Pierwsza seria niedzielnego konkursu. Z powodu momentami bardzo silnego wiatru pod narty, jury nisko ustawia rozbieg. Wystarczą zaledwie dwa skoki powyżej 140. metra (Austriaka Lacknera i Japończyka Ito), by jury spanikowało i obniżyło rozbieg o dwa rozbiegi, do nr 5.
Polska opinia publiczna była wściekła po tych decyzjach. "Niżej tą belkę dajcie. Niech z piwnicy skaczą..." - pisał dziennikarz TVP Paweł Baran. "Te zawody nie są w najmniejszym stopniu miarodajne. Nie przy tak zmiennym wietrze i tak skandalicznym zarządzaniu belkami" - dodał Michał Chmielewski z Telewizji Publicznej.
Decyzją o obniżeniu rozbiegu aż o dwie belki sędziowie ograniczyli do minimum szanse na daleki skok zawodnikom, którzy nie mieli mocnego wiatru pod narty. Przy tak niskich prędkościach, jeśli nie trafiło się na huraganowy korzystny podmuch, wielu skoczków nie było w stanie nic zrobić. Na złe warunki trafili m. in. Kamil Stoch i Piotr Żyła.
ZOBACZ WIDEO: Była partnerka Milika przeszła metamorfozę. Trudno oderwać wzrok!
Pierwszemu ewidentnie brakowało powietrza pod nartami, by poleciał dalej niż 115 metrów. Z kolei Żyła otrzymał boczny podmuch i uzyskał tylko 110 metrów. Obu Polaków zabrakło w finale. Z wyższej, siódmej belki, być może byliby w stanie wyciągnąć swoje skoki na tyle, by być przynajmniej w drugiej serii.
Z kolei w drugiej serii jury zachowało się zupełnie inaczej. Popadło ze skrajności w skrajność. Ryoyu Kobayashi huknął 152 metry, a mimo to... belki nie obniżono od razu. Zrobiono to dopiero kilka minut później już po skoku Słoweńca Timiego Zajca, który wylądował 15 metrów bliżej niż Japończyk.
- I gdzie tutaj logika? Kompletnie w tych działaniach jury można się pogubić - mówi nam Jan Winkiel, sekretarz generalny Polskiego Związku Narciarskiego.
- Nie potrafię zrozumieć tej decyzji. W pierwszej serii skoczkowie z telemarkiem bezpiecznie lądują ponad 140. metr i jury dwa razy obniża belkę startową. W finale Kobayashi ląduje poza 150. metrem i zaraz po nim skoczek skacze z tej samej belki. Te kombinacje z belką startową są trudne do strawienia.
- W skokach zawsze chodziło o to, żeby skakać daleko. A jeśli teraz doprowadza się do warunków, że wielu skoczków na skoczni, gdzie spokojnie można lądować poza 140. metrem, uzyskuje 115 metrów, to o czym my rozmawiamy. Asekuracyjne podejście Borka Sedlaka do zawodów jest dla mnie niewyobrażalne - dodaje nasz rozmówca.
Obecnym problemem w skokach jest nie tylko żonglowanie belką startową i asekuracyjne podejście jury. Kontrowersje wzbudzają również przeliczniki za wiatr pod narty albo w plecy. W niedzielę po kilku skokach i wartościach przeliczników można było złapać się za głowę.
- Kilku skoczków lądowało daleko, a miało stosunkowo mało odjętych punktów. Nie wierzę, że bez silnego wiatru pod narty, z tak niskiej belki, byliby w stanie odlecieć. Nie wierzę po prostu w te przeliczniki, ani w obecne jury. Spodobał mi się dzisiaj jeden wpis na Twitterze, że skoki są pacjentem, którym trzeba szybko zająć się - podkreśla Jan Winkiel.
- Piotrek, Kamil czy Peter trafili na złe warunki. Najlepiej pokazuje to skok właśnie Prevca, który jest w wysokiej formie, i też nie był w stanie odlecieć. Oczywiście Kamil w swojej najwyższej formie skoczyłby te 10 metrów dalej, przynajmniej tak jak Peter (124,5 metra - przyp. red), ale to i tak nie zmienia faktu, że ciężko uwierzyć w przelicznik, który Kamilowi i Piotrkowi odjął tak wiele punktów. Pamiętam taki skok Dawida w tym sezonie, gdy miał sporo punktów odjętych za korzystny wiatr, a ja stałem na skoczni i widziałem, że wszystkie chorągiewki zwisały prawie nieruchomo - dodaje sekretarz generalny PZN.
Stoch za swój skok na 115. metr miał odjęte prawie 18 punktów, a Żyła za próbę na 110. metr ponad 22 "oczka". Tymczasem gdy Stoch zjeżdżał do progu grafika telewizyjna mocno zmniejszała odległość potrzebną do prowadzenia, co świadczyło o słabnącym korzystnym wietrze. Z kolei Żyłę zaraz po wyjściu z progu mocno zniosło na lewą stronę, co sugeruje mocny boczny podmuch.
- Generalnie w skokach nadal wygrywają najlepsi, ale odebraliśmy tej dyscyplinie coś, co wcześniej było piękne. Przeliczniki wyeliminowały losowość. Jest czterech, pięciu dominatorów, którzy odlatują daleko i jury robi wszystko, by nie pozwolić skakać daleko. Przez wojenkę sprzętową, na którą FIS pozwala, ta dyscyplina zmierza donikąd. Gdyby ten sprzęt był bardziej wyrównany, to zawody mogłyby być przeprowadzane i w trudniejszych warunkach i skoki otworzyłyby się na nowe kraje. Na dzień dzisiejszy trzeba mieć dużo pieniędzy i świetnych specjalistów, by walczyć w tym sporcie na wysokim poziomie - podkreśla Jan Winkiel.
Niedzielny konkurs był próbą generalną dla skoczków przed igrzyskami olimpijskimi. W poniedziałek zawodnicy i trenerzy lecą do Chin. Pierwszy konkurs o medale zaplanowano na niedzielę 6 lutego na skoczni normalnej. Początek o 12:00 czasu polskiego.
Czytaj także:
Kolejna dyskwalifikacja w Willingen
Groźny upadek polskiego skoczka w Willingen