W drugim konkursie w Bad Mitterndorf Kamil Stoch walczył o zwycięstwo. Po pierwszej serii był czwarty. W końcówce zawodów wzmógł się wiatr, ale mimo to Borek Sedlak dał Polakowi zielone światło. Ten przy silnym wietrze w plecy skoczył zaledwie 159 metrów. Po tej próbie anulowano drugą serię, a konkurs zakończył się triumfem Stefana Krafta.
Decyzje Sedlaka i jury zawodów wywołały sporo kontrowersji. Po skoku pretensje do Czecha miał Stoch, który przed kamerami powiedział "no i co, panie Borku?". Głos w tej sprawie zajął sam zainteresowany, który podczas Pucharu Świata odpowiada za zezwolenie zawodnikom na skok w bezpiecznych warunkach. Sedlak narzeka na hejt ze strony polskich kibiców.
- Skoczkowie często mają pretensje. Ale nie częściej niż kibice, szczególnie z Polski. Dla jasności - to, jak zachowują się na skoczni i jak wiele dobrego robią dla atmosfery podczas konkursów, jest niezwykłe. Niestety przywiązanie do skoków i swoich zawodników przybrało takie rozmiary, że nie mają problemu, by wysyłać do mnie przez internet niewybredne komentarze - powiedział Sedlak w rozmowie z "Przeglądem sportowym".
ZOBACZ WIDEO: Skoki narciarskie. Stefan Kraft lata jak szalony. "Punkty zdobywa krok po kroku"
Sedlak z hejtem spotyka się niemal po każdym nieudanym konkursie dla polskich zawodników. - To, jak łatwo dziś przychodzi ludziom obrażanie kogoś w sieci, jest zdumiewające i straszne. Po nieudanym skoku Kamila nie minęła minuta, a już widziałem w telefonie, że pojawiają się jakieś wiadomości - dodał.
Czech nie ukrywa, że po takich konkursach, jak w Bad Mitterndorf, potrzebuje kilku godzin, żeby się uspokoić. - To mnie kosztuje niewiarygodnie dużo sił. Przysięgam, że byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na skoczni, gdyby dało się każdemu zapewnić identyczną pogodę. Niestety to niemożliwe - ocenił Sedlak.
Czytaj także:
Stefan Horngacher nie jest cudotwórcą. Niemcy nie dominują
Trener Norwegów niezadowolony z decyzji jury