilka lat temu Gregor Schlierenzauer i Thomas Morgenstern, teraz imponuje mi Kamil. Jeśli miałbym wskazać jednego, chyba zdecydowałbym się na Adama, z którym stoczyłem kilka bitew na skoczni we wspomnianym sezonie 2000/2001. Małysz wzniósł skoki narciarskie na wyższy poziom. Obserwowałem to z bardzo bliska, więc tak, mogę powiedzieć, że to on zaimponował mi najbardziej.

Niedawno z okazji stulecia polskiej niepodległości wybieraliśmy najlepszego sportowca tego okresu. Małysz u większości kibiców zajął wyższe miejsce niż Stoch, choć przecież nigdy nie wygrał olimpijskiego złota, a Stoch dokonał tego trzy razy.

Jestem w stanie to zrozumieć, bo dokonania Adama w tamtych czasach były czymś absolutnie wyjątkowym. Kibice szaleli na jego punkcie i do dziś nie zapomnieli emocji związanych z jego skokami. Kamil jest oczywiście wielkim sportowcem, na tym samym poziomie co Adam. Już osiągnął bardzo dużo, a osiągnie jeszcze więcej. Myślę, że nie ma potrzeby ich porównywać i wskazywać, który jest lepszy. Z obu Polacy mogą być dumni.

Gdyby w Niemczech wybierano sportowca wszech czasów, skoczek narciarski miałby szansę na zajęcie miejsca w czołowej dziesiątce?

W dziesiątce tak, w najlepszej trójce nie.

Kto by się w niej znalazł?

Franz Beckenbauer, Michael Schumacher i Boris Becker. To moje typy.

Poza pracą dla Eurosportu w charakterze eksperta prowadzi pan też razem z Simonem Ammannem agencję marketingu sportowego. Kogo reprezentujecie?

Ze skoczków Severina Freunda, Daniela Hubera, jego brata Stefana, Kiliana Peiera. Kilku młodych chłopaków z Niemiec, między innymi Davida Siegela i Constantina Schmida. No i oczywiście Simona, który jest w tej firmie partnerem. W tej chwili koncentrujemy się na sportach zimowych, nie wykluczamy jednak, że w przyszłości rozszerzymy działalność na inne dyscypliny.

Interesujecie się jakimiś zawodnikami z Polski?

Na razie nie. Skupiamy się Austrii, Niemczech i Szwajcarii.

Na koniec zapytam jeszcze o Waltera Hofera, który po tym sezonie odejdzie ze stanowiska dyrektora Pucharu Świata. Trener Norwegów Alexander Stoeckl powiedział, że boi się tego, jak mogą wyglądać skoki bez Hofera. Pan podziela jego obawy?

Walter Hofer odcisnął swoje piętno na skokach i jego następcę czeka trudne zadanie, żeby utrzymać poziom. W ciągu ostatnich 25 lat Walter wykonał dla naszego sportu niesamowitą pracę. Trzeba będzie jednak iść dalej już bez niego. Nie boję się jednak tej przyszłości. Ktokolwiek go zastąpi, na pewno będzie miał numer telefonu Hofera i w razie potrzeby do niego zadzwoni. Uważam, że skoki narciarskie czekają dobre czasy.

Cały sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich, od pierwszego skoku w kwalifikacjach po ostatni o punkty, na żywo tylko w Eurosporcie i Eurosport Player.

Źródło artykułu: