Niemiecko-austriackie zawody są jednymi z najtrudniejszych w całym kalendarzu skoków narciarskich. Licząc skoki kwalifikacyjne, trzeba oddać 12 prób na najwyższym poziomie, żeby 6 stycznia w Bischofshofen cieszyć się ze Złotego Orła. Dochodzi presja opinii publicznej i cała otoczka turnieju, która jest zdecydowanie bardziej medialna od tej znanej z Pucharu Świata.
Wygrać ten turniej jest bardzo trudno. Potrafią to tylko najwybitniejsi skoczkowie w stawce. Oczywiście pięć lat temu pojawił się taki zawodnik jak Thomas Diethart, który nagle jako niemal zupełnie nieznany skoczek wygrał 62. edycję Turnieju Czterech Skoczni, a później szybko zniknął z czołowych miejsc w Pucharze Świata. Był to jednak wyjątek potwierdzający regułę.
Regułę, że niemiecko-austriackie zmagania wygrywają doświadczeni zawodnicy, potrafiący poradzić sobie z presją i niekoniecznie liderzy Pucharu Świata. W ostatnich dwóch sezonach skoczek, który przyjeżdżał do Oberstdorfu (pierwsza miejscowość zmagań) w żółtej koszulce lidera cyklu, przegrywał cały turniej bardzo wyraźnie.
Na początku sezonu 2016/2017 na światowych skoczniach dominował Domen Prevc. Młody Słoweniec skakał niezwykle odważnie, mocno wykładając się na narty. Agresywny styl przynosił mu świetne wyniki. Prevc wygrywał konkursy, albo stawał na podium i jechał do Niemiec jako jeden z głównych faworytów zmagań.
Wszyscy zastanawiali się jednak, czy wówczas 17-letni skoczek udźwignie presję rywalizacji w tak trudnym turnieju. Odpowiedź przyszła już w Oberstdorfie i była negatywna. Na Schattenbergschanze (HS137) Słoweniec był dopiero 26. i od razu odpadł z walki o Złotego Orła. W kolejnych konkursach również nie skakał tak imponująco jak na początku sezonu i ostatecznie został sklasyfikowany na 9. miejscu.
ZOBACZ WIDEO Rok 2018 w skokach: najlepszy sezon Stefana Huli. "Rozczarowanie i... wielki sukces"
Rok później jako główny faworyt turnieju wymieniany był Richard Freitag. Niemiec, tak jak rok wcześniej Prevc, nie schodził z podium pucharowych zawodów. Wygrał ostatni sprawdzian przed niemiecko-austriackimi zmaganiami w Engelbergu i... na turnieju również poniósł sromotną porażkę.
W przypadku Freitaga kluczowy okazał się jednak konkurs w Innsbrucku. Po drugich miejscach w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen Niemiec zdawał sobie sprawę, że na Bergisel musi zaatakować. Ciążyła na nim duża presja, z którą nie poradził sobie. W pierwszej serii konkursowej zaryzykował, mocno przeciągnął skok i upadł. Doznał kontuzji biodra, co oznaczało absencję w finałowej serii i konkursie w Bischofshofen. Ostatecznie w turnieju zajął 27. miejsce.
W obu poprzednich sezonach liderów pogodził ten, który był w Engelbergu tuż za ich plecami. Mowa oczywiście o Kamilu Stochu. Zarówno w 2016 jak i 2017 roku trzykrotny mistrz olimpijski w niedzielnych zmaganiach w Szwajcarii zajmował 2. miejsca.
Gdy później w Niemczech oraz Austrii Domen Prevc i Freitag nie radzili sobie z presją oczekiwań, Stoch wręcz przeciwnie. Rósł z każdym konkursem. I tak w sezonie 2016/2017 triumf w całym Turnieju Czterech Skoczni zapewnił sobie zwycięstwem w finałowym konkursie w Bischofshofen. Rok później zdeklasował już rywali. Powtórzył wyczyn Svena Hannawalda i wygrał wszystkie cztery konkursy zawodów. Jego przewaga nad drugim w klasyfikacji Andreasem Wellingerem wyniosła aż 69,6 punktu.
Teraz tuż przed 67. TCS, w sytuacji, w której ostatnio był Kamil Stoch, jest Piotr Żyła. Wiślanin w niedzielnych zmaganiach w Engelbergu również zajął 2. pozycję. Taką też lokatę zajmuje w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Polak przegrywa tylko z rewelacyjnym na razie Ryoyu Kobayashim. Patrząc jednak na historię dwóch ostatnich sezonów po Engelbergu, to właśnie Żyłę, a nie Japończyka należy uznać za głównego faworyta niemiecko-austriackich zmagań.
Zresztą za Polakiem przemawia nie tylko statystyka. Kobayashi jest wciąż młodym zawodnikiem, który po raz pierwszy w karierze zmierzy się na turnieju z taką presją wynikową. To nie musi zadziałać na jego korzyść. Z kolei Żyła poznał już w skokach zarówno smak zwycięstwa, jak i porażki. Jego doświadczenie, regularność i historia z dwóch ostatnich sezonów mogą przesądzić o tym, że to właśnie 31-latek, a nie Japończyk 6 stycznia w Bischofshofen uniesie w górę Złotego Orła za triumf w 67. edycji Turnieju Czterech Skoczni.