Wielka nadzieja polskiego tenisa: Chciałbym wygrać niejeden turniej wielkoszlemowy

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Daniel Kopatsch / Na zdjęciu: Tomasz Berkieta
Getty Images / Daniel Kopatsch / Na zdjęciu: Tomasz Berkieta
zdjęcie autora artykułu

- Jeśli w pewnej chwili zwątpię i dojdę do wniosku, że tenis nie jest dla mnie i nie jestem w stanie się przebić, to pójdę na studia. Będę wtedy biologiem morskim - mówi nam Tomasz Berkieta. Polak w sobotę gra w finale juniorskiego Roland Garossa.

W tym artykule dowiesz się o:

Tomasz Berkieta skończy w lipcu 18 lat. Kibice usłyszeli o nim w 2023 roku, gdy awansował do półfinału Australian Open juniorów. W sobotę zagra w finale juniorskiego Roland Garossa (drugi mecz od godziny 11.00, transmisja w Eurosport1). Rozmawialiśmy z nim kilkanaście dni temu. W wywiadzie opowiada między innymi, że nie lubi grać na mączce, że idzie mu na tej nawierzchni słabo, a tym czasem w Paryżu... właśnie na takich kortach dotarł do finału. Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Na pewno śledzisz poczynania Huberta Hurkacza. Jak myślisz, kiedy zmierzycie się na korcie w oficjalnym spotkaniu?  Tomasz Berkieta, reprezentant Polski w tenisie: Do tego jeszcze daleka droga. To na pewno potrwa. Oczywiście będę do tego dążył i myślę, że jeszcze dwa, może trzy lata i taki scenariusz faktycznie może się ziścić. Mniej więcej w takim czasie chciałbym znaleźć się w czołowej setce rankingu ATP. Ale na pewno jedna rzecz nie ułatwia mi zadania. Jaka?  Nie będę dostawał dzikich kart na poszczególne turnieje wyższej rangi w ilościach, które pozwoliłyby mi zaistnieć. Muszę sobie wszystko sam wywalczyć. Nie jest łatwo się przebić, dlatego to potrwa dwa, trzy lata. ZOBACZ WIDEO: Polacy nie dali szans USA w Lidze Narodów! Zobacz kulisy meczu

W Polsce nie odbywa się zbyt dużo istotnych turniejów. To generuje dodatkowe trudności.  Inni młodzi tenisiści mają łatwiej. Na przykład talent z Hiszpanii ma zdecydowanie większe możliwości. U nas nie ma wielu turniejów rangi ITF. Są wprawdzie challengery, ale tylko trzy. Ponadto jeszcze nie gram dobrze na mączce, więc "odpada"  turniej w Poznaniu. Nie jestem w stanie walczyć jeszcze z seniorami w takich warunkach i wolę grać na hardzie. W ostatecznym rozrachunku zostaje turniej w Kozerkach (na kortach tamtejszej Akademii Tenisowej nieopodal Grodziska Mazowieckiego - przyp. red.). Mączka jest nie tylko twoją piętą achillesową. Hubert Hurkacz długo podkreślał, że za nią nie przepada.  Ja przez całą początkową przygodę z tenisem grałem głównie na hardzie. To była nawierzchnia, którą łatwo znaleźć. Moja mama pracuje w klubie, gdzie można zagrać jedynie na trawie. Na tych nawierzchniach czuję się najlepiej.  Dlaczego na nawierzchni miękkiej jest zdecydowanie trudniej tobie się zaadaptować? Na pewno trzeba więcej biegać, a nie można też zapominać o nierównościach, przez piłka nienaturalnie się odbija. Jeśli ktoś trenuje dużo na takich kortach, to jest do tego przyzwyczajony. Dla tego typu tenisistów kłopotliwy jest z kolei hard. Przez większą część sezonu gra się właśnie na nim i na tym polega moje szczęście. Trzeba przetrwać mączkę i przede wszystkim walczyć, bo nie można całkowicie odpuszczać rywalizacji w takich warunkach. Niemniej docelowo czekam na dalszą część sezonu. Mówi się, że zawód tenisisty to wspaniałe zajęcie, bo dużo jeździ się po świecie, zwiedza różne miejsca. Obecnie faktycznie dużo latam i nie zawsze wiem, gdzie to będzie. Próbuję swoich sił w rozgrywkach ITF, czy Challengerach.  Z początku jeździłem autem, później zacząłem latać, to był dla mnie pozytywny kop. Niemniej szybko popadłem w rutynę i obecnie traktuję to już jak codzienność, w związku z czym ostatnie miejsce w Polsce, w którym chcę się znaleźć, to lotnisko. Niektórzy kibice faktycznie mówią, że nam zazdroszczą. Tylko że na dobrą sprawę to jest męczące. Ciągle przebywam poza domem, który niestety jest dla mnie jak hotel. Rozłąka z rodziną bywa trudna? Z tatą spędzam więcej czasu, bo jeździmy razem na wiele turniejów, ale mamę widuję już zdecydowanie rzadziej. Wiem, że bycie tenisistą wiąże się z takimi trudnościami i oczywiście je akceptuję. Niemniej na pewno nie jestem tym wszystkim zachwycony. Znajomi, bliscy, wszyscy zostają w Polsce, a ja ciągle muszę gdzieś jechać. Jak się marzy o Wielkim Szlemie, to nie ma wyjścia, trzeba jeździć i grać. Zdecydowanie tak. Szlemy, nawet te juniorskie, są niesamowitym przeżyciem. Dostajemy akredytacje. Są kibice, sędziowie, ball boye... Zupełnie odmienny klimat. Myślę, że dla seniorów to także wielkie wydarzenie. Chciałbym wygrać niejeden turniej wielkoszlemowy i mam nadzieję, że to się uda. Jaki jest klimat na szlemie juniorskim? To nie to samo co seniorski. Przychodzą na nie kibice, ale nie w takich liczbach. Gramy na mniejszych arenach, chyba że dochodzi się do półfinału lub finału. W tym roku w Australii udało mi się zagrać na całkiem sporym obiekcie. Różnica jest także w poziomie sportowym, co chyba nikogo nie dziwi. Wielkoszlemowe turnieje juniorskie są ciekawe, ale to tylko przedsmak. Jak wygląda twój dzień? Ostatnio zwiększamy objętość i intensywność treningów. Na korcie spędzam średnio trzy godziny dziennie. Staram się nie tego nie przekraczać, żeby się nie przemęczać i nie osiągać przez to odwrotnego skutku. Do tego dochodzi jeszcze półtorej, dwie godziny treningu ogólnego. Jeden dzień odpoczywam. Samego tenisa mamy więc około 18 godzin na tydzień, niekiedy 16. Jak reaguje na to twoje ciało? Chyba każdy miewa takie dni, że nie chce się wstawać z łóżka. Jesteśmy tylko ludźmi. Nie wiem, czy ktokolwiek na świecie jest w stanie zawsze przyjść poćwiczyć z maksymalną motywacją i pełnym zaangażowaniem. Aklimatyzuję się do wysokich obciążeń. Dokładamy nowe rzeczy. Jest trudniej i jestem bardziej zmęczony. Jednocześnie czuję efekty pracy, co daje motywację. Chcę to robić. Ile dni jesteś w Polsce, a ile za granicą? Nie sądzę, żebym choć połowę roku spędzał w domu. Częściej mnie nie ma, niż jestem. Pisałem się na to, więc nie mogę narzekać. Wrzucam to w koszta. W bieżącym sezonie regularnie mierzysz się z seniorami. Niedawno zanotowałeś serię sześciu porażek z rzędu. Jak sobie z tym radzisz? Na każdy mecz wychodzę po to, żeby wygrać. Spodziewałem się takiej serii, choć może to nie jest dobre nastawienie. Trzeba zagryźć zęby i walczyć. Czujesz presję? W Polsce nie ma niestety zbyt wielu talentów. Kibice już teraz nazywają cię następcą Huberta Hurkacza. W dzisiejszych czasach mało kto stoi za tobą murem. Na szczęście zdarzają się osoby, które zawsze będą trzymać za ciebie kciuki, tyle że to zdecydowana mniejszość. Pewną presję odczuwam, ale staram się od niej odcinać. Od ubiegłorocznego Australian Open wiele się zmieniło. Dostałem pozytywnego kopa. Trochę tym wszystkim żyłem. Czasami pojawia się poczucie, że kogoś zawiodłem. Co do ludzi, którzy mówią, że nic ze mnie nie będzie... Cóż. Z tym samym mierzą się Hubert, Iga i wszyscy tenisiści. Jeden gorszy mecz nie oznacza, że ktoś się kończy. Nie da się być na najwyższym poziomie przez cały rok. Nie samym tenisem człowiek żyje. Jak wygląda twoja edukacja? Podchodzę poważnie do obowiązku szkolnego. Staram się znajdować na wszystko czas. W wolnych chwilach spotykam się ze znajomymi. W domu mamy zasadę, że nie rozmawiamy o tenisie. Czasami trzeba omówić ważne sprawy, ale staramy się omijać ten temat. Na jakim etapie edukacji jesteś? W przyszłym roku zdaję maturę. Na pewno śledziłeś pytania z tegorocznej... Zaskoczyły cię? Czuję stres. W przyszłym roku zdaje się będą inne progi. By zaliczyć egzaminy podstawowe, trzeba będzie napisać je na 50 proc, a rozszerzenie na 30. Mimo wszystko staram się o tym nie myśleć. Zdecydowanie bardziej jestem zafiksowany na punkcie wygrania jak największej liczby meczów na mączce. Który przedmiot jest dla ciebie najłatwiejszy? Angielski. Lubię też matematykę, bo zawsze miałem głowę do liczb. Nie jestem wybitny, ale na pewno nie fatalny. Jestem ścisłowcem. Polski bywa dla mnie niezrozumiały i nie należy do moich ulubionych przedmiotów. Zostałem zakwalifikowany do systemu edukacji domowej. W wolnych chwilach się uczę. Gdy tylko pojawia się sposobność, łatam dziury i robię, co do mnie należy. Po treningach też bywam zmęczony, padam na łóżko i myślę tylko o spaniu. Nie jest łatwo. Ale udaje się wszystko połączyć. Nauka jest dla ciebie ważna? Oczywiście. Muszę realizować obowiązek szkolny i mieć plan B. Jeśli w pewnej chwili zwątpię i dojdę do wniosku, że tenis nie jest dla mnie i nie jestem w stanie się przebić, to pójdę na studia. Gdzie siebie widzisz, jeśli nie w tenisie?

Chciałbym zostać biologiem morskim. Zawsze to mnie fascynowało. Nie wyobrażam sobie życia bez zainteresowania morzem. To właśnie mój plan B, ale liczę, że nie będę musiał go wdrażać w życie.

Zobacz także: - Mecz Aryny Sabalenki nagle przerwany - Sceny w Paryżu po porażce Rybakiny

Źródło artykułu: WP SportoweFakty