Serbka swój pierwszy turniej wygrała w 2005 roku, w Canberze. Sukces był o tyle imponujący, że w stolicy Australii musiała przedzierać się przez kwalifikacje. W tym samym roku, z bardzo dobrej strony pokazała się również w Paryżu, gdzie osiągnęła wielkoszlemowy ćwierćfinał. Rok później zdobyła tytuł w Montrealu. Oba sezony zakończyła w czołowej 20 rankingu. Na początku sezonu 2007 osiągnęła finał w Tokio, by w Brisbane zdobyć swój drugi tytuł w karierze. Później stała się rewelacją Roland Garros, gdzie ponownie pokonała Swietłanę Kuzniecową, Marię Szarapową oraz Anabel Medinę. W finale została jednak rozbita przez Justine Henin. Równie dobrze zaprezentowała się podczas Wimbledonu, gdzie w półfinale uległa Venus Williams, późniejszej triumfatorce. Po krótkiej przerwie spowodowanej kontuzją kolana Serbka zdobyła swój czwarty i piąty tytuł: w Los Angeles i Luksemburgu. Dało jej to awans do Mistrzostw WTA, gdzie wyszła z grupy.
Sezon 2008 był zdecydowanie jej najlepszym rokiem w karierze. Rozpoczęła od rewelacyjnego wyniku w Australian Open, gdzie w finale uległa Marii Szarapowej. Dzięki tak dobrej grze, awansowała na drugie miejsce w rankingu. Następnie wygrała w Indian Wells, a w czerwcu odniosła swój największy sukces. Na paryskiej mączce w finale pokonała Dinarę Safinę, tym samym obejmując powadzenie w rankingu. Sezon zakończyła tytułem w Linz.
Dalej było jednak gorzej. Jedynym pozytywnym turniejem w roku 2009 był Indian Wells, gdzie broniąc tytułu, w finale uległa Wierze Zwonariowej. Ciągłe kontuzje lewego kolana oraz uraz biodra, który wyeliminował ją z Wimbledonu, a także porażka w I rundzie US Open doprowadziły do znaczącego spadku w rankingu. Poprzedni sezon również rozpoczęła słabo, jednak doszła do półfinału w Rzymie. Kolejny uraz, tym razem kostki, zmusił ją do poddania półfinałowego meczu z Kim Clijsters w Cincinnati. Drobny przełom nastąpił dopiero w Linz, gdzie wygrała swój pierwszy turniej od dwóch lat. Wtedy również triumfowała w Austrii. Niedługo później zwyciężyła w Bali i powróciła do czołowej 20.
Czy dobre wyniki w końcówce poprzedniego sezonu można nazywać już powrotem Any Ivanović? Moim zdaniem nie. Mistrzyni Roland Garros z 2008 roku pokazała, że jeżeli całkowicie skoncentruje się na tenisie, a kontuzje będą ją omijać, może powrócić do światowej czołówki. Ma do tego świetne predyspozycje: jej forhend może zadziwiać, a kontry potrafią zniszczyć nawet najlepsze zawodniczki. Serbka na początku roku ogłosiła, że jej priorytetem jest powrót do pierwszej dziesiątki rankingu i wygranie drugiego turnieju wielkoszlemowego. Jest to możliwe, jednak, według mnie, jeszcze nie w tym sezonie. Jednak jeżeli całkowicie skupi się na tenisie i przez dłuższy czas będzie współpracować z jednym trenerem, jeszcze niejednokrotnie usłyszymy o niej w samych superlatywach. Ana musi ponownie uwierzyć w siebie i do każdego turnieju podchodzić z nastawieniem, że jeżeli tylko zechce, znów może być najlepsza.
Z Sopotu na szczyt
Swój pierwszy tytuł zdobyła na polskiej ziemi, w 2002 roku w Sopocie, co do dziś uważa za jedno z najwspanialszych osiągnięć w życiu. Rok później wygrała w Palermo. Jednak dopiero w sezonie 2005 można było usłyszeć głosy, że jeżeli Dinara rozwinie skrzydła, może być równie znana i szanowana, jak jej brat, Marat. W drodze do tytułu w hali Paryżu pokonała m.in. Szarapową i Amélie Mauresmo. W maju triumfowała również w Pradze. Rok później, dzięki dobrym występom w Rzymie, a także w Roland Garros i US Open, zadebiutowała w czołowej 10 rankingu, aby następnie zdobyć swój piąty tytuł w zawodowej karierze (Gold Coast).
Sezon 2008 był pełen sukcesów. Najpierw triumf w Berlinie, a następnie pierwszy finał wielkoszlemowy: mistrzostwo French Open w ostatnim meczu odebrała jej Ivanović. Wygrała również w Los Angeles, Montrealu i Tokio, doszła do półfinału US Open i zdobyła srebrny medal olimpijski w Pekinie. Kolejny rok rozpoczęła rewelacyjnie: osiągnęła finał Australian Open. Tam została jednak rozbita przez Serenę Williams. Na przełomie maja i czerwca po raz drugi przegrała w finale Roland Garros, ulegając Kuzniecowej. Oprócz tych rezultatów, wygrała turnieje w Rzymie, Madrycie i Portorož.
Niemalże przez cały poprzedni sezon zmagała się z różnymi kontuzjami, szczególnie pleców. Rezygnowała z kolejnych turniejów, a kiedy zdecydowała się na grę, odpadała w I rundach, raz walcząc w trzysetowych bojach, raz wygrywając tylko kilka gemów. W krótkim czasie z tej bojowo nastawionej kobiety, krzyczącej na cały głos, kiedy coś nie szło po jej myśli, stała się bezradną, niejednokrotnie bliską płaczu dziewczyną. W najlepszych latach jej kariery zdarzało jej się to tylko, a raczej aż, w czasie wielkoszlemowych finałów. Moim zdaniem, Dinara nigdy nie zasługiwała na bycie liderką rankingu. Zbyt słaba psychicznie w najważniejszych momentach, nie była gotowa na odpowiedzialność i presję ciążącą na niej w kluczowych chwilach. Przytłoczona była sukcesami brata. Pochodząc ze sportowej rodziny, była wręcz skazana na sukcesy, aby nie przynieść wstydu. Nie mam wątpliwości, że jej mentalność miała największy wpływ na upadek. Czy Dinara będzie wstanie podnieść się z kolan i udowodnić, że nie wolno jej skreślać? Nic na to nie wskazuje, a jeżeli tak się stanie, będzie jedną z moich największych tenisowych bohaterek.