Skoki narciarskie. PŚ w Klingenthal. Czas na jeden z największych come backów? Schlierenzauer znów zaczyna się liczyć

WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Gregor Schlierenzauer
WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Gregor Schlierenzauer

Gregor Schlierenzauer w skokach osiągnął niemalże wszystko. Nagle jednak na skoczka spadła plaga nieszczęść. Wypalenie, kontuzja, słaba forma. W tym sezonie, pod okiem trenera, który go wychował, powoli jednak powraca do żywych.

- Zajęte miejsce, a w szczególności występ w drugiej serii to była bardzo pozytywna strona weekendu, potwierdzenie obranej drogi. Sprawiło mi to wiele radości - mówił popularny "Schlieri" po 4. miejscu w Niżnym Tagile. Najwyższym od lat. Kiedyś jednak przez głowę by mu nie przeszło, że tyle radości sprawi mu pozycja poza podium.

Gdy 6 grudnia 2014 roku triumfował w Lillehamer, śrubując rekord zwycięstw w Pucharze Świata do 53, nikt nie mógł przypuszczać, że to będzie jego ostatnia wygrana na przynajmniej 5 lat. Wszak Austriak wówczas był dopiero miesiąc przed swoimi 25. urodzinami.

Jak się wali, to wszystko na raz

Rok 2016 był bez wątpienia jednym z najgorszych w karierze Gregora Schlierenzauera. Skoczek najpierw, po bardzo słabym początku sezonu, w którym zgromadził zaledwie 53 punkty, zdecydował się zawiesić karierę. Czarę goryczy przelał nieudany Turniej Czterech Skoczni, gdy tylko w jednym konkursie zdołał zakwalifikować się do drugiej serii.

ZOBACZ WIDEO: Skoki narciarskie. Apoloniusz Tajner skomentował rezygnację skoczka z dalszej kariery

- Postanowiłem nie wziąć udziału w mistrzostwach świata w lotach narciarskich i zakończyć sezon wcześniej. Obie decyzje nie były łatwe do podjęcia, ale muszę przyznać, że ciężar, jaki na siebie nałożyłem, jest dla mnie za trudny do udźwignięcia – pisał wówczas na swojej stronie internetowej.

Czytaj także: Skoki narciarskie. Przed Stochem nadal sporo pracy. Prędkości na progu wciąż są słabe

Skoczek miał także żal do mediów, które jego zdaniem nadmiernie zaczęły wchodzić w jego życie prywatne, co określał mianem "braku szacunku". Zaczęto mówić o tym, że Austriak, który w młodym wieku osiągnął niemal wszystko, ustanawiając wiele rekordów, po prostu się wypalił.

Jakby jednak tego było mało, w marcu, podczas wypadu na narty z przyjaciółmi, nabawił się poważnej kontuzji. Wskutek upadku zerwał więzadła krzyżowe.

- Pamiętam, jak leżałem obolały w śniegu i zadawałem sobie pytanie: "Dlaczego? Dlaczego teraz?!". Wtedy trudno było nawiązać ze mną bliższy kontakt. Obwiniałem wiele osób, które wbrew pozorom mi pomogły - wspominał po czasie Austriak. Ta sytuacja na pewno nie pomogła w odzyskaniu motywacji do skakania.

Powrót? Nie do końca

- Polska to świetne miejsce do powrotu i nabrania wiary w siebie. Na pewno otrzymam ogromne wsparcie od kibiców. W Wiśle i Zakopanem zawsze panuje przyjazna atmosfera. Bardzo długo czekałem na moment, w którym będę mógł oficjalnie ogłosić, że wznawiam walkę o punkty - mówił "Schlieri" na początku 2017 roku.

Cóż, tamten come back nie był najbardziej udany. Trzy tygodnie później zaliczył bowiem upadek w Oberstdorfie, który ponownie wykluczył go ze startów. Powrócił na mistrzostwa świata w Lahti, gdzie zdobył brąz w drużynie.

- Dziękuję chłopakom oraz moim bliskim, bo bez nich nie byłoby mnie tutaj. Ten sport jest jak życie - ze wzlotami i upadkami, w tym roku odczułem to doskonale na sobie - mówił. Cóż, przed nim jednak było jeszcze sporo "upadków". W tamtym sezonie wziął udział jeszcze w zawodach Raw Air, gdzie ledwo łapał się do czołowej 30 i zakończył sezon.

Gorzej było rok później, gdy po zawodach w Niżnym Tagile zdecydowano, że z powodu niezadowalających wyników odpuści starty w Pucharze Świata, by indywidualnie pracować nad formą. Po tamtej decyzji wziął udział jeszcze w konkursach w Lahti oraz Willingen, gdzie w sumie zdobył 1 punkt. W efekcie tego, po raz pierwszy w karierze nie pojechał na mistrzostwa świata. Przegrał walkę o miejsce z Janem Hoerlem, wówczas totalnym nowicjuszem.

Czytaj także: Skoki narciarskie 2019. Będzie dodatkowy konkurs PŚ w Lahti

Wreszcie widać progres

Przed aktualnym sezonem Schlierenzauer postawił na współpracę z Wernerem Schusterem. Według wielu, były szkoleniowiec reprezentacji Niemiec to ostatnia deska ratunku dla "Schlieriego". To właśnie pod okiem Schustera dojrzewał w słynnym narciarskim gimnazjum w Stams. Teraz jego wychowawca z młodzieńczych lat ma mu pomóc powrócić na szczyt.

Sam Schuster nie wydaje się być jednak specjalnie zaskoczony czy też zaniepokojony kryzysem rodaka. Jak sam mówi "Naprawdę niezwykłą rzeczą jest to, że tak długo był na szczycie świata".

Współpraca obu panów jednak już przynosi pierwsze efekty. Schlierenzauer tylko raz w tym sezonie nie wszedł do czołowej "30". Było to w drugim konkursie w Niżnym Tagile, w którym musiał oddać skok w bardzo trudnych warunkach. Dzień wcześniej jednak zajął swoje najlepsze miejsce od 5 lat.

Teraz natomiast wraca do Klingenthal, gdzie jako jedyny dotychczas zwyciężał dwa razy, choć tu należy zaznaczyć, było to ponad 10 lat temu. Na powtórkę tamtych rezultatów wciąż wydaje się być jeszcze za wcześnie, co zresztą podkreśla sam Schuster.

- Wiele osób, które były kiedyś na szczycie popełnia główny błąd, skracając drogę powrotną. Tu natomiast potrzeba solidnej pracy.

Jeżeli "Schlieri" nie zejdzie z obranej ścieżki, ma spore szanse aby wreszcie na ten szczyt powrócić. Śpieszyć się na razie nie musi. Wciąż największym jego celem jest jedyne brakujące w jego kolekcji trofeum - złoto olimpijskie. A do najbliższych igrzysk jeszcze długie 3 lata.

Komentarze (2)
alebeka
13.12.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Mega satysfakcjonujące video. Nóż rozgrzany do czerwoności wchodzi w gąbki jak w masło. 
rika7
13.12.2019
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
kiedy małysz skacze?