Umiera. Lekarze zapowiedzieli mu "śmierć w męczarniach"

WP SportoweFakty
WP SportoweFakty

- Usłyszałem diagnozę stwardnienia rozsianego, nowotworu rdzenia, ale przeraził mnie dopiero czerniak. Lekarze zapowiedzieli mi śmierć w męczarniach. Trzy tygodnie temu zrozumiałem, o czym mówili - opowiada były szermierz, Jacek Gaworski.

W tym artykule dowiesz się o:

Były sportowiec i wicemistrz paraolimpijski we florecie z Rio z 2016 roku od kilku lat słyszy, że zostały mu już ostatnie miesiące życia. Ale od kilku tygodni jest tak źle, że żegnał się już z czuwającą przy łóżku żoną.

- Gdy mąż stracił przytomność na SOR-ze, zrobiłam gigantyczną awanturę i błagałam o pomoc. W odpowiedzi usłyszałam coś, co zapamiętam do końca życia: ale czego pani od nas chce, przecież pani mąż nie dożyje do rana!

Gdy Jacek po kilku godzinach niepodziewanie odzyskał przytomność, wyszeptał jedynie: "Ela, ja umieram".

Tak swoje najgorsze chwile w życiu wspomina Elżbieta.

***

Na początku grudnia wyniki badań były tragiczne. Jacek Gaworski miał uszkodzoną wątrobę, a szpik kostny przestał działać. Do tego wszystkiego już wcześniej doszła utrata wzroku w prawym oku, połamane kręgi w odcinku lędźwiowym, złamana kość w mostku, połamane żebra. Na skutek operacji stracił część oczodołu, żuchwy, a nos podtrzymuje mu specjalistyczny separator, bo przegroda nosowa także musiała zostać wycięta.

Na przyjęcie do szpitala czekał aż cztery godziny. Jego żona, jeszcze będąc w domu, bała się dzwonić na pogotowie. Z doświadczenia wie, że karetki pogotowia nie spieszą się do pacjentów terminalnie chorych. Walka o życie nie ma tu znaczenia. Jej mąż chwilę później leżał już nieprzytomny na wózku inwalidzkim.

- Gdy przebudził się na SOR-ze, zdjął obrączkę i chciał mi ją oddać. Dziś płaczę na wspomnienie tamtej sytuacji, ale wtedy byłam tak wściekła, że chciałam go rozerwać na strzępy. Nie wyobrażam sobie życia bez niego, a od dwóch lat razem walczymy z chorobą. Tamtego wieczora - w głębi duszy - czułam, że to może być nasza ostatnia wspólna noc - przyznaje Gaworska.

Elżbieta spędza przy mężu praktycznie każdą wolną chwilę. Podczas jego ostatniego pobytu w szpitalu codziennie czuwała przy łóżku, wyręczając personel szpitala w podstawowych czynnościach. Nie jest łatwo, bo wciąż stara się normalnie pracować.

Jest wyrozumiała dla pielęgniarek, które mają pod opieką nawet 60 pacjentów. To ona karmi męża, przenosi do łazienki, sadza na łóżku, kąpie, a także zmienia odzież. Ale tydzień temu to ona wymagała pomocy. Przeciążyła kręgosłup, konieczna była blokada.

W ostatnich trzech tygodniach schudła o 10 kilogramów. Może to - jak twierdzi - ze stresu.

Oboje i tak mogą mówić o szczęściu. Zwykle pacjenci z tak zaawansowanym czerniakiem umierają w ciągu 3-4 miesięcy od momentu diagnozy. Jacek żyje już ponad dwa lata.

***

Rodzina Gaworskich walczy, mimo iż lekarze od początku nie pozostawili żadnych złudzeń.

- Byli ze mną brutalnie szczerzy. Powiedzieli, że będę umierał w niewyobrażalnym cierpieniu, którego nie będzie można opanować. Niestety mamy do czynienia z najgorszym rodzajem raka, który w momencie przerzutu do kości powoduje ból, którego nie są w stanie uśmierzyć żadne dostępne leki. Niewyobrażalne cierpienie powoduje wtedy nawet zwykła kołdra – przyznaje w rozmowie z nami Jacek Gaworski.

Sportowiec ten ból potrafi porównać jedynie do… uczucia łamanych kości. Problem w tym, że nie dość, że ból był jeszcze intensywniejszy, to występował bez przerwy.

- Przez ostatnie trzy tygodnie cały czas byłem na morfinie. Przyjmowałem trzy rodzaje leków i opioidów, a i tak nie mogłem normalnie żyć – dodaje.

Obecnie jest nieco lepiej, bo dawki zostały zmniejszone o połowę, a Gaworski może posiedzieć nawet 40 minut na łóżku, czy wybrać się do toalety. Wcześniej nawet przewrócenie się na drugi bok było niemożliwe.

Przerzuty nowotworowe na kości są tak poważne, że choroba po kolei odbiera mu kolejne fragmenty ciała. Doprowadziła już do utraty wzroku w prawym oku, złamania kości prawego mostka, kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Jego kości są tak osłabione nowotworem, że nawet niepozorne kichnięcie doprowadziło do złamania żeber.

- Trzeba obchodzić się ze mną jak z jajkiem, bo raz złamana kość nie ma szans na zrost. Moje kości po prostu już się nie odbudowują. Wokół złamanych miejsc mam gigantyczne siniaki. Żyję z wyrokiem śmierci, ale ciągle staram się dostrzegać pozytywne zmiany. Gdy po kilku dniach wielkiego bólu w końcu boli mniej, to umysł od razu podpowiada, że zaraz może nastąpić przełom. Staram się cieszyć każdą lepszą chwilą – przyznaje.

***

- Jeśli ktoś mówi, że pieniądze szczęścia nie dają, to znaczy, że jest albo bardzo bogaty, albo bardzo szczęśliwy. My każdą złotówkę przeliczamy na kolejne dni życia i możliwość spędzenia wspólnych chwil. Gdyby nie wielkie pieniądze, mój mąż już od roku by nie żył – dodaje jego żona.

Trzy tygodnie nowoczesnej terapii kosztuje Gaworskich ponad 15 tysięcy złotych. Do tego dochodzą kroplówki sprowadzane ze Szwajcarii i inne witaminy za około pięć tysięcy złotych miesięcznie. Kosztów dojazdów z Wrocławia do Szczecina nie ma sensu już wliczać. Od lipca kilkukrotnie zdarzało się, że zachodziła konieczność transportu karetką – jednorazowy koszt to trzy i pół tysiąca złotych. Jacek mógł rozpocząć leczenie tylko dzięki wyjątkowemu uporowi, bo lekarze wcześniej nie widzieli sensu podejmowania jakichś działań. Zamiast tego skazywali go na powolne czekanie na śmierć.

Efekty nowoczesnej terapii są jednak co najmniej optymistyczne. W trzy miesiące z guza o średnicy trzech centymetrów nie zostało już praktycznie nic. Wadą terapii jest jednak znaczące osłabienie organizmu, które na początku grudnia doprowadziło do zapaści.

- I tak czujemy, że wydarliśmy losowi ten czas. Wcześniejsze terapie były bezskuteczne, a czerniak szybko się na nie uodporniał. Święta były u nas bardzo skromne, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że mało brakowało, a zamiast świąt byłaby żałoba – dodaje.

Przyznaje, że żyje tylko dzięki pomocy darczyńców, którzy wpłacili na jego leczenie już 129 tysięcy złotych.

***

- Co w tym wszystkim jest najgorsze? Bez wątpienia uczucie, gdy ma się świadomość, że można zrobić coś więcej dla ratowania życia, ale zależy to albo od dobrej woli drugiego człowieka, albo od pieniędzy. Takiego uczucia nie życzę nawet największemu wrogowi – przyznaje Elżbieta Gaworska. Ona już wielokrotnie przekonała się, że aby ratować męża, musi wykorzystywać wszystkie możliwe ścieżki.

Gdy pytamy Gaworskiego o motywację do życia, odpowiada bez wahania:

- Mam dla kogo żyć. Nie jestem sam, a wiem, że żona będzie przy mnie do końca.

Choroba nauczyła małżeństwo, by nie snuć już żadnych planów na przyszłość. Są zresztą przekonani, że lepiej funkcjonują, gdy skupiają się tylko na teraźniejszości i cieszą się każdą chwilą.

Oboje nie mają problemu, by mówić o śmierci.

- Zdążyliśmy się już oswoić z takimi myślami. Od dwóch lat słyszymy, że to już ostatnie miesiące, czy dni. Rok temu lekarze mówili, że to cud, że udało się przeżyć z tą chorobą ponad rok. Niedawno od diagnozy minęły dwa lata, a ja czuję się po prostu wyróżniony – dodaje były florecista.

W 2004 roku jeszcze jako u czynnego sportowca zdiagnozowano u niego stwardnienie rozsiane, które na stałe przykuło go do wózka. W 2012 roku w jego organizmie wykryto nowotwór mnogi rdzenia. Przeraziła go jednak dopiero ostatnia diagnoza sprzed dwóch lat.

- Gdy usłyszałem o czerniaku, przestraszyła mnie wizja śmierci z bólem przewyższającym ból torturowanego człowieka. Bałem się tego bólu, ale ostatnio już go doświadczyłem. To nawet trudno opisać słowami. Może zabrzmi to dziwnie, ale diagnoza o stwardnieniu rozsianym, czy nowotworze rdzenia kręgowego, naprawdę nie brzmiała aż tak źle – przyznaje.

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (19)
avatar
mara maria
2.01.2025
Zgłoś do moderacji
6
3
Odpowiedz
Jak mozna taki cyrk przy chorobie meza robic z takimi opowiadaniami,wstyd,koloryzowac i chorobie 
avatar
Bóg jest miłością
2.01.2025
Zgłoś do moderacji
31
22
Odpowiedz
Współczuję temu człowiekowi, ale wyrzucanie kolejnych dziesiątek czy setek tysięcy złotych na leczenie, które i tak nic nie da jest właśnie marnowaniem naszych składek z NFZ. Potem właśnie nie Czytaj całość
avatar
Daniel Marciniak
2.01.2025
Zgłoś do moderacji
17
4
Odpowiedz
Lekarz powinien mieć płacone wyłącznie za zdrowego człowieka, jak zachoruje lekarz powinien podwójnie tracić. Wszystko by sie zmieniło, łącznie z technikami leczenia. A tak jest konflikt intere Czytaj całość
avatar
mara maria
2.01.2025
Zgłoś do moderacji
20
11
Odpowiedz
jestem lekarzem a 40 letnim stażem, to co autor pisze na podstawie opowieści zony pana G nie mieści się głowie, autor i żona maja fantazję, opowiadają zmyślone interpretacje, to wstyd , po pros Czytaj całość
avatar
Kary
2.01.2025
Zgłoś do moderacji
22
0
Odpowiedz
Ostatnio mam sporo do czynienia z obsługą medyczną pacjenta. Przez całe zawodowe życie jak wszyscy Polacy płaciłem składki na służbę zdrowia, chociaż wcześniej sporadycznie z tego korzystałem. Czytaj całość