Organizacyjne zamieszanie w Wimbledonie. "Trzeba dostosować się do warunków"

PAP/EPA / ADAM VAUGHAN / Na zdjęciu: mecz Wimbledonu na korcie centralnym
PAP/EPA / ADAM VAUGHAN / Na zdjęciu: mecz Wimbledonu na korcie centralnym

Jeszcze w czwartek niektórzy zawodnicy w Wimbledonie awansowali do trzeciej rundy, podczas gdy inni nawet nie rozegrali pierwszej. - Organizatorzy nie są cudotwórcami. Bieżący okres jest specyficzny - mówi Tomasz Wolfke, uznany komentator tenisowy.

Wimbledon to turniej z ogromnymi tradycjami. Pierwsza edycja została rozegrana w 1877 roku. W tegorocznej odsłonie aura nie jest zbyt łaskawa dla głównych bohaterów wydarzenia. Wiele meczów jest przerywanych, a inne nie mogą odbyć się w terminie.

Kiedyś to było normalne

Tomasz Wolfke, bardzo znany komentator sportowy i autor książek poświęconych dyscyplinie zwraca jednak uwagę na fakt, że sporty rozgrywane na powietrzu rządzą się swoimi prawami.

- Myśmy trochę zapomnieli, że dawniej tenisiści w ciągu jednego dnia rozgrywali dwa albo nawet trzy spotkania. To wcale nie jest cud, że ktoś gra pierwszą rundę, a ktoś trzecią. Oczywiście to troszeczkę niewygodne, natomiast się zdarza. Nic się strasznego nie dzieje. Tam jest ponad 20 kortów. Zaległe mecze można w każdej chwili nadrobić. Na Wimbledonie są tylko dwa korty pod dachem, centralny i numer jeden. Na początku turnieju meczów jest ogrom. Biorąc pod uwagę wszystkie spotkania pierwszej rundy, trzeba ich rozegrać około dwustu. Czasami nie ma rady. Trzeba czekać, aż przestanie padać - mówi Wolfke w rozmowie z WP SportoweFakty.

ZOBACZ WIDEO: Niezwykłe wideo z księżną Kate na Wimbledonie. To trzeba zobaczyć

Czy organizatorzy podjęli wszelkie możliwe kroki, żeby poradzić sobie z uprzykrzającą życie pogodą? - Specyfika opadów w Wielkiej Brytanii jest taka, że pada pół godziny, potem są dwie godziny przerwy i tak w kółko. Taki stan rzeczy jest fatalny dla kortów trawiastych. Na nich nawet kropla wilgoci może spowodować kontuzje, a na przykład na nawierzchni ziemnej można grać w trakcie przysłowiowego kapuśniaczku. Organizatorzy dysponują bardzo precyzyjne prognozy pogody, które przewidują opady z dokładnością do piętnastu minut. Mają przygotowane plandeki i trzymają rękę na pulsie - odpowiada ekspert.

"Nie przesadzajmy"

Jako przykład sytuacji ekstramalnej Wolfke przypomniał jedno z historycznych, rekordowo długich spotkań. - W tenisie zdarzają się różne rzeczy. 13 lat temu odbył się słynny mecz Johna Isnera z Nicolasem Mahutem. Chyba najsłynniejszy w historii Wimbledonu. Pobito w nim rekord liczby rozegranych gemów. W piątym, straszliwym secie padł wynik 70 do 68. Zawodnicy grali 3 dni, bo padało bez przerwy, a samo spotkanie trwało ponad jedenaście godzin - kontynuował.

Zdaniem naszego rozmówcy, organizatorzy mają związane ręce, a ich praca nie budzi żadnych zastrzeżeń. - Oni nie są cudotwórcami. Mają plandeki, rezerwowe korty i dokładane prognozy. Nie przesadzajmy. Mówienie o jakimś bałaganie byłoby nadużyciem. Bieżący okres jest specyficzny. Wcześniejsze rozgrywanie spotkań też nie ma sensu. Sport bez kibiców nie ma sensu, a oni muszą jakoś dotrzeć na obiekt. Spadek frekwencji na takim turnieju byłby nie do przełknięcia. Fani, którzy tworzą atmosferę stanowią nieodłączny element tego turnieju, z tak bogatymi tradycjami - podsumował Tomasz Wolfke.

Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Ekspert nie wątpił w Igę Świątek nawet przez chwilę. "Wydaje mi się, że zajdzie daleko"
Co za słowa legendy polskiego tenisa. Iga Światek wygra Wimbledon?!

Komentarze (0)