O tej sytuacji mówi cały świat. Podczas serii próbnej przed czwartkowym konkursem w Planicy Daniel Andre Tande zaliczył fatalny upadek. Norweg dobrze wyszedł z progu, ale dostał podmuch wiatru i spadł z dużej wysokości. Z impetem uderzył o bulę, kilka razy przekoziołkował i bezwiednie zsunął się na dół zeskoku.
Norweg stracił przytomność. Na noszach opuścił skocznię w Planicy i został przewieziony do szpitala. Lekarze poinformowali, że jest stan jest stabilny, ale skoczek jest wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Wstrząśnięty całą sytuacją jest trener norweskiej reprezentacji, Alexander Stoeckl.
Jak pokazały telewizyjne kamery, Stoeckl po upadku był wyraźnie zmartwiony. Z niepokojem kiwał głową. Bał się, że jego podopiecznemu stało się coś poważnego. - To było coś strasznego. Jestem tym wstrząśnięty. Trudny do zniesienia widok, kiedy skoczek praktycznie bezwiednie spadał w dół z dużej wysokości. Najważniejsze, że wszystko było w porządku - powiedział Stoeckl w rozmowie z telewizją NRK.
ZOBACZ WIDEO: Adam Małysz wpadł na świetny pomysł. "Musiał mnie do tego przekonać"
Szkoleniowiec dodał, że upadek nie był spowodowany błędem Tandego. Uważa on, że skoczek dostał podmuch wiatru w tylną część nart. Wtedy jedna z nich poszła do góry, a zawodnika obróciło i spadł na plecy.
Po przeprowadzeniu pierwszych badań wiadomo, że urazy, jakich nabawił się Tande, nie zagrażają jego życiu. Skoczek ma złamany obojczyk. Po upadku Norweg był reanimowany i lekarze na bieżąco monitorują jego stan.
Czytaj także:
"To jest w tym upadku najgorsze". Rafał Kot skomentował dramat na skoczni Daniela Andre Tandego
PŚ w Planicy. Kamil Stoch kompletnie zagubiony. "Totalnie sobie nie radzę"