Kilka dni temu Frank Bruno - były mistrz świata w boksie w wadze ciężkiej - ogłosił, że powstanie o nim film. "Big Frank" pokazał w mediach społecznościowych zdjęcie okładki scenariusza. Rozpoczął także publiczną zbiórkę pieniędzy na sfinansowanie produkcji. Jeśli zakończy się sukcesem, każdy będzie mógł poznać historię człowieka, który przez 14 lat stoczył 45 pojedynków, rozkochując w sobie całą Wielką Brytanię. Historię pełną wzlotów, upadków, radosnych chwil, ale także dramatów.
"Bruuuu-nooo" - ten przeciągły okrzyk kibice boksu znają doskonale. W ten sposób brytyjscy fani wspierali swojego bohatera. Bruno rozpoczął zawodową karierę w 1982 r., w wieku 21 lat. Szedł jak burza. Żaden z jego pierwszych 21 rywali nie dotrwał do końcowego gongu. Bokser, którego matka pochodziła z Jamajki, a ojciec z Dominikany, prezentował się jak gladiator - wspaniale umięśniony, niezwykle silny, z potężnym ciosem. Wydawało się, że długo będzie niepokonany.
Cierpliwie dążył do mistrzostwa
Sportowiec pochodzący z londyńskiej dzielnicy Wandsworth trafił jednak w 1985 r. na silniejszego. A raczej bardziej wytrzymałego boksera. Prowadził zdecydowanie na punkty w starciu z późniejszym mistrzem świata Jamesem Smithem, ale w ostatniej, dziesiątej rundzie opadł z sił, został kilka razy mocno trafiony i przegrał przez nokaut.
Później kariera Bruno toczyła się według następującego schematu: kilka zwycięskich walk na odbudowanie pozycji w rankingach, a następnie pojedynek o mistrzostwo świata. Przegrany.
Po raz pierwszy przed szansą wywalczenia tytułu stanął w 1986 r. Toczył wyrównany bój z Timem Witherspoonem, ale w 11. rundzie pozwolił sobie na chwilę nieuwagi. Efekt? Porażka przez techniczny nokaut i pas federacji WBA zawieszony na biodrach rywala z USA.
W drugim mistrzowskim podejściu Bruno trafił (1989 r.) na Mike'a Tysona, który w tamtym okresie był niepokonany, dzierżył pasy trzech federacji (WBC, WBA i IBF) i budził wielki strach u rywali. Na początku walki Brytyjczyk - można rzec: planowo - wylądował na deskach, ale pod koniec I rundy niespodziewanie wstrząsnął "Bestią". Zapachniało sensacją, ale "Big Frank" nie zdołał pójść za ciosem. Sam zaś ugiął się pod naporem Tysona w piątej rundzie.
Pomścił Lewisa
Londyńczyk znów mozolnie wspinał się w rankingu, by w 1993 r. otrzymać trzecią szansę walki o tytuł. Tym starciem żyła cała Wielka Brytania. Po raz pierwszy w historii o mistrzostwo wagi ciężkiej mierzyło się dwóch zawodników z tego kraju. Bruno starał się odebrać tytuł federacji WBC Lennoksowi Lewisowi. Po sześciu niezwykle wyrównanych rundach (u dwóch sędziów był remis, u trzeciego prowadził Bruno) mistrz dopadł przy linach pretendenta i dokończył dzieła. Marzenie o tytule prysło po raz trzeci.
Bruno jednak się nie poddał. Upragniony pas zdobył w czwartym podejściu. We wrześniu 1995 r. do Londynu - na Wembley - przyjechał Amerykanin Oliver McCall, który rok wcześniej sensacyjnie znokautował Lewisa. "Big Frank" odzyskał tytuł dla Wielkiej Brytanii, pokonując McCalla po 12-rundowej walce. Był u szczytu sławy. Brytyjczycy uwielbiali go nie tylko z powodu sukcesów, ale także za jego zachowanie - zwłaszcza charakterystyczny, rubaszny śmiech. Nazywali go - i nadal nazywają - "national treasure", czyli "skarb narodowy".
Pech Bruno polegał na tym, że w pierwszej obronie mistrzowskiego tytułu musiał stanąć ponownie naprzeciwko Tysona. Amerykański gwiazdor kroczył na szczyt po pobycie w więzieniu. Ich drugie starcie odbyło się w marcu 1996 r. w MGM Grand Garden Arena w Las Vegas. Od początku był to teatr jednego aktora. Bruno prezentował się wyjątkowo słabo, był pasywny, apatyczny. Tyson miał nad nim ogromną przewagę. Obijał go jak chciał. Walka skończyła się w trzeciej rundzie.
Skutki drugiej walki z "Bestią" odczuwa do dziś
Jak się później okazało, Brytyjczyk doznał w jej trakcie poważnego urazu oka. Lekarze postawili sprawę jasno: "Ani jednego pojedynku więcej. W przeciwnym razie uraz może się pogłębić i straci pan wzrok". 35-letni Bruno ich posłuchał. Po 14 latach spędzonych na zawodowstwie przeszedł na sportową emeryturę z bilansem 40 zwycięstw (38 przed czasem) i 5 porażek.
Nie tylko zdrowie Bruno zaczęło się psuć. Nie układało mu się także w małżeństwie. Żona Laura urodziła mu dwie córki i syna, ale w 2001 r. para się rozwiodła. Dwa lata później fani "Big Franka" przeżyli szok. Ich idol trafił do szpitala psychiatrycznego. Po badaniach okazało się, że cierpi na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. To choroba, w której u danej osoby występują naprzemiennie epizody depresyjne i maniakalne. W tych pierwszych chory pozostaje w letargu, towarzyszą mu myśli samobójcze. Następnie zaś reaguje nadaktywnie, jest przesadnie szczęśliwy, ma tysiące pomysłów i ambitnych planów. Każdy z epizodów może trwać nawet kilka tygodni.
Gdy wyszły na jaw problemy Bruno, angielskie tabloidy - zwłaszcza "The Sun" - przedstawiały dawnego bohatera w bardzo negatywnym świetle. - Zwariowany Bruno zamknięty - pisał "The Sun" po tym, jak eksbokser znalazł się na oddziale zamkniętym.
[nextpage]Od zdiagnozowania choroby były mistrz świata jeszcze kilka razy trafiał do szpitala psychiatrycznego. Cierpiał na depresję, przyznał się także do zażywania kokainy. Z czasem coraz głośniej mówił o tym, co go dotknęło. - Choroba psychiczna może przytrafić się każdemu. Śmieciarzowi, politykowi, pracownikowi supermarketu, każdemu. To może być twój ojciec, brat, ciotka. Przyznanie się do tego, że jesteś chory i potrzebujesz pomocy, nie jest powodem do wstydu - mówił w jednym z wywiadów.
4000 pompek w nocy
Po jednym z pobytów w szpitalu psychiatrycznym opowiadał, jak bardzo nie znosi tego miejsca. - Byłem tam przez pięć tygodni, ale czułem, jakbym był pięć lat. Jest ciężej niż w ringu. Tam boksujesz maksymalnie dwanaście rund i wychodzisz. A w szpitalu nie wiedziałem nigdy, kiedy to się skończy - opowiadał. Twierdzi, że raz znalazł się w poważnych tarapatach, gdy inny pacjent próbował go ugodzić nożem. Starał się utrzymywać w dobrej formie fizycznej, nocami robił po 4000 pompek.
Po raz ostatni Bruno znalazł się w szpitalu jesienią 2015 r. Kilka dni wcześniej uśmiechał się i robił zdjęcia z uczestnikami półmaratonu w Newcastle (były bokser zaczął biegać), ale doszło do nawrotu choroby. Znów cierpiał na depresję i sam postanowił poszukać pomocy u specjalistów.
Bruno nieustannie podkreślał, że wierzy w pokonanie choroby i jest na dobrej drodze ku temu. Jednak w lutym 2016 r. udzielił wywiadu, który wstrząsnął Brytyjczykami. 54-latek gościł w programie telewizji ITV. Jego wywody były dość niespójne. Zaatakował m.in. ówczesnego premiera Davida Camerona, którego obwiniał o to, jak w Wielkiej Brytanii leczy się osoby z problemami natury psychicznej. - Rząd to największy dealer narkotykowy na świecie, a pacjenci leczeni psychiatrycznie są zmieniani w zombie - przekonywał.
To jednak nie o tych słowach było najgłośniej. Nagle Bruno zapowiedział, że wraca na ring. - Cały czas jestem w treningu, dlatego chcę wrócić do boksu - wypalił. Prowadzący program od razu dopytał: "Czy to na pewno dobry pomysł?". - Nie mam wyboru. Trenuję codziennie - odparł Bruno, który podkreślał, że ćwiczenia fizyczne są dla niego najlepszym lekiem na psychikę. Kiedyś wspomniał, że boks pozwala mu pokonać demony i że dzięki niemu nie ma już myśli samobójczych.
Fury: pozwólmy mu boksować
Były mistrz federacji WBC rozważał powrót do boksu po tym, jak usłyszał wypowiedzi o swoich młodszych kolegach po fachu. Znany promotor Eddie Hearn powiedział, że Anthony Joshua (obecny mistrz świata wagi ciężkiej) znokautowałby Bruno w dwie rundy. Miał na myśli Bruno z jego najlepszych czasów. Emerytowany czempion wziął to dosłownie. Zapragnął pokazać, że stać go na zwycięstwo z Joshuą (widzimy go z Bruno na zdjęciu poniżej), Tysonem Furym czy Davidem Hayem. Mimo że jest od nich starszy o ponad 20 lat.
Inny promotor bokserski Frank Warren ostrzegał Bruno: - Nie wiem, kto mu to doradził, ale jeśli te osoby dbają o niego, to powinny mu to wyperswadować. To dotyczy wszystkich Brytyjczyków. Frankowi trzeba powiedzieć, jak bardzo jest przez nich kochany i że nikt nie chce oglądać, jak dzieje mu się krzywda - mówił Warren.
O dziwo, pomysł Bruno spodobał się Fury'emu. Pogromca Władimira Kliczki apelował, by dopuścić 54-latka do walki. Twierdził, że jeśli brytyjska komisja nie wyda licencji byłemu mistrzowi, to przyniesie to więcej szkody niż pożytku. W domyśle - stan zdrowia Bruno może się pogorszyć. - Ma 54 lata, a wciąż znajduje się w fenomenalnej formie. Jest w lepszej formie fizycznej niż ja teraz, w wieku 27 lat. Frank zasługuje na wiele szacunku. Jeśli chce powrócić jako były mistrz świata wagi ciężkiej z Anglii, to kim my jesteśmy, by powiedzieć mu, że nie może? Kim jesteśmy, by zabijać czyjeś marzenia? - pytał Tyson Fury. - Jeśli mu na to nie pozwolimy, to skończy w szpitalu w Broadmoor (pierwszy w Anglii szpital psychiatryczny - przyp. red.) - dodał.
Brytyjska komisja ani myślała stosować się do apelu Fury'ego. Zapowiedziała, że Bruno nie ma szans na uzyskanie licencji.
Kilka dni później Bruno napisał otwarty list, który opublikował "Daily Mail". Wycofał się ze swoich słów o chęci powrotu do boksu. - Wygląda na to, że ludzie martwią się o mnie, dlatego chciałem napisać ten list do fanów, by coś wyjaśnić. Zapewniam, że nigdy nie chcę znaleźć się w sytuacji, w której stanie mi się krzywda. Nie chciałbym, żeby moja rodzina i przyjaciele musieli przez to przechodzić. Teraz toczę zupełnie inną walkę - z chorobą. Ale wygram, nie mam wątpliwości - tłumaczył.
O Franka Bruno martwią się nie tylko kibice, ale i jego bliscy. Córki Rachel i Nicola przyznają, że ich ojciec za bardzo żyje przeszłością i wydaje mu się, że byłby w stanie rywalizować ze współczesnymi pięściarzami. - Nie sądzę jednak, żeby znalazł się ktoś tak głupi, by zakontraktować mu walkę - podkreśliła Nicola.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Murray jak Beckham! Gwiazdor tenisa strzelił kapitalnego gola