W tym artykule dowiesz się o:
11 maja 1985 miał być wielkim świętem dla mieszkańców Bradford. Piłkarze tego klubu grali świetnie w Division Three i przed meczem z Lincoln City byli już pewni awansu na zaplecze Premier League.
Na stadionie Valley Parade wszyscy chcieli uczcić wielki sukces. Trybuny przestarzałego stadionu były niemal pełne. Ponad 11 tysięcy fanów przyszło, aby pogratulować ekipie Bradford City.
Nikt nie spodziewał się, że skończy się tragedią, która odbierze życie dziesiątkom bezbronnych ludzi.
Stadion Valley Parade od dłuższego czasu domagał się modernizacji. Obiekt miał przestarzałą konstrukcję wykonaną z drewna. To była tykająca bomba, z czego wszyscy sobie zdawali sprawę.
Już przed meczem z Lincoln City klub otrzymał wiele ostrzeżeń. Służby bezpieczeństwa apelowały, aby przy drewnianej trybunie usunięto stosy śmieci, bo jest zbyt duże ryzyko pożaru. Klub jednak zbagatelizował problem.
Już wcześniej zapadła decyzja, że po meczu rozpocznie się rozbiórka trybuny, a następnie modernizacja stadionu. Śmieci zostały, co miało bardzo smutne konsekwencje.
Po czterdziestu minutach na tablicy wyników było 0:0. Żadna z drużyn nie potrafiła wypracować sobie dogodnej sytuacji do strzelenia bramki. Wtedy futbol zszedł na dalszy plan. Na trybunach pojawił się ogień, który tak szybko się rozprzestrzenił, że po chwili paliła się cała trybuna.
- Ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Dym wszystkich dusił. Nie dało się oddychać - wspomina Geoffrey Mitchell, jeden z obecnych na stadionie kibiców.
Fani zaczęli uciekać i wbiegali na murawę, bo tylko tam nie było ognia. Nie wszystkim się udało. Dla wielu trybuna stała się śmiertelną pułapką, z której nie było ucieczki.
Drewniana konstrukcja to jedno, a drugie to dach, który był pokryty brezentem i uszczelniony mieszanką asfaltu i bitumu. Zadaszenie zaczęło się topić i spadać na głowy kibiców. Możliwe, że w porę udałoby się ugasić pożar, ale na stadionie nie było gaśnic. Usunięto je przed meczem, aby nie wpadły w ręce chuliganów.
Na stadionie wybuchła panika. Ludzie, którzy zdołali uciec z płonącej trybuny, starali się pomagać innym. Przyjechała straż pożarna, która na miejscu była cztery minuty po wezwaniu. Ogień udało się ugasić. Z drewnianej konstrukcji prawie nic nie zostało.
Policja pracowała do czwartej rano. Z trybun wyniesiono mnóstwo ciał. 56 kibiców straciło życie. Część spłonęła żywcem, niektórzy zostali stratowani, a inni zmarli w szpitalu. Do tego aż 265 osób zostało rannych.
- To miał być nasz wielki dzień, a stał się najgorszym dniem w życiu - mówił trener Bradford, Terry Yorath.
11th May 1985.
— Soccer St. (@SoccerSt_) 11 maja 2016
Remembering the 56 football fans who died in the Bradford City Fire. pic.twitter.com/vW5bDr2NJY
Cała Anglia była w szoku po pożarze na Valley Parade. Trzeba jednak było wyjaśnić przyczynę tragedii. Szybko ustalono, że pożar wybuchł z powodu niedopałka papierosa.
- Na mecz przyjechał mężczyzna z Australii, który od syna dostał bilet. Wypalił papierosa, a potem rzucił go na ziemię, która pokryta była deskami. Niedopałek przez szczelinę spadł na dół, gdzie były śmieci. Po chwili zauważył, że spod trybuny unosi się dym. Wylał kawę, ale to nie pomogło. Kilka minut później poszedł po stewarda, ale wtedy już było za późno - opowiada John Helm, który w telewizji komentował ten mecz.
Taka jest oficjalna wersja. Po latach od tragedii pojawiła się jednak inna teoria, która sugeruje, że doszło do umyślnego podpalenia.
Na meczu Bradford - Lincoln był Martin Fletcher, który miał wtedy 12 lat. Chłopiec miał mnóstwo szczęścia, bo zdołał uciec z płonącej trybuny. Stracił jednak bliskich. W tragedii zginęli: 11-letni brat Andrew, 34-letni ojciec John, dwa lata młodszy wujek Peter oraz 63-letni dziadek Eddie.
Martin po latach rozpoczął własne śledztwo, aby wyjaśnić przyczynę pożaru. Z czasem dokonał zaskakującego odkrycia, które rzuca podejrzenie na ówczesnego prezesa klubu - Stafforda Heginbothama.
Sternik Bradford prowadził kilka interesów. Fletcher odkrył, że przed pożarem na stadionie aż osiem obiektów należących do Heginbothama spłonęło. Za każdy pożar otrzymywał wielkie pieniądze z ubezpieczenia. Łącznie około 27 milionów funtów.
- Czy to możliwe, aby człowiek miał aż takiego pecha? - pyta Fletcher.
#bradfordfire pic.twitter.com/WUtYWO7fZB
— Jon Wardell (@jonboywardell) 11 maja 2016
Wspominaliśmy, że już przed tragedią zapadła decyzja o modernizacji stadionu w Bradford. Problem w tym, że Heginbotham podobno nie miał na to pieniędzy. Nie miał nawet z czego zapłacić swoim pracownikom. Natomiast przebudowa Valley Parade miała kosztować 2 miliony funtów.
Po pożarze stadion oczywiście zmodernizowano, co kosztowało 2,6 miliona funtów. Prezes nie dołożył do tego nawet funta. Całość została sfinansowana z ubezpieczenia, a także pieniędzy przekazanych przez angielską federację. Nic dziwnego, że podejrzewano go o zorganizowanie celowego podpalenia.
Stafford Heginbotham nigdy jednak nie został oskarżony. Zmarł w 1995 roku i do dzisiaj obowiązuje wersja, że tragedia była wynikiem wyrzuconego niedopałka papierosa. Rodziny ofiar, a także ranni kibice, łącznie dostali odszkodowania o wartości 20 milionów funtów. Z kolei tuż po pożarze w Anglii wprowadzono restrykcyjne zasady dotyczące bezpieczeństwa.
Dzisiaj Bradford City występuje w League One (trzeci poziom ligowy w Anglii). Od tragedii minęło już wiele lat, ale do dzisiaj wszyscy kibice pamiętają o horrorze, który wydarzył się 11 maja.