Był gwiazdą sportu, kibice nosili go na rękach. Zmarł po nawrocie choroby nowotworej

PAP
PAP

W ringu był "Czarodziejem", poza nim realizował się jako aktor. Drogę do finału olimpijskiego w Rzymie zamknęła mu kontrowersyjna decyzja sędziów.

W tym artykule dowiesz się o:

Leszek Drogosz był jednym z najwybitniejszych polskich bokserów w historii. Pięściarz wywalczył dla Polski brązowy medal olimpijski w Rzymie (w 1960 roku). Oprócz tego trzykrotnie zdobywał tytuł mistrza Europy, wielokrotnie stawał na podium mistrzostw Polski. Zmarł po ciężkiej chorobie nowotworowej w 2012 roku. Miał 79 lat.

W środowisku pięściarskim krąży wiele anegdot na temat gwiazdy polskiego boksu z Kielc. Jedna z nich opowiada o początkach kariery pięściarza wagi lekkopółśredniej (w późniejszych latach występował w kategorii półśredniej).

Treningi na sali bokserskiej Drogosz rozpoczął w wieku piętnastu lat. Jako siedemnastolatek odniósł pierwszy duży sukces zdobywając tytuł mistrza Polski juniorów w 1950 roku. Dwa lata później zadebiutował w meczu międzypaństwowym z Węgrami w Budapeszcie. W nagrodę za pokaz dobrego boksu w walce z doświadczonym Laszlo Solyomą otrzymał... dzieła Włodzimierza Lenina i Karola Marksa.

Po tej walce media po raz pierwszy napisały o Drogoszu, który przez cały pojedynek nie dał się trafić utytułowanemu rywalowi, "Czarodziej ringu". Określenie szybko się przyjęło.

- Słusznie nosił taki przydomek. Miał swój styl, zupełnie inny od bokserskiego charakteru jego kolegów. Do mocnych stron Leszka należałoby zaliczyć przede wszystkim refleks, a także niebywałą szybkość, którą zadziwiał przeciwników - ocenił po latach Jan Szczepański, mistrz olimpijski w boksie z Monachium w 1972 roku.

Mieczyslaw Szymkowski/Newspix/ na zdjęciu Leszek Drogosz i trener Feliks Stamm
Mieczyslaw Szymkowski/Newspix/ na zdjęciu Leszek Drogosz i trener Feliks Stamm

W historii polskiego sportu Drogosz zapisał się w 1953 roku, kiedy jako dwudziestolatek zdobył złoty medal na mistrzostwach Europy w Warszawie. Sławę młodemu zawodnikowi przyniosła już walka eliminacyjna, w której pokonał ówczesnego wicemistrza olimpijskiego, Wiktora Miednowa z ZSRR. Po tym triumfie kielczanin po raz pierwszy był noszony na rękach przez kibiców.

- Kolana mi drżały, ale tłum ludzi zagrzewał mnie do boju. Uderzył gong. Oczywiście jedyna recepta to nie dać się trafić i za bardzo nie pozwolić się zbliżyć. Szybko z dystansu zacząłem trafiać lewym prostym... (…) Runda wyrównana. W trzeciej Miednow ruszył do szturmu, było ciężko, ale cała sala skanduje: "Leszek, Leszek, Leszek". Ja w oczach słabnę i myślę, czyżby to był mój koniec? Nie patrzę, czy moje ciosy dochodzą czy nie - chcę tylko go złapać, zablokować, przykleić się do niego i czekać na gong. I wreszcie po tej męczarni jest! - o wspaniałej walce w wykonaniu Polaka można przeczytać w wydanej w 1998 roku w Chicago książce Drogosza "Czarodziej ringu - wspomnienia".

Sędziowie ringowi widzieli zwycięstwo naszego pięściarza. Wygrał stosunkiem głosów 2:1. Po ogłoszeniu werdyktu Drogosz został bohaterem. Szczęśliwi kibice na rękach zanieśli go z hali do hotelu Polonia, gdzie mieszkali uczestnicy mistrzostw Europy.
[nextpage]W kolejnych pojedynkach warszawskich mistrzostw Drogosz pokonał Belga Marcela van der Keere i Rumuna Francisca Ambrusa, awansując do finału. Tam wygrał z Irlandczykiem Terrym Milliganem, zdobywając złoty medal.

- Z hukiem i sykiem pary wjechał na dworzec wąż wagonów. Orkiestra gra marsza. W jednym z okien poznajemy znajomą twarz - to Leszek. Najbliżsi przyjaciele podbiegają do drzwi wagonu, skąd na ich ramionach wędruje Drogosz do gmachu dworca. Mistrz niesiony był również na ramionach w triumfalnym marszu ulicą Sienkiewicza, a następnie do Wojewódzkiego Domu Kultury. Tam otrzymał w nagrodę od władz motocykl SHL-125 - tak przyjazd mistrza Europy w wadze lekkopółśredniej do rodzinnego miasta relacjonowano w "Słowie Ludu", organie Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Kielcach.

Drogosz powtórzył sukces z Warszawy dwa lata później na mistrzostwach Europy w Berlinie Zachodnim. Po raz trzeci został mistrzem Europy w 1959 roku w Lucernie. Rok później wywalczył brązowy medal olimpijski w Rzymie. Boksując wtedy w wadze półśredniej przegrał w półfinale - po kontrowersyjnym werdykcie sędziów - z pięściarzem z ZSRR Jurijem Radoniakiem.

- Myślałem, że wygrałem, technicznie byłem dużo lepszy. Nawet Feliks Stamm w swoich pamiętnikach napisał, że był przekonany, że zwyciężyłem dwoma, trzema punktami. Ale tak to jest w sportach niewymiernych. Dwóch sędziów z Europy punktowało moje zwycięstwo 60:58 i 60:57. Trzej pozostali punktowali 59:59 i 59:59, ale ze wskazaniem Radoniaka, i 59:58 dla boksera ze Związku Radzieckiego. I przegrałem... Skończyły się marzenia o złocie... - powiedział w jednym z wywiadów "Czarodziej ringu".

Równie dobrze jak w boksie Drogosz radził sobie na planie filmowym. Medalista olimpijski z Rzymu zagrał jedną z głównych ról w "Bokserze", gdzie wcielił się w pięściarza, Jacka Walczaka. Dwukrotnie wystąpił też u Andrzeja Wajdy - w "Polowaniu na muchy" i "Krajobrazie po bitwie" oraz wielu innych produkcjach (m.in. w serialach "6 milionów sekund" i "Dwie strony medalu"). Często grał u boku swojego przyjaciela Daniela Olbrychskiego, który jest pasjonatem boksu.

PAP-TOMASZ GZELL/ Daniel Olbrychski i Leszek Drogosz w 2003 roku
PAP-TOMASZ GZELL/ Daniel Olbrychski i Leszek Drogosz w 2003 roku

- Marzyłem o tym, żeby poznać tych wspaniałych młodych mężczyzn. Byli dla mnie wzorcami, bardziej rozpalali wyobraźnię niż bohaterowie "Trylogii" Sienkiewicza. Leszek był doskonałym aktorem, nie tylko grał boksera. Bardzo wielu reżyserów chciało z nim pracować. Był też czarującym i wspaniałym człowiekiem. Był dla mnie jak starszy braciszek - wspominał w rozmowie z mediami Olbrychski.

Niedawno (7 września) przypadła 4. rocznica śmierci "Czarodzieja ringu". Drogosz zmarł w domu w następstwie nawrotu choroby nowotworowej. 13 września 2012 roku jego prochy - zgodnie z wolą sportowca ciało zostało skremowane - spoczęły na Cmentarzu Nowym w Kielcach. Został pochowany w grobie swojej matki.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: tak strzela pomocnik z Brazylii. Kapitalny gol

Komentarze (0)