Gdy pokonuje się takich gladiatorów, jak Nestor i Zimonjic to wydaje się, że wszystko jest możliwe. Ale to oczywiście tylko maleńki kroczek. Owszem Polacy postawili samych siebie w bardzo korzystnej sytuacji i teraz oni powinni rozdawać karty w kolejnych spotkaniach. Fyrstenberg i Matkowski znani są z tego, że szczególnie mobilizują się na najlepsze deble świata, dlatego od czasu do czasu zdarza się im przegrać z zupełnie przeciętną parą.
Tegoroczny Turniej Mistrzów jest szczególny. Po raz pierwszy odbywa się on w Londynie, w ogromnej hali O2, a to dla deblistów znakomita wiadomość. Brytyjczycy grę podwójną traktują równie poważnie i z równie wielką estymą, jak grę pojedynczą. Na trybunach 10 tys. ludzi oklaskujących najlepszych deblistów świata, to możliwe jest jedynie na Wyspach Brytyjskich i przy okazji spotkać Pucharu Davisa. Wyspiarze jako jedyni oparli się zmianom w systemie rozgrywania spotkań deblowych i na Wimbledonie tradycyjnie gra się do dwóch (kobiety) i trzech (mężczyźni) wygranych setów.
Triumf w tak lukratywnej imprezie, jak kończący sezon Turniej Mistrzów byłby wielką sprawą, ale czy w Polsce zyskał by odpowiednią oprawę i czy byłby przełomem dla rozwoju tenisa w Polsce? Śmiem wątpić.
Czy Polacy mogą w przyszłości zostać najlepszymi deblistami na świecie? Patrząc na obecną czołówkę rankingu deblowego można być wielkim optymistą. Nestor i Zimonjic, bezsprzecznie najlepsi debliści tego sezonu, mają odpowiednio 37 i 33 lata, a razem grają dopiero od ubiegłego sezonu. Mark Knowles, który wygrał Turniej Mistrzów w 2007 roku w parze z Nestorem, ma już 38 lat, a jego obecny partner Mahesh Bhupathi to 35-letni mężczyzna. Przy nich Fyrstenberg i Matkowski, odpowiednio 29 i 28 lat, to młodzieniaszki.
Debel i singiel są jakby dwiema odrębnymi dyscyplinami, choć przecież obie polegają na przebijaniu piłeczki nad siatką. Gra podwójna jednak wymaga doskonałego zgrania i bezgranicznego zaufania na korcie, a to wypracowuje się latami. Dlatego też jestem zdania, że gra podwójna powinna być przeznaczona wyłącznie dla oddzielnej kategorii tenisistów, którzy w ten sposób zarabiali by godziwe pieniądze, bo ranga debla jest coraz bardziej marginalizowana, a winę ponoszą za to ATP i WTA, ale to już temat na oddzielną dyskusję.
Fyrstenbergowi i Matkowskiemu brakuje jeszcze regularności. Potrafią walczyć jak równy z równym z najlepszymi parami na świecie i je ogrywać, tak jak w Londynie Nestora i Zimonjica czy wcześniej braci Boba i Mike'a Bryanów. Potrafią jednak też przegrać z kompletnie anonimowymi postaciami, jak w pierwszej rundzie US Open z Ryanem Harrisonem i Kaesem Van't Hofem. W czerwcu wygrali turniej w Eastbourne, a kilka dni później odpadli w pierwszej rundzie Wimbledonu. Wygląda to tak, jakby nie potrafili się odpowiednio zmobilizować na słabsze pary i pachnie trochę nonszalancją i lekceważeniem. Umiejętności mają z pewnością olbrzymie, a ich ogromnym atutem jest to, że od lat tworzą jedną parę. Zdarzało się im odpoczywać od siebie, ale potem wracali z dobrym efektem. Aby wygrać w końcu wielkoszlemowy turniej muszą z pewnością poprawić grę przy siatce, która jest ich największą bolączką.
Mimo, że czasem zdarza mi się w nich zwątpić to wierzę, że mogą być najlepsi. Są młodzi, a jednocześnie coraz bardziej dojrzali, ciągle się rozwijają i zdają sobie sprawę z tego, co muszą poprawić w swojej grze. Tak już się rozmarzyłem i widzę, jak wygrywają Wielkiego Szlema w niedalekiej, a może trochę dalszej przyszłości. Tak ogromny sukces jest potrzebny polskiemu tenisowi, nawet jeżeli dla wielu to jest tylko debel. Może wtedy zaczęły by powstawać korty tenisowe z prawdziwego zdarzenia, których w ostatnich czasie w zastraszającym tempie w Polsce ubywa. Bo my lubimy działać, gdy jest jakiś sukces. Przecież ktoś nawet wpadł na szalony pomysł, by na fali Kubicomani wybudować w naszym kraju tor F1. Ale już obiecana po wielkich sukcesie Otylii Jędrzejczak i spółki pływalnia nigdy nie powstała. Więc nie jestem przekonany czy wielkoszlemowy triumf byłby zaczątkiem do przełomowych zmian w polskim tenisie i całej infrastrukturze. Przyjemnie by jednak było móc powiedzieć, że mamy mistrzów w tak popularnej dyscyplinie jak tenis, nawet jeżeli byłby to "tylko" debel, mimo że pewnie jak zwykle taki sukces zostałby zmarnowany.