Po trupach do celu - I część rozmowy z Jerzym Janowiczem, drugą rakietą kraju

Jerzy Janowicz jest po Łukaszu Kubocie najwyżej sklasyfikowanym Polakiem w rankingu ATP. Portalowi SportoweFakty.pl opowiedział o swoich początkach w tenisie, problemach finansowych, sportowym wzorze i życiu.

W tym artykule dowiesz się o:

Kinga Popiołek: Określiłby się pan jako indywidualista?

Jerzy Janowicz: Zależy w czym. W tenisie muszę być, bo to jest sport, gdzie jestem sam i nikt z zewnątrz nie może mi pomóc, dlatego to jest ze sobą powiązane. Muszę polegać na sobie i to mi się podoba.

W życiu też?

- Tak naprawdę, to moje życie głównie opiera się na tenisie, bo same wyjazdy sprawiają, że w kraju jestem rzadko. Z tego względu mogę powiedzieć, że w życiu też jestem indywidualistą.

Pańscy rodzice byli siatkarzami, skąd zatem wziął się tenis?

- Rodzice skończyli kariery zanim się urodziłem i nie miałem możliwości oglądania rodziców podczas gry w siatkówkę. Mój tata po zakończeniu kariery zaczął amatorsko grać w tenisa, chodziłem z nim na korty MKT w Łodzi, podglądałem jak on gra. A potem zapisano mnie do szkółki, zacząłem oglądać ten sport w telewizji i tak to się zaczęło.

A potem, kiedy już pan "wystrzelił w górę", to rodzice nie próbowali namawiać na siatkówkę?

- Jakoś nigdy nie miałem pociągu do sportów drużynowych. Zawsze ping-pong, badminton, squash: tego typu sporty. Siatkówka czy koszykówka nie były dla mnie atrakcyjne. Trochę odbijałem piłkę, ale bez jakichś wariacji.

Przed chwilą powiedział pan, że lubi to poleganie na sobie. Ale to chyba nie jest takie łatwe?

- Idzie do tego przywyknąć. Uprawiam ten sport już grubo ponad 14 lat, więc na pewno się do tego przyzwyczaiłem i wszystkie rozwiązania na korcie są tak naprawdę wyuczone. Tutaj nikt z zewnątrz mi nie podpowie, ale te wyuczone zachowania stały się dla mnie już naturalne. Mnie się z tym żyje dobrze.

Tych 14 lat to długa droga. W jednym z wywiadów przyznał pan, że Polska nie jest łatwym krajem do zajmowania się tenisem.

- Niestety, ale Polska jest niełatwym krajem nie tylko dla tenisa, ale i dla wielu sportów. Niemalże każdą dyscyplinę w kraju uprawia się dość topornie. Jednak polski tenis już wygląda lepiej, jest coraz więcej hal z kortami twardymi, coraz więcej zawodników i większa popularność tej dyscypliny sportu w porównaniu do tego, co było na przykład 10 lat temu. Ale cały czas istnieją problemy z pozyskiwaniem sponsorów, a bez sponsorów jest niezwykle ciężko. Nieważne jak dobrze zawodnik by grał: bez pieniędzy nie sposób brać udział w turniejach. Brak sponsorów jest głównym problemem w Polsce.

Kolejnym czynnikiem jest dodatkowo brak spektakularnych sukcesów.

- Zazwyczaj sponsorzy pojawiają się wówczas, gdy zawodnik osiągnie jakiś sukces, a wtedy oni już są niepotrzebni. Są potrzebni od najmłodszych lat, żeby nie trzeba było się martwić o fundusze na wyjazdy – tak jak ja w tym roku z tego powodu nie mogłem pojechać na Australian Open. To nie jest przyjemne, kiedy mamy jeden z najważniejszych turniejów w roku, Wielki Szlem, i nie ma możliwości pojechania tam, jest to dość bolesne.

A to była nagła decyzja odnośnie rezygnacji ze startu w Australian Open?

- Już na dwa miesiące przed AO wiedziałem, że tego wyjazdu nie będzie. Sprawdziłem swój budżet, nie wyglądał on za ciekawie i musiałem zaoszczędzić trochę pieniędzy, żeby mieć możliwość wyjazdu na mniejsze turnieje w większej ilości. Nikomu tego nie życzę, bo jeśli ma się możliwość zagrania w tego typu turniejach, a ja taką miałem, ponieważ mój ranking był odpowiedni, to fajnie byłoby jednak zagrać.

A w przypadku pańskiej kariery sponsorzy się wcześnie pojawili?

- Na początku to byli głównie rodzice, nikt więcej, pracowali głównie na to, żebym mógł grać w tenisa. Pojawili się również tacy naprawdę bliscy znajomi, którzy pomagali. A tak na dobrą sprawę to sponsora mam bodajże od końcówki 2008 roku lub początku 2009. Wcześniej nie było tej pomocy z zewnątrz. Miałem finał juniorskiego Wielkiego Szlema US Open i po tym finale też było cicho i głucho, nikt się nie chciał odezwać w kwestii sponsoringu. Tak to już jest i trzeba do tego przywyknąć oraz pracować dalej.

Czyli tenisista, poza odbijaniem piłki na korcie, powinien być również dobrym marketingowcem?

- Dokładnie tak. Nawet jeśli ma się dobrego menadżera, to w Polsce ciężko o sponsora. To nie tylko ja miałem takie problemy, one dotknęły niemalże wszystkich zawodników w naszym kraju. Na szczęście kilka lat temu pojawił się Ryszard Krauze, który zaczął wspierać nas i od tego momentu polski tenis wypłynął na szersze wody. Pojawili się nowi zawodnicy, wielu spośród nich weszło na listy ATP. Mogę powiedzieć, że od pomocy Ryszarda Krauzego się wszystko zaczęło.

O jakich kwotach mówimy w pana przypadku?

- Jeśli chodzi o mnie, to na trenera od tenisa [Janowicz ma jeszcze trenera od przygotowania fizycznego – przyp. red.] wydaję około 140 tysięcy zł. Do tego dochodzą koszty związane z wyjazdami, czyli przejazdy, przeloty, zakwaterowanie, wyżywienie oraz sprzęt. Wydatki związane z wyjazdami są podwójne, bo trzeba zawsze liczyć trenera i mnie. Poza tym np. wyżywienie za granicą jest sześć razy droższe i ceny są po prostu chore, hotele w krajach takich, jak USA czy Australia to nie jest 100 czy 200 złotych, ale 200 dolarów. Tak, że wszelkie koszty są naprawdę ogromne. Ale trzeba sobie jakoś radzić, ja się nigdy nie załamywałem i nie poddawałem, wiedziałem, co chcę w życiu robić. Po trupach do celu.

Skąd się wzięła decyzja o podjęciu współpracy z zagranicznym trenerem?

- Akurat tak się złożyło, że mój aktualny trener [Kim Tiilikainen – przyp. red.] mieszka w Poznaniu, gdyż jego żona jest Polką, a mnie doszły słuchy, że polscy zawodnicy z nim trenowali i byli zadowoleni. Dlatego też nawiązałem z nim współpracę i bardzo mi się to podoba.

A czy to nie jest tak, że zagraniczny trener jest w jakiś sposób lepszym motywatorem dla zawodnika? Adam Małysz i Justyna Kowalczyk też zaufali szkoleniowcom zagranicznym.

- Chodzi o to, że w Polsce najzwyczajniej tych trenerów nie ma. Nie ma takich trenerów, którzy mogliby się tym zająć profesjonalnie. Zazwyczaj są niedoszkoleni, ich wiedza jest nieodpowiednia i dlatego wielu sportowców, nie tylko tenisistów, mają trenerów zagranicznych.

Z czego to wynika? W ten sposób zamyka się błędne koło: nie mając polskich trenerów nie można wyszkolić zawodników niskimi kosztami, tylko trzeba szukać sponsorów, aby opłacać trenerów zza granicy i tak dalej...

- Dobry trener to podstawa tym bardziej, jeśli ma się do czynienia z potencjalnym zawodnikiem, który ma 5-6 lat. Te lata są najważniejsze, żeby takiego młodego człowieka ułożyć i odpowiednio poskładać. A u nas tego nie ma. Już nie mówię w tym momencie o zawodniku z rankingiem ATP. Nie wiem, jak temu zaradzić. Chyba najlepiej by było, gdyby dzisiejsi tenisiści w przyszłości zajmowali się trenerką, to byłoby moim zdaniem najlepsze rozwiązanie, ale na to musimy jeszcze trochę poczekać.

Na drugą część rozmowy z Jerzym Janowiczem zapraszamy w piątek, 17 lutego.

Źródło artykułu: