James Duckworth, 19 lat, pochodzi z Sydney, zdobył w Krakowie swój pierwszy zawodowy tytuł (foto BARAN/BYTOMOPEN.pl)
- Po prostu daję z siebie wszystko w każdym meczu - powiedział Duckworth, jeszcze niedawno reprezentant Australii w juniorskim Pucharze Davisa, a już niedługo być może kadrowicz dorosłej drużyny narodowej. - W tym, czego dokonałem nie ma żadnego sekretu. Sukces bierze się z ciężkiej pracy i poświęcenia dla tego, co się robi - tłumaczy "Ducks", który w Krakowie (pula nagród 10 tys. dol.) i Bytomiu (15 tys. dol.) zdobył dwa pierwsze tytuły w zawodowej karierze.
CZYTAJ: Gra podwójna dla Koniusza i Kapasia
W Krakowie był sporą niespodzianką, kiedy zasmucił Grzegorza Panfila ( - Ma niesamowity forhend - mówi o zabrzaninie - co przy jego leworęczności sprawia, że jest bardzo niebezpiecznym rywalem, do którego nie można się przyzwyczaić, a przy okazji jest także świetnym chłopakiem, któremu życzę wszystkiego najlepszego na dalszej drodze kariery). W meczu o tytuł Polak nie utrzymał stanu 3:0 i przegrał w dwóch partiach mimo setbola. W Bytomiu po dojściu do finału Duckworth musiał być faworytem. I to właśnie Australijczyk był panem sytuacji na korcie: zgarnął pierwszego seta i czekał na swój moment w drugim, kiedy jednak ryzyko zaczął podejmować Torebko. Wściekły na swoją niemoc, Duckworth ciskał rakietą o ziemię i bandę reklamową kortu centralnego. Zachwiał się na galopującym koniu, ale z siodła nie wypadł.
CZYTAJ: W CARBO-KOKS Polish Masters najlepszy Gawron
Stan wewnętrznego wrzenia nie pomaga, dlatego gdy Australijczyk - zwykle solidny z linii końcowej, często agresywny, rzadko skracający grę - stracił podanie także w trzecim secie, zapaliła się w jego głowie czerwona lampka. - Wiedziałem, że muszę wziąć się w garść i zacząć posyłać rywalowi mnóstwo trudnych piłek, sprawić, żeby poczuł się nerwowo - wyjaśnił. W decydującej partii urodzony w Bytomiu a trenujący w Essen, dopingowany przez rodzinę Torebko, nierzadko popełniający proste techniczne błędy, stracił przewagę przełamania i od 4:3 zupełnie się "posypał".
Duckworth przyjechał nad Wisłę jako 672. zawodnik rankingu ATP, wyjedzie natomiast pewny awansu na początek piątej setki. - Mam nadzieję i plan, że od tych paru niewiarygodnych tygodni w Polsce rozpocznie się mój marsz w górę rankingu i wkrótce wejdę do Top 300. To otworzy mi bramy do mocniejszych turniejów - mówi.
- Muszę podkreślić rolę mojego trenera, który w ostatnich tygodniach pozwolił mi utrzymać równowagę nie tylko jeśli idzie o strefę mentalną - powiedział z kolei o Benie Mathiasie, 31-letnim byłym zawodowym tenisiście australijskim, z którym na godzinę przez bytomskim finałem wyszedł na intensywny trening. - Walczyć o każdy punkt: to moje motto - mówi "Ducks". - Opłaciły się te długie sesje na siłowni i korcie treningowym.
Tylko w Krakowie wesoła gromadka Australijczyków została w komplecie do ostatniego dnia, dopingując swojego - jak się okazało - najlepszego przedstawiciela. Najsłynniejszym członkiem tej grupki jest Félix Mantilla, ex dziesiąta rakieta świata, czuwający nad młodymi tenisistami z antypodów w ośrodku w Barcelonie. - Nie mamy w kraju zbyt wielu kortów ziemnych - mówi Duckworth. - Tymczasem na tej nawierzchni odbywa się dużo najważniejszych turniejów. Tak wielu zawodników z Top 100 wychowało się na clayu. W australijskiej federacji wzięli to pod uwagę i powiedzieli: musimy działać, by nasi tenisiści też zaprzyjaźnili się z mączką. Tak powstał program, który bardzo pomaga nam w rozwoju, szczególnie, że opiekuje się nami Félix. Na korcie ziemnym uczy się innych wzorców, poruszania, ślizgania, budowania wymian, które są dłuższe i zupełnie inne niż na twardej nawierzchni.
Z cyklu czterech naszych imprez ITF w maju i czerwcu Duckworth nie wystąpił tylko w Koszalinie. Jego pochód zaczął się w Krakowie, gdzie po meczbolu z Panfilem padł twarzą na kort ( - Te emocje! Ale teraz jestem bardziej doświadczony w ich okazywaniu - śmieje się), po tygodniu przyszedł kolejny finał, w Katowicach. - Półfinał i finał były tego samego dnia. Przed południem miałem ciężki mecz z Janowiczem, bardzo dobrym tenisistą. W finale przegrałem z Marcinem [Gawronem], który tak samo jak ja notował znakomite wyniki w polskich turniejach, a ze mną zaprezentował się wtedy świetnie.
Teraz Duckworth obiera kierunek na Londyn, dokąd już wyjechali jego kompani, w tym właściwy indywidualny trener. Wimbledon jeszcze nie w tym roku, ale za rok... kto wie. Polskę opuszcza jako lepszy tenisista: - We wszystkich klubach zostaliśmy przyjęci bardzo miło, a każdy był nam bardzo pomocny - mówi. - W porównaniu z Australią wrażenie wywarło na nas to, że tak wiele ludzi podczas turniejów gra obok, na sąsiednich kortach: to stwarza bardzo sympatyczną atmosferę.
*
Powiedzieli po finale
Duckworth: - Dziękuję Peterowi za mecz, który był bardzo wyrównany i mógł potoczyć się spokojnie w drugą stronę. Ja miałem szczęście teraz, ty bedziesz miał je następnym razem. Dziękuję licznie zebranej publiczności: przyjemnie było grać w takiej atmosferze przez cały tydzień. Dziękuję Benowi, mojemu trenerowi, który wspierał mnie przez cały tydzień. Jest niezwykle surowy, ale to w nim cenię. |
---|
Torebko (po polsku): - No co teraz powiedzieć po takim meczu? Gratulacje, James! To był dla ciebie dobry turniej i fajny finał. Grałeś dobrze i wygrałeś zasłu... dobrze, że wygrałeś! Brakuje mi trochę słów, ale to chyba nie szkodzi. Chciałem podziękować mojej rodzinie za to, że miałem bardzo fajny tydzień. Dziękuję wam! Za rok znów przyjadę do Bytomia i wtedy może wygram. |
CARBO-KOKS Bytom Open, korty Górnika, Bytom
ITF Men's Circuit, kort ziemny, pula nagród 15 tys. dol.
niedziela, 12 czerwca
finał gry pojedynczej:
James Duckworth (Australia) - Peter Torebko (Niemcy) 6:3, 3:6, 6:4