Historia zatoczyła koło. Kubot, czyli mentor z australijskiego piedestału

WP SportoweFakty / Iza Zgrzywa / Na zdjęciu: Łukasz Kubot
WP SportoweFakty / Iza Zgrzywa / Na zdjęciu: Łukasz Kubot

Dziewięć lat temu Łukasz Kubot wygrał Australian Open. Tym samym nie tylko zakończył trwającą 36 lat posuchę w polskim tenisie, ale dał też początek pasmu sukcesów. Ciąg dalszy tej historii miał miejsce w tegorocznej edycji australijskiego szlema.

Gdy Łukasz Kubot zabiera głos, wszyscy dookoła milkną. Przede wszystkim z szacunku do mistrza, ale nie tylko. Chcą go też dobrze usłyszeć, a dwukrotny mistrz Wielkiego Szlema zwykł opowiadać o tenisie w sposób wyjątkowo cichy, niemalże kojący. Jakby ważył każde słowo. Jakby ruchem ust nie chciał przeforsować organizmu, nawet w ten sposób wykazując profesjonalizm i nadzwyczajną dbałość o zdrowie.

Taka charakterystyka nie uczyni go gwiazdą mediów po zakończeniu kariery. Trudno spodziewać się, by w nadchodzących sukcesach polskich tenisistów uczestniczył jako ich komentator. Do roli mentora pasuje jednak, jak ulał. I pełni ją już teraz, mimo że nie powiedział ostatniego słowa jako aktywny tenisista.

Podczas Australian Open był widoczny nie tylko na meczach Jana Zielińskiego, ale nie ma co ukrywać - to właśnie gra podwójna jest najbliższa jego sercu. A 14 lat młodszy "Zielak" był naszym jedynym reprezentantem w drabince głównej. Choć tenisista z Warszawy na co dzień współpracuje z innym legendarnym deblistą, Mariuszem Fyrstenberg, to wsparcie Kubota okazało się nieocenione w drodze do pierwszego wielkoszlemowego finału w karierze.

Korzysta Zieliński, Kubot i reprezentacja

- Łukasz jest wybitnym deblistą i sam fakt, że rywale widzą go w boksie, dodaje Jankowi i Hugo Nysowi pewności. Dużo rozmawia z chłopakami na temat tego, jak podchodzić do najważniejszych meczów. To duża wartość dodana - opowiada Fyrstenberg w wywiadzie dla WP Sportowe Fakty.

Co więcej, Kubot codziennie uczestniczył w treningach Zielińskiego i Nysa. Korzystali zatem wszyscy: czerpiący z doświadczenia dawnego mistrza finaliści Australian Open, mogący trenować ze światową czołówką Kubot, a być może również reprezentacja Polski. Jest bowiem wielce prawdopodobne, że to właśnie Zieliński i Kubot utworzą parę deblową podczas nadchodzącego spotkania "Biało-czerwonych" z Japonią w Pucharze Davisa.

Wygląda na to, że polski tenis w końcu stać na międzypokoleniową kooperację na najwyższym poziomie. W Pucharze Davisa funkcję kapitana od lat pełni Fyrstenberg, podczas niedawnego United Cup sprawowała ją Agnieszka Radwańska z mężem, a w jednej z edycji ATP Cup - Marcin Matkowski. Z kolei Jerzy Janowicz zaopiekował się w trudnym momencie zawodowej kariery utalentowanym Maksem Kaśnikowskim.

ZOBACZ WIDEO: Był w szoku. Trener Realu spełnił abstrakcyjną prośbę kibica

Uczniowie doczekali się na mistrzów

Jeszcze niedawno nie było tak różowo, a wręcz przeciwnie - szaro-buro. Młodzi polscy tenisiści chcący znaleźć dla siebie wzór, mogli zawołać: widzę ciemność. - Najpierw za cel postawiłem sobie pierwszą setkę. Trzeba zaznaczyć, że jak zaczynałem grać, to taki wynik wydawał się nieosiągalny. Od czasów Wojciecha Fibaka przecież żadnego Polaka nie było tak wysoko. To było wręcz chore myśleć o tak wysokim miejscu - tak o swoich początkach w wywiadzie dla "Tenisklubu" opowiadał 38-letni dziś Michał Przysiężny. Swoją drogą też próbujący sił w trenerce po zakończeniu kariery.

Finał Zielińskiego to doskonały moment, by odnotować zmianę na lepsze, jednocześnie nie popadając w samozachwyt. To co u nas daje pierwsze owoce, w innych krajach często sprawdza się od kilkudziesięciu lat. Najzdolniejsi uczniowie doganiają lub wręcz przerastają dawnych mistrzów, po czym przejmują ich role, zajmując się kolejnym pokoleniem.

W naszym przypadku ta kula śnieżna dopiero nabiera kształtów i prędkości. Ostatnie kilkanaście lat to prężny rozwój dyscypliny na wielu polach. Również tym najbardziej wystawowym, czyli Wielkich Szlemach. Gdy w 2014 roku Kubot wygrywał Australian Open, był pierwszym Polakiem z tak cennym trofeum od 36 lat i zwycięstwa Wojciecha Fibaka. Gdy po dziewięciu latach bliski powtórzenia jego wyczynu był Zieliński, na triumf w Wielkim Szlemie czekaliśmy raptem od czterech miesiący. Tyle minęło od wygranej Igi Świątek w Nowym Jorku. A w ciągu tych dziewięciu lat były jeszcze trzy inny finały z udziałem Igi, dwa z udziałem Kubota i po jednym z Marcinem Matkowskim i Alicją Rosolską w roli głównej.

Spoiwo z Bolesławca 

Dlatego tak cieszył każdy rzut oka kamery na Kubota. Bo choć w sukcesie Zielińskiego niewątpliwie większe są zasługi Fyrstenberga, to właśnie tenisista z Bolesławca jest spoiwem całej historii. Znakomitą postawą w tym samym turnieju i na tym samym korcie zapracował dziewięć lat temu na to samo trofeum, które teraz na wyciągnięcie ręki miał 14 lat młodszy kolega z drużyny narodowej. Na te wszystkie wspomnienia w niejednym oku mogła zakręcić się łezka.

Tych wzruszeń za sprawą sztafety pokoleń może być więcej. Zieliński jest najmłodszym deblistą w pierwszej trzydziestce rankingu, a już podpatrują go z bliska nasi kolejni tenisiści. W Melbourne oprócz Kubota na treningach towarzyszył mu 16-letni Tomasz Berkieta, który po raz pierwszy wziął udział w juniorskim szlemie i od razu dotarł do półfinału singla. Wszystko wskazuje więc na to, że ciąg dalszy nastąpi...

Szymon Adamski, dziennikarz WP Sportowe Fakty

Komentarze (0)