W Polsce od wielu lat mamy do czynienia z boomem na skoki narciarskie. Pomogły w tym sukcesy Adama Małysza oraz świetna praca specjalistów odpowiedzialnych za konkursy w Zakopanem. Zapewnienie imprezie odpowiedniej oprawy muzycznej sprawiło, że obserwujemy tam zawody sportowe połączone z dobrą zabawą. Dlatego nawet, gdy polscy skoczkowie przeżywali gorsze chwile, to trybuny pękały w szwach.
Polakom pomógł też fakt, że schedę po Małyszu przejął Kamil Stoch. Dzięki temu pozostaliśmy w czołówce skoków, a obecnie rywalizację w PŚ inauguruje nasza Wisła. Decyzja FIS o powierzeniu Polsce zawodów inauguracyjnych nikogo nie dziwiła. Polska stała się bowiem gwarancją licznie zgromadzonej publiki, organizacji na najwyższym poziomie.
Nikt nie ma wątpliwości, że federacja właśnie takie obrazki chce sprzedawać światu. Tymczasem we wcześniejszych latach, gdy PŚ inaugurowano chociażby w Finlandii, często obserwowaliśmy garstkę fanów pod skocznią.
Polska jawi się jako raj
Polacy nie mają większych problemów z organizacją konkursów PŚ. W Wiśle wszystko działało bez zarzutu, bez zakłóceń przebiegają też przygotowania do styczniowych zawodów w Zakopanem. Dlatego też nie dziwi, że zaczęły się pojawiać głosy, aby polska stolica Tatr zorganizowała dodatkową imprezę w miejsce odwołanego Titisee-Neustadt.
ZOBACZ WIDEO Co z następcami polskich skoczków? "Wyrwa może być widoczna"
Inni mogą bowiem tylko pomarzyć o sytuacji, jaka jest w Polsce. Najlepszy dowód to Austriacy, którzy mają spore problemy ze sprzedażą wejściówek na Turniej Czterech Skoczni. Słabe wyniki tamtejszych skoczków, połączone z brakiem zimy, doprowadziły do tego, że sprzedało się ledwie ponad 6. tys wejściówek.
Nieco lepiej sytuacja wygląda w sąsiednich Niemczech, ale to też zasługa tego, że Stephan Leyhe czy Karl Geiger osiągają bardzo dobre wyniki w sezonie 2018/2019.
Skoki zabawą kilku państw
Nikłe zainteresowanie imprezami w Austrii czy też odwoływanie konkursów z powodu problemów organizacyjnych, to nie są dobre wieści. Skoki narciarskie nie od dziś są uważane za dyscyplinę popularną w ledwie kilku krajach i jeśli zacznie ona się zwijać w kolejnych ośrodkach, nie będzie można traktować jej poważnie.
Polski kibic z pewnością chciałby zobaczyć dodatkowy konkurs PŚ w Zakopanem. Bilety sprzedałyby się jak ciepłe bułeczki, pod Wielką Krokwią zgromadziłyby się tłumy fanów, a zawody najpewniej byłyby jednymi z lepiej opakowanych w kalendarzu PŚ. Tyle że nie tędy droga. Polska nie może ciągnąć za uszy całej dyscypliny, bo odbije się to rykoszetem spadkiem zainteresowania skokami w innych krajach.
Najlepszym przykładem na to może być żużel. W tym roku aż trzy z dziesięciu rund mistrzowskiego cyklu Speedway Grand Prix odbyły się nad Wisłą. Polskie miasta zabijają się o prawa do organizacji zawodów i podbijają stawki, podczas gdy w pozostałych państwach turnieje odbywają na nie najnowszych stadionach. Polacy stali się tym samym największym sponsorem mistrzostw, bo inne ośrodki generują firmie BSI, która odpowiada za organizację SGP, znacznie mniejsze kwoty.
Efekt? Polskie rundy są ozdobą mistrzostw, na pozostałych sytuacja wygląda dużo gorzej i nie przypomina mistrzostw świata. Odbija się to negatywnie na całej dyscyplinie, bo rozgrywki ligowe w Szwecji czy Wielkiej Brytanii cieszą się coraz mniejszą popularnością.
Oby skoki narciarskie nie miały podobnego problemu. To nie my powinniśmy ratować inne państwa. To one powinny równać poziomem, sportowym czy organizacyjnym, do Polski i konkursów w Wiśle czy Zakopanem.
Info dla moderacji: Międzynarodowe Zawody Samolotów Turystycznych