Stosunkowo udane dla Schlierenzauera okazały się mistrzostwa świata w Val di Fiemme w 2013 roku. Utytułowany Austriak oprócz dwóch medali w rywalizacji drużynowej - złotego i srebrnego - sięgnął również po tytuł indywidualnego wicemistrza świata. Jedynym, który znalazł na niego patent na normalnym obiekcie kompleksu Trampolino Dal Ben, był Anders Bardal.
Dwa lata później, w szwedzkim Falun, do wyniku Schlierenzauera próbował nawiązać Peter Prevc. Bezskutecznie. Słoweniec, który jechał na mistrzostwa z niewielką przewagą w klasyfikacji generalnej nad Stefanem Kraftem i Severinem Freundem, co prawda liczył się w walce o najwyższe pozycje w konkursie rozgrywanym na dużej skoczni. Ostatecznie zajął jednak 4. miejsce ze stratą 1,1 punktu do brązowego medalista, Rune Velty.
Polskie zgrzytanie zębów
Podobną historię do tej, która stała się udziałem Prevca, napisał Kamil Stoch. Sezon 2016/17 na dobre zamknął rozdział w karierze skoczka z Zębu pt. "wielki kryzys formy". Na mistrzostwa w Lahti Stoch wybrał się jako triumfator Turnieju Czterech Skoczni. Ówczesny podopieczny Stefana Horngachera w tamtym momencie zimy miał na swoim koncie także sześć zwycięstw w zawodach najwyższej rangi. Nic więc dziwnego, że obok Stefana Krafta upatrywano w nim największego faworyta całej imprezy. Sam Stoch dodatkowo rozbudził nadzieje kibiców na udane mistrzostwa, bijąc rekord normalnej skoczni w Lahti w kwalifikacjach.
ZOBACZ WIDEO: Oberstdorf 2021. Dziennikarz zwrócił uwagę na zachowanie Kamila Stocha. "Można być optymistą"
Czas pokazał, że był to łabędzi śpiew Stocha. Reprezentant Polski w żadnym z konkursów indywidualnych nie stanął na podium. Bliżej pierwszej "3" zmagania zakończył na mniejszym obiekcie, gdzie do brązowego krążka zabrakło mu zaledwie 1,1 punktu. Pierwszy trener m.in. Macieja Kota i Andrzeja Stękały, Kazimierz Długopolski, sugeruje, że tamtego dnia w Finlandii ogromny wpływ na końcowe rozstrzygnięcie miała dyspozycja dnia.
- Kamil, choć skakał naprawdę dobrze, zakończył konkurs tuż za podium. Kluczowe znaczenie przypisuję postawie pierwszej "3", która miał swój dzień i nie popełniła błędów. U Kamila nie wszystkie detale zgrały się tak, jak zapewne on sam by sobie tego życzył. Kto wie, czy gdyby konkurs odbył się następnego dnia, to Kamil nie zdobyłby wtedy medalu - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Długopolski.
Pogoda poskromiła dominatora
W 2019 roku do klubu, którego pierwszymi członkami byli Peter Prevc i Kamil Stoch, dołączył Ryoyu Kobayashi. Marzenia Japończyka o medalu MŚ najpierw legły w gruzach w Innsbrucku, a następnie w Seefeld. Pierwsza sytuacja w postaci miejsca tuż za podium, choć niezwykle trudna do zaakceptowania, była niczym więcej, jak produktem czysto sportowej rywalizacji. Druga natomiast do dziś pozostaje antyreklamą skoków narciarskich.
Kobayashi - 1. na półmetku rywalizacji na normalnej skoczni - w serii finałowej został skazany na porażkę. Intensywne opady śniegu uniemożliwiły późniejszemu triumfatorami Kryształowej Kuli prawidłowy najazd na próg. Efekt? Bardzo niska prędkość po wzbiciu się w powietrze, szybko zakończony lot i 14. pozycja w całym konkursie. Na osłodę pozostał Kobayashiemu brązowy medal wywalczony kilka dni wcześniej wraz z kolegami na Bergisel.
Granerud przed wielką szansą
W tym roku na mistrzostwa świata w roli lidera PŚ wybrał się Halvor Egner Granerud. Zwycięzca 11 konkursów najwyższej rangi z całą pewnością liczy na to, że w Niemczech uda mu się powetować mniejsze i większe niepowodzenia z mistrzostw świata w lotach w Planicy oraz Turnieju Czterech Skoczni.
Kazimierz Dłuogopolski prognozuje, że jeśli cokolwiek jest w stanie zagrozić w Oberstdorfie Norwegowi, to właśnie kapryśna pogoda. Patrząc prawdzie w oczy, rozstrzygnięcie inne niż medal dla podopiecznego Alexandra Stoeckla trzeba będzie postrzegać w kategorii dużej niespodzianki.
- Trudno nie wskazać Graneruda jako głównego kandydata do złotego medalu. Norweg przez cały sezon dawał wszystkim do zrozumienia, że jest w bardzo dobrej formie. Jedynie zmienne warunki mogę porządnie namieszać - twierdzi emerytowany kombinator norweski.
Długopolski zwraca również uwagę na specyfikę mniejszych obiektów. To na nich najczęściej dochodzi do zmagań, które zamykają kilku, a czasami nawet kilkunastu zawodników w niewielkim przedziale punktowym. Małe potknięcie może więc stanowić realne zagrożenie dla medalowych szans Graneruda.
- Musimy pamiętać, że zawody na skoczni normalnej rządzą się swoimi prawami. Można stracić niewiele do zwycięzcy, a zająć dość odległą pozycję - podsumowuje 70-latek.
O tym, czy Halvor Egner Granerud sięgnie po medal mistrzostw świata i przełamie złą passę liderów PŚ, wszyscy zainteresowani przekonają się w nadchodzących dniach. Norweg przed pierwszą szansą stanie w sobotę 27 lutego. Tego dnia o godzinie 16:30 odbędzie się konkurs na skoczni normalnej.
Czytaj także:
Skoki narciarskie. Kamil Stoch zdradził swoje marzenie. "Będzie o to bardzo trudno"
Oberstdorf 2021. Udany debiut Polek na mistrzostwach świata. Wielkie emocje w walce o złoto