Po 35 latach w Tarnobrzegu wciąż ma apetyt na sukcesy

Materiały prasowe / Archiwum trenera / Na zdjęciu: Zbigniew Nęcek
Materiały prasowe / Archiwum trenera / Na zdjęciu: Zbigniew Nęcek

Zbigniew Nęcek napisał wspaniałą historię tenisa stołowego w Tarnobrzegu i reprezentacji Polski. Tym, kim dla męskiego ping-ponga byli Andrzej Grubba, Leszek Kucharski czy Stefan Dryszel, taką rolę w kobiecym odegrał 67-letni szkoleniowiec.

Redakcja PZTS: Nie tylko w polskim tenisie stołowym, ale jeśli chodzi o cały sport, KTS Enea Siarkopol Tarnobrzeg jest fenomenem. Od 30 lat dominuje w żeńskiej Ekstraklasie oraz wygrywa w Lidze Mistrzyń i Pucharze Europy.

Zbigniew Nęcek: Tak jak w każdej dziedzinie życia niezbędne jest wyraźne określenie celów i przede wszystkim "pomysł" na realizację. Plany to raz, ale bardzo ważne jest, aby spotkać na swojej drodze przychylnych ludzi, którzy byli i są gotowi pomóc drużynie w myśl zasady "na dobre i złe". I takie środowisko spotkałem w Tarnobrzegu. Do dzisiaj dokładnie pamiętam rozmowy w pierwszej połowie 1987 roku z ówczesnym prezesem KS Siarka, Antonim Jakubowiczem. I nie o pieniądze chodziło, ale o to, czy będę mógł zrealizować swój projekt sportowy, w którym zakładałem m.in. zdobycie tytułu Drużynowego Mistrza Polski, grę w europejskich pucharach i start zawodniczki z Tarnobrzega w igrzyskach olimpijskich. Ten sam projekt chciałem wcześniej zrealizować w Krakowie, gdzie się urodziłem, studiowałem i rozpoczynałem "przygodę" z tenisem stołowym. Cóż, został odrzucony jako "fanaberie młodego trenera".

Jak pan zapamiętał pierwszy dzień pracy w Siarce? Jakim potencjałem dysponował klub pod względem sportowym i organizacyjno-finansowym?

Muszę podkreślić fakt, że to nie ja stworzyłem sekcję tenisa stołowego w Siarce. Jej założycielem był ś.p. Adam Watracz. Przez wiele lat Siarka odnosiła sukcesy w rozgrywkach krajowych, przewinęła się plejada wybitnych zawodniczek i zawodników. W pamiętnym 1987 roku sekcja tenisa stołowego przechodziła duży regres. Drużyna kobiet występowała w II lidze, a mężczyzn w III. Pierwsze dni pracy poświęciłem na stworzenie systemu pracy treningowej. Nikomu nie zamknąłem drzwi do współpracy, ale podstawowy warunek dwóch treningów dziennie nie wszystkich zainteresował. Już po pierwszym sezonie 1987/1988 awansowaliśmy do najwyższej, I ligi, później nazywanej Ekstraklasą. Później to już tak jakoś poszło... Aż do wyników bieżących. Z faktami ponoć się nie dyskutuje.

W ogóle, jak wyglądał polski kobiecy tenis stołowy na przełomie lat 80. i 90., kiedy głośno było o sukcesach duetu Grubba - Kucharski?

Dzięki wielkim sukcesom Andrzeja Grubby i Leszka Kucharskiego tenis stołowy przeszedł drogę ze świetlicy na sportowe salony. Do dzisiaj pamiętam wielką fascynację ich występami, sam jeździłem na mecze Superligi. Były to bardzo prestiżowe rozgrywki europejskie. A przecież poza Andrzejem i Leszkiem sukcesy międzynarodowe odnosili m.in. Stefan Dryszel, Andrzej Jakubowicz i Piotr Molenda. Kobiety również zaznaczały swoją obecność w rywalizacji międzynarodowej. Największy potencjał miała wówczas Jolanta Szatko-Nowak, która wielokrotnie "dorzucała" strategiczne punkty w meczach Superligi, składających się m.in. z singla kobiet i miksta.

ZOBACZ WIDEO: Korespondent pod wrażeniem argentyńskich kibiców. "Sieją spustoszenie"

Jak doszło do tego, że pan znalazł się w Tarnobrzegu? Pan zakładał, że to będzie praca kilkudziesięcioletnia i zwieńczona tytułem najlepszej drużyny Europy

W 1984 roku musiałem podjąć życiową decyzję o zmianie zawodu. Pracowałem jako projektant w biurze projektu, a niemal równo 39 lat temu zostałem trenerem w BKS Wanda Kraków. Ukończyłem studia trenerskie w Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku. Pierwotnie chciałem realizować się w Krakowie i do dzisiaj jestem przekonany, że późniejsze sukcesy odniesione w Tarnobrzegu mogłem nawet z większym rozmachem zrealizować w Krakowie. Ale jak to w życiu zadziałał tzw. czynnik ludzki. Szkoda, bo Kraków był bardzo prężnym ośrodkiem tenisa stołowego, lecz niestety to już tylko przeszłość.

Wtedy w 1987 roku wiedziałem, do czego zmierzam, ale nie zakładałem tak długiego czasu pracy w Tarnobrzegu. Czasami samo życie pisze scenariusze, przecież nie zakładałem wtedy, że na trenerskiej drodze spotkam tak wiele wielkich sportowych osobowości, których praca i zaangażowanie przyczynią się do kolejnych sportowych wyzwań. Myślę m.in o takich zawodniczkach, jak: Kinga Stefańska, Li Qian, Agnieszka Gieraga, Wanda Lityńska-Sydorenko, Han Ying, Elizabeta Samara, Yang Xiaoxin, Fu Yu, Renata Stribikova, Li Yueling, Eva Odorova, Tamara Chyhvynceva, Elena Kovtun, Du Jing, Gu Ruochen. A to tylko te najważniejsze zawodniczki w historii klubu.

Zbigniew Nęcek (pierwszy z prawej), fot. archiwum trenera
Zbigniew Nęcek (pierwszy z prawej), fot. archiwum trenera

Wzorem była Statisztika Budapeszt?

Rzeczywiście, na początku prac nad klubowym projektem sportowym analizowałem system funkcjonujący w Statisztice Budapeszt, ale również w Mladosti Zagrzeb. Do dzisiaj podczas zgrupowań sportowych w Budapeszcie mam zaszczyt spotykać się z wybitnym węgierskim trenerem Istvanem Fullopem, ówczesnym trenerem Statisztiki.

Z kim walczyliście o pierwszy tytuł w 1991 roku? Jak zmieniali się najgroźniejsi konkurenci w kolejnych latach?

W czasie kiedy przygotowywaliśmy się do walki o tytuł drużynowego mistrza Polski, dominował Włókniarz Łódź. Ta drużyna była dla nas największym wyzwaniem. A w późniejszych latach musieliśmy ciężko walczyć z wieloma bardzo silnymi kadrowo zespołami. Najbardziej zapamiętałem boje ze Startem Włocławek, Stalą Zawadzkie, AZS Fourman Wrocław, Wandą Kraków, SKTS Sochaczew, Włókniarzem Aleksandrów Łódzki, AZS UJD Częstochowa czy obecnie z AZS UE Wrocław.

Jak pan dobierał zawodniczki pod względem umiejętności, ale też charakteru, sposobu bycia?

Charakter zawodniczek decydował o ich wieloletniej grze w mojej drużynie. Poziom sportowy to jedno i to jest oczywiste, że grając o najwyższe cele krajowe i europejskie klasa sportowa musi być wysoka. Ale bez dobrej atmosfery w drużynie nie ma co marzyć o wygrywaniu najważniejszych meczów. To był czynnik decydujący w walce o zwycięstwo w Pucharze ETTU, po 5 sezonach wcześniejszej gry w finale, jednak bez złotego medalu. To samo dotyczyło Ligi Mistrzyń. Na "papierze" nie mieliśmy jak pokonać CASL Zagrzeb w finale w 2019 roku i tym bardziej TTC Berlin w 2022 roku. Dwa spotkania, blisko 4-godzinna rywalizacja o tytuł. Tylko zawodniczki o wielkich sportowych i drużynowych charakterach mogą wytrwać i wygrać. Nie wszystkie, które grały w Tarnobrzegu, miały - jak ja to nazywam - charakter "drużynowy" i raczej były to epizody, a nie świetna współpraca, jak to ma miejsce w przypadku np. Han Ying (8 sezonów), Kingi Stefańskiej (27 sezonów) i Li Qian (20 sezonów).

W jaki sposób "znalazł" pan pierwszą w klubie Chinkę Li Yueling?

Analizując sytuację w czołowych klubach europejskich oczywistym dla mnie było, że będziemy potrzebowali wzmocnień w postaci zawodniczki z Chin. Zabrzmi to teraz anegdotycznie, ale siedząc przy porannej kawie i czytając miejscową, tarnobrzeską gazetę, dowiedziałem się o kontakcie ówczesnego województwa tarnobrzeskiego z chińską prowincją Guangxi Zhuang. Delegacja z Chin przyleciała do Tarnobrzega. Zapisałem się na rozmowę z wojewodą Janiną Sagatowską i wicewojewodą Ryszardem Janią. Po przedstawieniu tematu zaproszenia chińskiej pingpongistki sprawy potoczyły się bardzo sprawnie. Poleciałem do Nanningu, stolicy Guangxi Zhuang. Olbrzymim zaskoczeniem była moja obecność na treningu reprezentacji prowincji i możliwość wyboru zawodniczki spośród 30 trenujących. Największe i najlepsze wrażenie zrobiła na mnie Li Yueling i przez kolejne sezony była liderką naszej drużyny.

Najtrudniej zdobyty tytuł mistrzowski w latach 90.? W XXI wieku klub wyraźnie wyprzedzał rywali?

Oczywiście wiem, że liczba 30 tytułów jest imponująca, ale naprawdę było kilka sezonów, kiedy absolutnie nie byliśmy zdecydowanymi faworytami. Mimo to cieszyliśmy się ze złotych medali. Kluczem do sukcesów była ambicja i profesjonalne podejście zawodniczek, jak również organizacja przygotowań.

Na przykład w wielu ważnych meczach zawodniczki miały zapewnioną opiekę fizjoterapeutów, na mecze krajowe wyjeżdżaliśmy na tyle wcześniej, aby tenisistki mogły zregenerować się po trudach wielogodzinnej podróży. W miarę możliwości staraliśmy się odbyć trening przedpołudniowy, analizowaliśmy grę potencjalnych przeciwniczek, przygotowywaliśmy odpowiednie ustawienie itp. Może są to sprawy oczywiste, ale to też wpływało na stan gotowości startowej zawodniczek i dawało nam przewagę nad konkurencją.

Najdłużej związane z prowadzonym przez pana klubem są Kinga Stefańska i Li Qian, o których mówi, że są jak siostry. Kinga to wciąż wspaniała zawodniczka, kapitan, asystentka. Jaką rolę przez blisko dwie dekady odgrywała "Mała"?

Kinga i "Mała" to dwie wspaniale współpracujące zawodniczki, koleżanki i "siostry". Tak zresztą obydwie się tytułowały. Bez nich klub nie zapisałaby się tak pięknie w historii tarnobrzeskiego i polskiego tenisa stołowego. Kochały i kochają tenis stołowy. To wielkie szczęście, że ich sportowe drogi się zazębiły. Li Qian przyleciała do Polski w wieku 14 lat i od tego czasu praktycznie nie odstępowała Kingi. Wspólne zamieszkanie, wspólne święta w rodzinnym domu Kingi, wspólne treningi tenisa stołowego, na basenie, siłowni i w terenie. Olbrzymia i efektywna praca Kingi jako sparingpartnerki.

Najlepszy przykład to najbardziej udane dla "Małej" igrzyska w Londynie, gdzie zajęła 9. miejsce. Przez blisko tydzień Kinga imitowała grę przeciwniczki z Tajwanu, z którą Li Qian wcześniej przegrała w Drużynowych Mistrzostwach Świata w Kantonie. Tymczasem w turnieju olimpijskim Li Qian wygrała 4:0 i awansowała do 1/8 finału. Później Stefańska szykowała "Małą" do pojedynku z Feng Tianwei z Singapuru w drużynówce. Bez Kingi nie byłoby takich sukcesów Li Qian grającej dla Polski. Ale to mogą docenić tylko ludzie rozumiejący sport. Kinga i Li Qian miały w sercu Tarnobrzeg i zawsze pięknie walczyły. Jako trener bardzo cieszę się, że spotkałem je na swojej pingpongowej drodze.

Lubi pan zawodniczki grające stylem defensywnym, jak Li Qian, tj. cierpliwe, konsekwentne, pracowite?

To, że w mojej drużynie grało dużo obrończyń, to z jednej strony wynikało z pojawiających się możliwości nawiązania współpracy z zawodniczkami o wysokim poziomie sportowym, a z drugiej rzeczywiście bardzo interesowałem się technikami i rozwojem gry defensywnej. Absolutny przypadek sprawił, że do Tarnobrzega trafiła Tamara Czyczwyncewa. Grała bardzo nietypowym stylem defensywnym, ale w pierwszych sezonach wprost siała spustoszenie w Ekstraklasie. Przez wiele lat mieszkała i pracowała w Tarnobrzegu i miała duży wpływ na sportowy rozwój Li Qian. To ona uczyła "Małą" systemów gry w tzw. grze na czas. Przekonywała też Li Qian do wprowadzenia techniki uderzenia płaskiego z bekhendu.

Oczywiście wiem, że to są szczegółowe sytuacje, ale nie zapominam, kto tak naprawdę pomógł mi w prowadzeniu kariery "Małej". Od 2007 roku w koszulce z orłem na piersi Li Qian wywalczyła wiele pięknych i historycznych sukcesów, począwszy od występów drużyny Polski na czterech igrzyskach, od Pekinu do Tokio, po zdobycie tytułu mistrzyni Europy w singlu i poprowadzeniu reprezentacji na podium w drużynowych ME. Osiągnięć było jeszcze dużo, dużo więcej. W klubie zaszczytem dla mnie jest gra Han Ying i Wiktorii Paulowicz. To wspaniałe zawodniczki, o karierach których można pisać książki. Styl obronny ma jednak również swoje ograniczenia. Jeśli trafi się na przeciwniczki, które świetnie sobie radzą z defensywą, wtedy trudno znaleźć pomysł na taktykę i skuteczną walkę.

Które wygrane w zagranicznych halach wspomina pan najlepiej?

Rzeczywiście, są takie dwa mecze. Rok 2019 i rewanż w finale Ligi Mistrzyń w Zagrzebiu z drużyną CASL. U siebie wygraliśmy 3:2 dzięki dwóm punktom Gu Ruochen i jednemu Li Qian. W Chorwacji nie mogła zagrać Gu Ruochen, a Li Qian skręciła staw skokowy na trzy dni przed drugim spotkaniem. Dodatkowo chorwacki klub wzmocnił się Doo Hoi Kem z Hongkongu. Teoretycznie nie mieliśmy żadnych szans. No i wydarzył się cud! Wygraliśmy ponownie 3:2 po kapitalnym meczu całej drużyny. Dwa punkty Han Ying i jeden Elizabety Samary. W "nagrodę" szef miejscowego klubu "kazał" nam wracać do hotelu taksówkami, pomimo obowiązku zapewnienia transportu. Ponieważ z Tarnobrzega dotarła do Zagrzebia 20-osobowa grupa naszych przyjaciół i kibiców, dlatego skrzyknęliśmy się i przeżyliśmy piękny wieczór w centrum pięknego miasta w myśl powiedzenia "Zagreb by night".

Drugi mecz to tegoroczny rewanż w Berlinie. We wcześniejszych sezonach drużyna z Niemiec ogrywała nas w swojej hali i tam dekorowana była złotymi medalami. Dlatego marzyliśmy o zamianie ról i to osiągnęliśmy. Oczywiście towarzyszyli nam nasi wspaniali kibice z Polski. Cieszy, że nasza drużyna ma w Europie bardzo dobrą markę. W środowisku jesteśmy postrzegani jako profesjonalny dobrze zorganizowany klub, w którym panuje bardzo dobra atmosfera.

Jakie cele sportowe na ten sezon?

Po 30 tytułach drużynowego mistrza Polski naszym priorytetem jest Liga Mistrzyń. Nie znaczy to jednak, że jest nam obojętny tytuł numer 31. W Champions League marzymy o obronie tytułu, ale to jest marzenie również innych drużyn. W lidze krajowej gramy solidnie, lecz rozstrzygnięcia zapadną w fazie play-off. Postaramy się być przygotowani do najważniejszych meczów.

Również bardzo ważnym celem klubu jest pomoc naszej nowej zawodniczce Natalii Bajor w jej międzynarodowej karierze i jak najlepszym przygotowaniu do Igrzysk Europejskich w Krakowie i Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Realizujemy również program promocji tenisa stołowego w Tarnobrzegu i jego okolicach. Bardzo cieszymy się z bardzo licznego udziału dzieci, młodzieży i dorosłych w imprezach organizowanych przez nasz klub, np. turniejach mikołajkowych, świątecznych, wakacjach i feriach z rakietką. Objęliśmy patronat nad dwoma klasami sportowymi itp.

Czytaj także:
Mistrzyni świata musi uzbroić się w cierpliwość
Polacy wicemistrzami świata U19

Komentarze (0)