Polak pobił rekord w Lidze Mistrzów

Materiały prasowe / PZPS / Na zdjęciu: Jarosław Łowicki (po lewej)
Materiały prasowe / PZPS / Na zdjęciu: Jarosław Łowicki (po lewej)

Mając 47 lat Jarosław Łowicki został najstarszym pingpongistą Ligi Mistrzów, a przed 50. urodzinami zagrał jeszcze w Pucharze ETTU. Rywale byli zaskoczeni umiejętnościami nieznanego im Polaka.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Redakcja PZTS: Od dekady szkoli pan tenisistów stołowych w Norwegii, ale to podczas pobytu w Hiszpanii zrobiło się głośno o byłym wicemistrzu Polski juniorów.[/b]

Jarosław Łowicki: W 2009 roku zagrałem, choć z konieczności, w Lidze Mistrzów. Byłem wtedy trenerem klubu z okolic Madrytu - San Sebastian de los Reyes. Ze względów wizowych jeden z naszych zawodników nie mógł wystąpić przeciwko austriackiemu SVS Niederoesterreich, w składzie z mistrzem świata z 2003 roku Wernerem Schlagerem. Dlatego musiałem go zastąpić. Stresowałem się mocno, bo na co dzień już nie trenowałem, lecz jak się okazało pewnych rzeczy się nie zapomina.

Później jeszcze, zbliżając się do 50. roku życia, miałem przyjemność rywalizować w barwach UCAM Floymape Kartagena z niemieckim FC Saarbruecken w Pucharze ETTU. Moim przeciwnikiem był utytułowany Bastian Steger, późniejszy 2-krotny drużynowy medalista olimpijski. Miło był od niego usłyszeć sporo pochlebnych słów.

Jak pan sobie radził jako zawodnik w Polsce?

Jestem wychowankiem Startu Włocławek, mistrzem kraju młodzików i wicemistrzem w juniorach. Na początku lat 80. zamarzyło mi się przejście do AZS AWF Gdańsk, w którym grały takie sławy, jak Andrzej Grubba, Leszek Kucharski, Tadeusz Klimkowski, Andrzej Jakubowicz i inni. Dostałem się na Politechnikę Gdańską, ale niestety okazało się, że nie mam podstaw z liceum na przykład z rysunku technicznego. W ogólniaku byłem w klasie biologiczno-chemicznej, dlatego nie poradziłem sobie na uczelni technicznej, doszły nieobecności z powodu wyjazdów na różne turnieje, i po pół roku zrezygnowałem. Akurat też wprowadzono stan wojenny i musiałem poczekać na realizację planów sportowych.

Wrócił pan do Włocławka?

Jako młody chłopak dostałem pracę w banku, a polegała na zliczaniu pieniędzy przywożonych z utargów w sklepach, stacjach benzynowych itp. Ciągle jednak miałem w głowie rozwój własnej kariery pingpongowej, a nie patrzenie na cudze pieniądze. Pierwszym krokiem było rozpoczęcie studiów na AWF w Gdańsku. To wtedy poznałem wymienionych mistrzów celuloidowej piłeczki. Po nim do grupy treningowej AZS AWF dołączyli kolejni, jak Piotr Frąckowiak, Zbigniew Mojski, Michał Dziubański, Piotr Szafranek itd.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: wzruszające chwile po sukcesie Djokovicia w Paryżu

Zdobywał pan medale MP w deblu, ale zabrakło w singlu.

Przy takiej konkurencji ciężko było przebić się na podium gry pojedynczej. Najdalej osiągnąłem ćwierćfinał, a o medal przegrałem ze Stefanem Dryszelem.

Jest pan młodszy od Grubby czy Kucharskiego. Trzeba było nosić torby sportowe za mistrzami?

To byli moi idole, których znałem z gazet i opowieści. To dla nich przeniosłem się na północ Polski, bowiem chciałem grać jak oni. Oczywiście, że "młody" miał swoje obowiązki i zadania, ale stawiałem się, buntowałem! Chociaż w tamtych czasach chyba w większości dyscyplin tak to wyglądało, że rządzili "starzy". Ale o żadnej fali, poniżaniu itd. nie było mowy.

Jaki miał pan kontakt z Grubbą, najwybitniejszym naszym tenisistą stołowym czasów powojennych?

Myślę, że dobry. Wszyscy lubiliśmy grać w piłkę nożną. To było aktywne spędzanie wolnego czasu na boisku. Poza tym Andrzej, profesjonalista dbający o szczegóły w swoich przygotowaniach, chętnie biegał w parku trójmiejskim. Zachęcał do wspólnego treningu, a ja chętnie się zgadzałem. W tenisa stołowego najczęściej trenowałem jednak z Leszkiem Kucharskim.

"Przedarł" się pan do głównej kadry narodowej?

W młodszych kategoriach wiekowych występowałem w mistrzostwach Europy. W tamtych czasach nie było mistrzostw świata. W seniorach brałem udział najwyżej w międzynarodowych mistrzostwach Polski, co też było wyróżnieniem. Podczas jednego z takich turniejów sensacyjnie pokonałem bardzo dobrego Belga Thierry’ego Cabrerę 3:0. W kolejnej rundzie trafiłem na legendarnego Szweda Joergena Perssona, z którym już przegrałem.
W innych polskich zawodach minimalnie uległem 2:3 Jugosłowianinowi, dziś Serbowi Aleksandarowi Karakaseviciowi. To też wysokiej klasy zawodnik. Wtedy grało się do 21 punktów, a w ostatnim secie było chyba 29:31.

Na liście pańskich rywali jest także Francuz Jean-Philippe Gatien, wicemistrz olimpijski z 1992 roku i mistrz świata z 1993.

Kiedy zagrałem z nim po raz pierwszy, mógł być na 60. miejscu na liście światowej. Ale już pokazywał wielką klasę. Przegrałem po walce 1:3. Tymczasem podczas letniego zgrupowania gdańskiego zespołu we Francji to ja wygrałem z Gatienem.

Później występował pan m.in. w Baildonie Katowice oraz w Genewie. Jak pan sobie radził językowo w Szwajcarii?

Trochę znałem angielski. W Genewie byłem jednak krótko, tylko sezon. Z kolei 11 lat spędziłem w Hiszpanii i niebawem minie 10 w Norwegii. Po hiszpańsku mówię dobrze, a z norweskim jest trudniej, bo to ciężki język. Potrafię zrozumieć mówiących do mnie Szwedów, a gorzej z Duńczykami.

Do Norwegii trafił pan po okresie pracy i gry w Bogorii Grodzisk Mazowiecki. Planuje pan powrót do Polski?

Na razie nie, ale nie wykluczam w niedalekiej przyszłości. Na razie mam co tutaj robić. Z polskim tenisem stołowym także mam kontakt, widziałem się z naszymi reprezentantami i trenerami podczas tegorocznych młodzieżowych mistrzostw Europy w Sarajewie. Miałem pod opieką dwoje norweskich kadrowiczów.

Dalej pracuje pan w szkole prywatnej NTG, w której dzieli pokój z mistrzem olimpijskim w skoku wzwyż Dietmarem Moegenburgiem, dawnym rywalem Jacka Wszoły?

Niestety, to już nieaktualne. Tenis stołowy w Norwegii nie jest tak popularny jak w Polsce, tutaj stawia się na inne dyscypliny, m.in. zimowe. W tej szkole były też np. gry zespołowe, golf i szachy. Jednym z absolwentem jest znakomity Magnus Carlsen. Za mojej "kadencji" już go nie było, być może pojawiał się jeszcze sporadycznie u swojego nauczyciela, lecz nigdy go nie spotkałem.

Kiedyś wspominał pan o własnym zainteresowaniu m.in. astronomią.

Nic się nie zmieniło, jeśli znajdę ciekawy artykuł czy książkę z tej dziedziny, chętnie sięgam. Wszechświat, kosmos - to moje pozasportowe hobby.

Przeczytaj także:
Polski trener-wizjoner stawia na piórkowców

Komentarze (0)