Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Jakie to uczucie wrócić na Wimbledon po kilku latach przerwy, tym razem w roli kibicki?
Urszula Radwańska, zwyciężczyni juniorskiego Wimbledonu z 2007 roku i była 29. zawodniczka rankingu WTA: Dziwne, bo wcześniej przyjeżdżałam tam jako zawodniczka, skupiałam się na grze i nie było czasu, żeby oglądać inne mecze. Teraz Agnieszka występowała w turnieju legend i zapytała, czy nie chciałabym przylecieć. A ja na to, że chętnie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Ewa Swoboda zaskoczyła. Tylko spójrz na te kreacje!
Atmosfera na trybunach była wyjątkowa, ale czułam się trochę nieswojo - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie czułam żadnej presji, wyczekiwania na mecz. Bardzo miło spędziłam czas. Chodziłam tymi samymi ścieżkami, którymi chodzą kibice. Tam są wszędzie ogromne tłumy, duże kolejki. Zawodnicy mają swoje restauracje, używają innych dróg, tuneli.
Sama wygrywała pani juniorski Wimbledon, podobnie jak Iga. Z czym wiązał się wtedy taki sukces?
Uwierzyłam, że mogę coś zdziałać na kortach światowych. Wcześniej grałam sporo turniejów w Polsce, gdzie byłam najlepsza. Wielki świat wydawał się jednak bardzo odległy, ale po tym sukcesie uwierzyłam, że mogę w nim zaistnieć. Dostałam także dziką kartę do turnieju głównego na przyszły rok i jako zwyciężczyni juniorskiej kategorii, zaproszenie na bal. Zresztą nadal tak jest.
Jak to wygląda?
Z perspektywy zawodniczki, wtedy juniorki, to zupełnie inny świat. Wszystko jest bardzo eleganckie, ludzie są pięknie ubrani. To bardzo oficjalna impreza, a towarzystwo jest starsze. Czuć ogromny prestiż, a całe to wydarzenia wiąże się ze ścisłymi zasadami. Nie jest tak, jak na "Balu Mistrzów Sportu", gdzie tańczy się do białego rana i o szóstej zjada jajecznicę. W Londynie siedzi się przy stołach i wszystko wygląda bardzo elegancko.
Taki bal to też okazja do nawiązania znajomości.
Oczywiście. Zdecydowanie warto się pokazać na takim wydarzeniu. Na tym balu zawsze jest wiele znakomitych osobistości ze świata tenisa i nie tylko. Można nawiązać wiele kontaktów. W tym też ze sponsorami, co nie jest bez znaczenia.
Pasjonuje się pani modą, jest pani właścicielką marki UR produkującej torebki i akcesoria. Jak ocenia pani kreację Igi?
Była ładna i odpowiednia na taką imprezę. Elegancka, ale nieprzesadzona. Nie pojawiły się dziwne dodatki. Widać, że zaprezentowała się z klasą i było to bardzo przemyślane i konsultowane, jak ma wyglądać.
Dla osoby, która wykonała tę sukienkę, to też ogromna reklama.
Oczywiście. W 2019 roku Venus Williams zrobiła mi świetną reklamę, kiedy wyszła na kort centralny Roland Garros z moją torebką. Ogólnie moda coraz śmielej wchodzi do tenisa. Zawodnicy podejmują współpracę z luksusowymi markami: Carloz Alcaraz z Louis Vuitton, Jannik Sinner z Gucci czy Iga Świątek z Lancome.
Kiedyś tego nie było. Kiedy my grałyśmy z Agą na Wimbledonie, to zdecydowanie mniej mody było w tenisie. To fajne, bo dobrze to łączy świat sportu z elegancją i można się wtedy pokazać szerszej publiczności.
Mówiła pani, że przebywała sporo czasu wśród kibiców. Jakie wrażenia wśród publiczności wywoływała Iga i jej gra?
Iga wzbudza ogromny respekt wśród ludzi i czuć było podziw, że mimo tak młodego wieku tyle osiągnęła. Na Wimbledonie nie była faworytką, mało kto na nią liczył. Chyba sama nie wierzyła, że może tak szybko wygrać Wimbledon. To wzbudzi jeszcze większy szacunek.
Z perspektywy zawodniczki, która grała na światowym topie, co się zmieniło w grze Igi, że tak to wszystko zaskoczyło?
Widać było po niej, że jest bardzo pewna na siebie, z czym na trawie miała kłopoty. W przeszłości była niepewna swoich uderzeń, nie poruszała się swobodnie po korcie. Już w Bad Homburg tuż przed Wimbledonem było widać pierwsze oznaki przełamania: swobodę, świetne poruszanie się. Przerastała dziewczyny swoją fizycznością i to wszystko razem złożyło się na ten sukces.
Sporo osób kwestionowało pracę Igi z trenerem Wimem Fissettem.
Trudno oczekiwać od razu efektów w pierwszych miesiącach po nawiązaniu współpracy. Oboje podkreślali, że pracują nad zmianami. Nie było tego widać na początku, bo być może Świątek się wahała, czasem wracały stare nawyki. Na treningu można grać wcześnie, ale nie jest łatwo to przełożyć na grę w warunkach meczowych, gdzie pojawia się stres.
Czy Świątek wróci w tym roku albo na początku przyszłego na pozycję liderki rankingu WTA?
Na pewno wróci, jestem o tym przekonana. Trudno mi wyrokować, kiedy to się stanie, ale na pewno wróci na pozycję numer 1. Jest niesamowicie zdeterminowana, jej etyka pracy i dyscyplina są niesamowite.
A kiedy pani powróci na kort? Od ostatniego meczu minęły ponad dwa miesiące.
Miałam ostatnio problemy ze zdrowiem. Musiałam leczyć się antybiotykiem, stąd taka dłuższa przerwa. Obecnie jestem w Warszawie i przygotowuję się do turnieju WTA 125 (21-27 lipca - przyp. red.)
Ma pani takie marzenie, żeby zagrać jeszcze na Wimbledonie jako zawodniczka?
Oczywiście. Po powrocie do Londynu złapałam jeszcze dodatkową motywację. Fajnie, jest oglądać to wszystko z perspektywy kibica, ale jeszcze lepiej jest grać na tych kortach. Wiadomo, wiąże się to z dodatkowymi emocjami i ze stresem, ale uwielbiam rywalizację na największych kortach. Trochę mi tego brakuje i chciałabym tam wrócić jako zawodniczka.