Australian Open: Czwarty tytuł Federera

Roger Federer odzyskał tytuł w Australian Open. To jego czwarte zwycięstwo w tej imprezie (wcześniej 2004 i 2006-7), a szesnaste w Wielkim Szlemie. W finale Szwajcar pokonał Andy'ego Murraya 6:3, 6:4, 7:6.

Nie spełnią się marzenia brytyjskich kibiców, którzy 74 lata czekają na wielkoszlemowy triumf rodaka. Muszą czekać dalej, choć obiecujący Murray (od poniedziałku trzecia rakieta świata) pewnie będzie miał jeszcze okazję na tytuł - tak twierdzi nawet Federer. Tym razem musiał uznać wyższość zaprawionego w bojach o najwyższą stawkę mistrza.

Jak rok temu nie obyło się łez: ponownie beczał przegrany. Murray najpierw uznał klasę rywala, mówiąc, że jest lepszy i podziękował mu za wspaniały poziom. Zapewnił, że jeszcze wróci i wygra. - Płaczę jak Roger rok temu - zakończył Szkot i ... rzeczywiście się rozpłakał. Uśmiechnięty i zrelaksowany Federer pocieszał przeciwnika. - Zagrałem znowu swój najlepszy tenis. Dziękuję moim rodzicom i żonie - powiedział Szwajcar.

Przed meczem wiele mówiło się o presji. Murray jest jednym z czterech grających zawodników, z którymi Szwajcar ma gorszy bilans bezpośrednich pojedynków (teraz 5-6). - Było wiele meczów, w których myślałem, że mam wszystko pod kontrolą i przegrywałem przez swoje błędy - mówił. Jednak inaczej gra się, gdy stawką jest wielkoszlemowy tytuł. Szkot przekonał się o tym w 2008 roku, gdy w finale US Open łatwo uległ Szwajcarowi.

Murray rozpoczął mecz od dwóch wygranych piłek przy serwisie Federera, ale pierwszego gema przegrał chwilę potem dał się przełamać. Błyskawicznie jednak, po kilku akcjach godnych poziomu, odrobił straty i doprowadził do remisu. W kolejnym gemie serwisowym Federer znów miał kłopoty, ale tym razem wyszedł cało z opresji. Szwajcar przy stanie 4:3 wykorzystał pasywną grę Szkota i sam zaryzykował. Chwilę później wygrał łatwo swojego gema i cały set 6:3.

Na początku drugiego seta Federer znowu łatwo przełamał rywala. Uważany za taktycznego geniusza Murray miał ogromne kłopoty przy dwóch kolejnych gemach serwisowych. Najpierw wkładał własną głowę pod gilotynę, by za moment, w ostatnim momencie, jednak się ratować. Lider rankingu bez problemu zdobywał punkty przy swoim serwisie i wygrał drugą partię 6:4.

To było deja vu z finału US Open 2008. Mistrz w grze o wielką stawkę znowu nie dawał szans mało opierzonemu pretendentowi. Wiele razy powtarzał, że ma satysfakcję z ogrywania młodszych zawodników i pokazaniu im, że wciąż jest czempionem. Nie bał się ryzykować, za każdym razem wybierając do ataku najbardziej dogodną okazję. Tymczasem Murray, jak przewidywał Mats Wilander, grając zbyt pasywnie, nie mógł zrobić krzywdy Szwajcarowi.

W trzecim secie rozluźniony Federer doprowadził do szansy na przełamanie dla rywala, ale Murray nie trafił swoim ulubionym bekhendem po linii. Prowadząc 3:2, Andy wreszcie dopiął swego: wygrał return, okrzykiem dodał sobie animuszu i wychodząc na prowadzenie 4:2, dostał jeszcze nowe piłki do serwisu. Asem wyszedł na ostatnią prostą do wygrania seta. Federer utrzymał podanie, a za moment pokazał dlaczego jest uważany za jednego z najlepszych w historii.

Murray nie wytrzymał presji, a Federer potwierdził zdanie Zdzisława Ambroziaka: wielcy mistrzowie grają zawsze najlepiej wtedy, gdy jest to najbardziej potrzebne. Przy wyniku 5:5 Szkot po raz kolejny męczył się w swoim gemie serwisowym, ale tym razem nie dał się przełamać. O wyniku seta decydował tie break. Murray prowadził 6-4, ale najpierw genialnym forhendem popisał się Federer, a przy drugiej piłce setowej Murray, mając rozprowadzoną akcję, trafił z forhendu w siatkę.

Szkot miał jeszcze dwie okazje na wygranie seta, ale najpierw wyrzucił wolejem piłkę w aut, a przy stanie 9-8 nie trafił lobem w kort. Federer wykorzystał trzecią piłkę meczową, gdy Szkot popsuł bekhend, trafiając w siatkę.

Australian Open, Melbourne (Australia)

Wielki Szlem, kort twardy, pula nagród 21,4 mln dol.

niedziela, 31 stycznia

finał gry pojedynczej mężczyzn:

Roger Federer (Szwajcaria, 1) - Andy Murray (Wielka Brytania, 5) 6:3, 6:4, 7:6(11)

Komentarze (0)