Zrobiła to jako pierwsza Polka w historii. Ujawnia klucz do sukcesu

Instagram / Aleksandra Król
Instagram / Aleksandra Król

Niecały rok po urodzeniu dziecka Aleksandra Król-Walas doszła do życiowej formy. Polka została liderką PŚ w snowboardzie. - A jeszcze do lipca miałam zakwasy każdego dnia, organizm musiał się na nowo przyzwyczaić do bólu - mówi nam 34-latka.

W tym artykule dowiesz się o:

Dokładnie przed rokiem Aleksandra Król-Walas miała na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż sport. W ostatnich dniach grudnia 2023 roku leżała na sali porodowej i oczekiwała na przyjście na świat córki.

12 miesięcy po szczęśliwych narodzinach Hanny polska snowboardzistka nie tylko znów bierze udział w zawodach Pucharu Świata, ale jest jego liderką! W wieku 34 lat jest w życiowej formie - tylko w tym sezonie już trzy razy stawała na podium, za każdym razem zajmowała drugie miejsce w konkurencji giganta równoległego.

Najpierw była druga podczas inauguracji w Mylin Valley w Chinach, potem powtórzyła to w zawodach we Włoszech - najpierw w Carezzie, a w ostatnią sobotę w Cortinie. I dzięki temu jest liderką PŚ.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wszyscy łapali się za głowy. Co on zrobił?!

Tuż przed sobotnim startem w Davos Polka ujawniła kulisy powrotu w rozmowie z WP SportoweFakty. I zdradziła, co zmieniło się w jej podejściu do sportu po urodzeniu córki.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Kilka tygodni temu powiedziała pani, że nie wraca do sportu, żeby zajmować odległe lokaty, ale żeby bić się o najwyższe cele. 

Aleksandra Król-Walas: Jestem całkiem zadowolona. Fajnie jest być liderką Pucharu Świata!

Ale słyszę w głosie, że nie jest to pełnia radości.

Bo chciałabym w końcu wygrać. Myślałam, że w Cortinie sprawdzi się powiedzenie, że do trzech razy sztuka, ale cóż, trzeba próbować w kolejnym starcie. Mój apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Jak trudny był dla powrót do sportu po porodzie?

Pogodzenie wszystkiego było bardzo wymagające. Zajmowanie się małym dzieckiem, trenowanie, przy tym przywrócenie ciała do stanu sprzed ciąży... Śmiałam się, że jeszcze do lipca miałam zakwasy każdego dnia, organizm musiał się na nowo przyzwyczaić do bólu.

Dopiero na pierwszym zgrupowaniu w sierpniu czułam się jak na wakacjach, bo tam mogłam się nareszcie wyspać. Poczułam ponowną radość z tego, co robię, cieszył mnie po prostu każdy dzień treningu.

Bez wsparcia najbliższych pewnie by się nie udało?

Bez pomocy jednej i drugiej babci oraz męża na pewno byłoby to niemożliwe. Córką musiał ktoś się zająć  choćby podczas moich zagranicznych wyjazdów, bo nie chciałam brać jej ze sobą. Na przykład we Włoszech przebywaliśmy na wysokości 3000 m n.p.m, a to niezdrowe dla małych dzieci.

Bardzo przeżywa pani wyjazdy?

W głowie na pewno jest poczucie, że tracę cenne chwile. Nie widzę, jak zmienia się każdego dnia, jak uczy się nowych rzeczy. Ale dzięki temu mam też determinację, że skoro przeznaczam tak ważny czas na coś innego, to muszę go dobrze wykorzystać.

Pierwsza rozłąka była najtrudniejsza?

Pierwszy wyjazd trwał tylko tydzień i wtedy byłam wręcz zachłyśnięta, że mogę się wyspać. Potem było jednak gorzej, bo trwało to po kilka tygodni i ta tęsknota była ogromna. Płakałam wiele razy, mówiłam, że chcę wracać. Ale dobrze, że dla córki to jeszcze nie jest takie trudne, bo przy łączeniach wideo pomacha do ekranu, chwilę popłacze, a potem wraca do zabawek. Jej płacz był dla mnie jeszcze najtrudniejszy.

Powiedziała pani, że po powrocie nie czuje już takiego stresu podczas zawodów. Posiadanie dziecka pozwoliło złapać dystans?

Tak, człowiekowi zmieniają się priorytety. Nie żyję samym sportem, w głowie są już inne myśli: czy córka spała, czy jadła, czy nie ma kataru. To trochę odciąga głowę od startów i dzięki temu przestałam się nimi tak stresować. I zaczęłam się cieszyć sportem.

A były myśli, że powrót może się nie udać? Czy od samego początku nie podlegało to dyskusji?

Nie, od początku było postanowienie, że wrócę do sportu. Tak też się umówiliśmy z mężem, że jest dobry czas na przerwę i urodzenie dziecka, a potem jednak na powrót. To nie stało pod znakiem zapytania.

Już trzykrotnie w tym sezonie była pani o włos od zwycięstwa. Co trzeba poprawić, żeby się udało?

Po prostu wyeliminować małe błędy, których rywalki popełniają jeszcze mniej ode mnie. Brakuje naprawdę bardzo niewiele.

Na przestrzeni kilku lat polski snowboard poszedł mocno do góry. W ubiegłorocznych mistrzostwach świata zdobyła pani brąz, Oskar Kwiatkowski złoto. A to chyba nie koniec?

Mam nadzieję! Liderki Pucharu Świata jeszcze nie mieliśmy. Do tego nasz team mocno się rozwinął, mamy serwismena, fizjoterapeutę, treningi są naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Wygląda to wszystko bardzo dobrze.

W pierwszych dniach marca przyszłego roku zawody PŚ znów odbędą się w Polsce. W pani kalendarzu data zakreślona czerwonym flamastrem?

Zdecydowanie tak. W tym roku bardzo przeżywałam, że nie mogę wystąpić przed polskimi kibicami. W marcu chciałabym wystartować na oczach fanów, w tym rodziny, znajomych. Żeby mogli mnie zobaczyć na żywo, a nie tylko w telewizorze. Czekam z niecierpliwością.

Cel na najbliższe zawody w Davos?

Zwyciężyć! I nadal cieszyć się tym, co robię.

rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Komentarze (1)
avatar
aagaj
1 h temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
a o co chodzi!
szoł i szał!