Początek sezonu nie ułożył się po myśli reprezentantów Polski. Zarówno w Niżnym Tagile, jak i Ruce Biało-Czerwoni spisywali się poniżej oczekiwań. Najlepszy z Polaków był Kamil Stoch i choć meldował się w czołowej dziesiątce, to do podium mu sporo brakowało.
Szansę na lepsze wyniki wiązano z konkursami w Wiśle. W piątek na Skoczni im. Adama Małysza odbyły się treningi i kwalifikacje, podczas których Stoch pokazywał się z dobrej strony. Nie obyło się jednak bez nerwów.
W kwalifikacjach Stoch skoczył 122,5 metra. Po tej próbie nie do końca był zadowolony, ale za chwilę spojrzał w tablicę wyników. Gdy nie zauważył swojego nazwiska w klasyfikacji, przez chwilę myślał, że jest zdyskwalifikowany.
ZOBACZ WIDEO: Lekarz uderza w organizatorów PŚ w skokach w Wiśle! "Powinni odebrać Polsce prawa do takich wydarzeń"
Po skoku trzykrotny mistrz olimpijski udał się na kontrolę sprzęt, którą przeprowadził Mika Jukkara. Stoch wciąż nie wiedział, co się dzieje i dlaczego brakuje go w wynikach.
- Idę na kontrolę, nie wyświetla się moje nazwisko na wynikach i pytam kontrolera, czy może już było DSQ przed kontrolą? Czy jest coś, o czym nie wiem - dziwił po kwalifikacjach w rozmowie z Kacprem Merkiem z Eurosportu.
Wytłumaczenie jest jednak prostsze niż się wydaje. W momencie, gdy Stoch usiadł na belce startowej zawiesił się oficjalny system wyników FIS. Zresztą nie pierwszy raz w tym sezonie. W takiej sytuacji znalazł się nie tylko Stoch, ale kilku innych zawodników.
Skończyło się na chwilowym strachu, bowiem to był tylko błąd systemu. W oficjalnych wynikach nazwisko Stocha już się znalazło.
Czytaj także:
Tylko nie to! Polski skoczek zdyskwalifikowany!
Progres Polaków, ale wciąż bez błysku