Od 2011 roku, czyli od czasów zakończenia kariery przez Andreasa Kuettela, szwajcarskie skoki nie miały w swoich szeregach zawodnika, który mógłby dotrzymać kroku czterokrotnemu mistrzowi olimpijskiemu, Simonowi Ammannowi. Ten niezbyt chlubny dla Szwajcarów stan rzeczy zdołał jednak odmienić Killian Peier, skoczek z Eisiedeln, obecny lider teamu.
24-latek już podczas ostatniego cyklu Letniej Grand Prix sygnalizował, że jego dyspozycja ma się naprawdę dobrze. Dwukrotnie stawał na podium, a w generalnej klasyfikacji zajął solidną 6. lokatę. Pytany o zwyżkę formy mówił, że zmienił przede wszystkim nastawienie psychiczne, podkreślając, że sport to przecież nie tylko odpowiedni sprzęt czy dobre przygotowanie fizyczne.
Biorąc pod lupę wyniki, jakie Peier osiąga zimą, można odnieść wrażenie, że transformacja psychicznego podejścia Szwajcara była przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Wprawdzie dwa razy zdarzył mu się "wypadek przy pracy" i zakończył konkurs poza rundą finałową, jednak godna zauważenia jest stabilna i przede wszystkim rosnąca forma skoczka. W przedsezonowym prorokowaniu, że Peier może zacząć się liczyć w walce o coraz wyższe lokaty, było więcej niż tylko ziarnko prawdy.
Kiedy podczas austriackiej części Turnieju Czterech Skoczni 24-latek zajął odpowiednio 7. i 8. miejsce, a w "generalce" prestiżowego cyklu był ostatecznie 10., szwajcarskie portale pisały, że wreszcie wylądował w światowej czołówce. On z kolei nabrał ochoty na jeszcze lepsze skakanie.
- Wiem ze jestem w stanie zrobić więcej, ale najtrudniejsze jest udowodnienie tego samemu sobie. Chcę się jak najbardziej zbliżyć do skoku idealnego. To szczęście, móc skakać za każdym razem przed ponad 20-tysięcznym tłumem kibiców. To pomaga w dawaniu z siebie tego, co najlepsze - mówił po zakończeniu TCS na łamach portalu Tribune de Geneve, Peier.
ZOBACZ WIDEO Rajd Dakar. Olbrzymia przewaga lidera kierowców. "Nie chce popełnić żadnego błędu"
Szwajcar chyba w niczym nie przypomina siebie z ostatniego sezonu, w którym albo błąkał się w okolicach czwartej lub piątej "10", albo miał wielki problem, by w ogóle znaleźć się w konkursie. Wówczas tylko czterokrotnie kwalifikował się do finału, ale to i tak marne pocieszenie - w trakcie całej zimy nie stać go było na nic więcej, niż tylko 27. lokatę.
Czara goryczy przelała się podczas igrzysk olimpijskich w Korei. Jak pisze szwajcarski dziennik "Neue Zürcher Zeitung", Peier nie mógł ponoć znieść faktu, że zaprzepaścił szansę na start w zawodach indywidualnych. Cieszył się ze wszystkich medali, jakie zdobywali jego rodacy, ale konkursów skoków narciarskich nie był w stanie obserwować. - Nie potrafię zaakceptować faktu, że nie zakwalifikowałem się do konkursu na igrzyskach - mówił skoczek.
Lekcję z wyciągania wniosków po porażce odrobił jednak na piątkę. Wiele zdziałała wspomniana zmiana mentalna, która była możliwa dzięki współpracy z Othmarem Buholzerem (skoczek nazywa go trenerem mentalnym), ale to nie wszystko. Odkąd legendarny Ammann nie trenuje już z pozostałymi zawodnikami, Peier wyszedł wreszcie z jego cienia. - Gdy Simon był w teamie pozostali byli zbyt mało aktywni - nie owija w bawełnę skoczek z Einsiedeln, który w klasyfikacji generalnej PŚ starszego kolegę zostawił daleko w tyle.
Już za niewiele ponad miesiąc skoczek będzie mógł zrekompensować sobie fiasko, jakie poniósł na igrzyskach w Korei, i wykorzystać potencjał, który mu przypisują. Za niespełna miesiąc ruszają w końcu mistrzostwa świata w Seefeld. Jeśli jego forma będzie nadal rosła, a on nie straci nowo nabytej umiejętności radzenia sobie w zawodach wysokiej rangi, rywale pewnie nie raz poczują jego oddech na plecach.
Kraft i Stoch to sa faworyci.