Po tym skoku Kamila Stocha kibice zamarli. Minuty dłużyły się w nieskończoność

Przyjechał do Innsbrucku jako lider Turnieju Czterech Skoczni. Na jednej ze swoich ulubionych skoczni mógł jednak wszystko stracić. Mija pięć lat od konkursu na Bergisel, w którym Kamil Stoch przeszedł drogę z nieba do piekła i odwrotnie.

Szymon Łożyński
Szymon Łożyński
Upadek Stocha w Innsbrucku w 2017 roku PAP / Grzegorz Momot / Upadek Stocha w Innsbrucku w 2017 roku
Turniej Czterech Skoczni był dla niego zmorą, ale wszystko zmienił Stefan Horngacher. Już w pierwszym sezonie pracy Austriaka z polskimi skoczkami, Kamil Stoch stanął przed realną szansą na wygranie Złotego Orła. Marzenie niczym bańka mydlana mogło jednak prysnąć po serii próbnej na Bergisel.

Do Innsbrucka Stoch przyjechał jako lider 65. TCS. W Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen nie wygrał, ale dwa 2. miejsca pozwoliły mu objąć prowadzenie w zawodach. Na Bergisel, na jednej ze swoich ulubionych skoczni, Polak miał postawić kolejny krok ku zwycięstwu. Tymczasem nagle jego występ w konkursie stanął pod znakiem zapytania.

W serii próbnej Stoch potwierdził znakomitą dyspozycję. Skoczył zdecydowanie najdalej. Po jego skoku na 127. metr wyświetliła się jedynka. Kibice już zacierali ręce przed konkursem, ale nagle do Polski zaczęły spływać fatalne informacje. Treningu nie pokazywała polska telewizja, a po swoim skoku próbny, Kamil Stoch upadł.

ZOBACZ WIDEO: 17-latek stracił rękę. To, co zrobił, zszokowało cały świat

Dość szybko opuścił zeskok, ale był obolały. Z grymasem twarzy na bólu, trzymając się za bark, udał się do szatni, gdzie przebadał go Aleksander Winiarski. Rozpoczęły się nerwowe minuty. Czekanie na decyzję lekarza kadry dłużyło się w nieskończoność. Gdyby Stoch nie wystartował w Innsbrucku, straciłby szansę na triumf w całym turnieju.

Po długim oczekiwaniu wreszcie decyzja zapadła - Stoch otrzymał pozwolenie na start w zawodach. Był obolały, ale zacisnął zęby i ruszył na górę skoczni walczyć o zrealizowanie marzeń. Warunki były jednak trudne. Wiatr na skoczni robił co chciał. Jury miało olbrzymie kłopoty z przeprowadzeniem chociaż jednej serii. Zawodnicy długo musieli czekać na możliwość oddania skoku. Do tego co chwila zmieniała się siła i kierunek wiatru.

Wreszcie przyszedł jednak moment na skok Stocha. Zapaliło się zielone światło. Mimo bólu przybrał dobrą sylwetkę najazdową i ruszył. Dał z siebie wszystko, zrobił co mógł. Wylądował na 120,5 metra. Do prowadzenia to nie wystarczyło, ale pozwoliło mu zająć 4. miejsce po pierwszej serii i ostatecznie w konkursie, bowiem finałową kolejkę odwołano.

Po Innsbrucku Stoch stracił prowadzenie w turnieju na rzecz Daniela Andre Tande, z którym przegrywał o 1,7 punktu. Przetrwał jednak najtrudniejszą chwilę. Mimo bólu po upadku pozostał w grze o Złotego Orła i w Bischofshofen - już po zabiegach z fizjoterapeutą - mógł podjąć bardziej równorzędną walkę z rywalami.

Pierwszego dnia zmagań w Bischofshofen Stoch tylko postraszył przeciwników. Huknął w treningu 140 metrów i zakończył skakanie. Nie wziął udziału w drugiej serii próbnej oraz w kwalifikacjach (wtedy najlepsza dziesiątka miała pewny awans do zawodów). Dzień później nie było na niego mocnych! W wielkim stylu wygrał konkurs w Bischofshofen i cały 65. Turniej Czterech Skoczni.

Od tamtych chwil minęło 5 lat. Tym razem w konkursie w Innsbrucku w ogóle nie zobaczymy Kamila Stocha. Trzykrotny mistrz olimpijski zmaga się bowiem z potężnym kryzysem formy. Po sensacyjnym odpadnięciu w poniedziałkowych kwalifikacjach, Polak został wycofany z końcówki turnieju i wraca do kraju odpocząć. We wtorek wystartuje 5 Biało-Czerwonych, a początek zmagań na Bergisel o 13:30. Transmisja w TVN, Eurosporcie 1 oraz na WP Pilot.

Czytaj także:
Żona Stocha zaczęła wojować na Twitterze. Tak broni męża
Ładny gest organizatorów TCS. Zwrócili się po polsku do Kamila Stocha

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×