Sytuacja jest poważna. Czarne chmury nad polskimi skokami

PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Kamil Stoch
PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Kamil Stoch

Polskie skoki pikują w dół i nie ma widoków na odbicie. Wśród mężczyzn jeszcze się liczymy, ale nasi mistrzowie to kadra poważnych seniorów, a ich następców nie widać. Z kolei wśród pań pogoń za czołówką wygląda jak ściganie Lamborghini tramwajem.

- Jako nacja przespaliśmy okres, w którym warto było zainwestować w kobiece skoki - powiedział w poniedziałek po olimpijskim konkursie drużyn mieszanych Kamil Stoch. Po konkursie, w którym z medalu cieszyła się niewiele znacząca w świecie skoków Kanada, a Polska mimo dyskwalifikacji w zespołach Japonii, Austrii, Norwegii i Niemiec zajęła dopiero szóste miejsce. Konkursie, w którym Nicole Konderla i Kinga Rajda wyraźnie odstawały od wszystkich swoich rywalek poza Czeszkami i Chinkami.

Konkurs wygrała ekipa Słowenii. Ursa Bogataj, która dwa dni wcześniej zdobyła złoto indywidualnie, i Nika Kriżnar skakały rewelacyjnie. Wciągnęły na pierwszy stopień podium Timiego Zajca i Petera Prevca - ci skakali nieźle, ale tytuły mistrzów olimpijskich zawdzięczają kapitalnej postawie koleżanek.

Ostra krytyka Kruczka

Dzięki kobiecym skokom Słoweńcy mają na tych igrzyskach dwa złote medale. My mamy figę z makiem i zastanawiamy się, dlaczego między nimi a nami jest taka przepaść.

ZOBACZ WIDEO: Jaki jest problem ze skokami kobiet w Polsce? Ekspert widzi winowajcę kryzysu

Między innymi właśnie dlatego, że kiedy inni działali, my, tak jak mówi Stoch, spaliśmy. Skoki kobiet długo leżały u nas odłogiem. Kiedy kilka lat temu wreszcie coś zaczęło się dziać, kiedy pierwsze nasze zawodniczki przebijały się do Pucharu Świata, inne liczące się w skokach kraje - Niemcy, Austria, Norwegia, Japonia czy Słowenia - organizacyjnie i sportowo były już daleko za naszym horyzontem.

- Mamy bardzo dużo zaległości w stosunku do świata - mówił rok temu w czasie mistrzostw świata w Oberstdorfie trener naszych pań Łukasz Kruczek. Tłumaczył, że polskie skoki kobiet są na etapie gonienia. Tyle tylko że pod jego wodzą ta pogoń wygląda jak ściganie Lamborghini tramwajem.

Trzy lata temu na MŚ w Seefeld można było odnieść wrażenie, że małymi kroczkami zbliżamy się do najlepszych. Indywidualnie przyzwoicie poradziła sobie Kamila Karpiel (23. miejsce), w mikście Polska zajęła szóste miejsce, tracąc niespełna 24 punkty do trzeciej Norwegii. Potem przyszedł Kruczek i...

- Od kiedy objął tę kadrę, nie ma nawet stagnacji. Jest regres - punktował w rozmowie z WP SportoweFakty ekspert Eurosportu od skoków kobiet Marcin Kuźbicki. - Kruczek prowadzi tę kadrę trzeci sezon i widać, że to nie idzie w dobrym kierunku. Metody treningowe nie działają, nie ma atmosfery w kadrze, jest problem z dotarciem przekazu trenera do zawodniczek - krytykuje Kuźbicki.

Jeszcze przed igrzyskami prezes PZN Apoloniusz Tajner mówił, że nie ma tematu zmiany szkoleniowca kobiecej kadry. Kruczka nazwał świetnym fachowcem, któremu trzeba dać czas. Ciekawe, czy po marnych występach w Pekinie uzna, że temu pościgowi tempo powinien nadawać ktoś inny?

To, co dobre, wkrótce się skończy?

Piękną fasadą polskich skoków narciarskich od lat jest męska kadra, jednak i tu są powody do niepokoju. Wiele wskazuje, że to, co dobre, wkrótce się skończy. W konkursie indywidualnym na normalnej skoczni w Pekinie trener Michal Doleżal wystawił chyba najstarszą czwórkę w historii igrzysk. Piotr Żyła w styczniu obchodził 35. urodziny, Kamil Stoch będzie je świętował w maju. Stefan Hula jest od nich o rok starszy. Najmłodszy w tym gronie był Dawid Kubacki, który niedługo po igrzyskach skończy 32 lata.

Nie ma następców naszych asów. W ciągu ostatnich kilku lat żaden polski skoczek z młodszego pokolenia (nie biorę tu pod uwagę Macieja Kota, wliczając go do wymienionej wcześniej grupy) nie był w stanie na dłużej zadomowić się choćby w szerokiej czołówce Pucharu Świata.

26-letni Andrzej Stękała miał obiecujący poprzedni sezon, w którym wrócił do PŚ po czteroletniej przerwie. Sześć razy wskoczył do pierwszej dziesiątki, raz stanął na podium. Zdobył 473 punkty. Ale nie utrzymał formy. Od początku tej zimy uciułał 3 punkty.

Rówieśnik Stękały Jakub Wolny uchodzi za duży talent, od kiedy osiem lat temu zdobył w Val di Fiemme podwójne mistrzostwo świata juniorów. Co zdziałał przez ten czas? Miał niezły sezon 2018/19 (328 punktów w Pucharze Świata) i przyzwoity 2020/21 (195 punktów). W pierwszej dziesiątce PŚ był czterokrotnie.

Wreszcie wieczny talent Klemens Murańka. Zdobywał medale na trzech różnych MŚ juniorów, jako 20-latek był członkiem drużyny, która z seniorskich MŚ w Falun przywiozła brąz. W tym roku będzie miał 28 lat i nigdy nie zdobył w jednym sezonie więcej punktów niż 141.

Wśród tych polskich skoczków, którzy gdzieś tak między 2012 a 2015 rokiem świetnie się zapowiadali, byli jeszcze Aleksander Zniszczoł, Tomasz Byrt, Bartłomiej Kłusek i Krzysztof Biegun. Z tej czwórki dziś skacze tylko Zniszczoł. W Pucharze Świata punktuje sporadycznie. W poprzednim sezonie zdobył 81 punktów, w tym 5.

Bezpodstawna wiara

Po złocie Wolnego z 2014 roku Polacy nie zdobyli na MŚ juniorów ani jednego medalu. W kolejnych rocznikach lepiej wyszkoleni okazują się Norwegowie, Austriacy, Niemcy czy Słoweńcy. Oni regularnie wprowadzają do światowej czołówki nowe nazwiska. A my? Łudzimy się, że w końcu któryś z młodych odpali, że sportowo dojrzeje kuzyn Adama Małysza Tomasz Pilch (lat 21, do tej pory 2 punkty w PŚ), że okrzepnie Paweł Wąsek (lat 22, 22 punkty i trzy miejsca w czołowej trzydziestce w tym sezonie PŚ). Albo że supertalentem okaże się 18-letni Jan Habdas.

Prawda jest taka, że w tej chwili wiara w ciągłość polskich skoków narciarskich jest bezpodstawna.

Dlaczego w ciągu ostatnich kilku lat pojawiło się tak niewielu zawodników, którzy powinni deptać po piętach Stochowi, Żyle i Kubackiemu? Brak następców świadczy o tym, że mimo wszystkich sukcesów z ostatnich lat, a było ich mnóstwo, przez cały ten czas wcale nie robiliśmy skoków narciarskich dobrze.

Najlepszym przykładem tego, czym nie są polskie skoki, są skoki słoweńskie. Kraj o populacji 20-krotnie mniejszej niż Polska co chwila wprowadza do Pucharu Świata nowego obiecującego młodziana. Ostatni to Timi Zajc i Lovro Kos, wyszkolił też skoczkinie na miarę złotych medali olimpijskich.

Prędzej czy później przyjdzie czas, w którym w kadrze Polski nie będzie już Stocha, Żyły, potem Kubackiego. Na ten moment wiele wskazuje, że będzie to czas, gdy będziemy oglądali, jak medale i trofea dzielą między siebie inni.

Czytaj także:
Eurosport odpowiedział na słowa Kurskiego. "Wspólnie polecieliśmy po rekord"
"Przespaliśmy okres". Kamil Stoch nie gryzł się w język przed kamerą TVP

Źródło artykułu: