Trening w ciszy? Nie przypominam sobie - rozmowa z Agnieszką Radwańską, część II

Druga część rozmowy Tomasza Lorka z Agnieszką Radwańską, najlepszą polską i czwartą na świecie tenisistką. Isia pokazuje się z nieznanej dotąd strony.

Tomasz Lorek
Tomasz Lorek

W sobotę opublikowaliśmy pierwszą część wywiadu z Agnieszką Radwańską. Czas na dokończenie rozmowy z nową (od poniedziałku) czwartą rakietą świata.

Tomasz Lorek: Agnieszko, tenis kobiety jest absolutnie nieprzewidywalny. Podczas Aussie Open Samantha Stosur przegrała w dwóch setach z Soraną Cîrsteą, a Ula wygrała seta z Rumunką.

Agnieszka Radwańska: - To prawda. Mecz meczowi jest nierówny. Nie ma co porównywać dwóch następujących po sobie spotkań. Wiadomo, że Cîrstea wychodząc na kort ze Stosur, nie miała nic do stracenia. Grała z faworytką gospodarzy. Wszystkich miała przeciwko sobie. Widziałam kilka piłek z tego meczu. Rumunka grała bardzo dobrze. Samantha była spięta. Dopiero w końcówce zauważyłam, że Australijka się rozluźniła, ale tak jak mówię, każdy mecz jest inny. Jednego dnia może wszystko wychodzić idealnie, a następnego dnia może nic kompletnie nie siedzieć. Można zmieniać, kombinować, próbować, ale i tak nie będzie szło. Każdy dzień jest inny.

Samantha Stosur, mistrzyni US Open 2011, ma polskiego dziadka. Czy kiedy widujecie się w szatni, to rozmawia z tobą o polskich korzeniach?

- Samantha wie, że ma polskie korzenie, niejednokrotnie o tym wspominała. Dla niej to trochę krępująca sytuacja, bo nie potrafi powiedzieć ani jednego słowa po polsku, choć bardzo by chciała. W grę wchodzi więc tylko komunikacja w języku angielskim.

Andy Roddick wyraził opinię, że w tenisowym światku jest niewielu znakomitych agentów. Istnieje za to spora grupa ludzi, którzy dużo mówią, przechwalają się, a nie potrafią zatroszczyć się o zawodnika. Zdaniem Roddicka, Ken Meyerson był wybitnym fachowcem, ale też wspaniałym człowiekiem. A-Rod bardzo przeżył jego śmierć. Ken Meyerson pomagał również tobie. Jak przyjęłaś informację o jego śmierci?

- Dla mnie to był szok. Rozmawiałam z Kenem kilka dni przed jego śmiercią. Byłam z nim w stałym kontakcie. Zgon nastąpił zaledwie kilka miesięcy po podpisaniu umowy. Sprawy dopiero nabierały tempa, były w toku. Tuż po śmierci Kena, odebrałam telefon od drugiego agenta, który mu pomagał. Byłam w Moskwie, kiedy dowiedziałam się o śmierci Kena Meyersona. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć… To była osoba pełna życia. Nie było osoby, która go nie lubiła. Wszyscy go uwielbiali. Zarażał ludzi radością i optymizmem. A ponadto był bardzo dobry w tym, co robił. To wielka strata.

Osierocił dwójkę dzieci, prawda?

- Tak. Jedno dziecko pochodzi z pierwszego małżeństwa, a drugie jest malutkie, z drugiego związku. Ma zaledwie dwa latka…

Lekarze oficjalnie zdiagnozowali, że przyczyną zgonu był atak serca, tak?

- Tak. Z tego co wiem, był to atak serca.

Poza tym, że Ken był niezwykle skuteczny jako agent, był też twoim przyjacielem. Pomógł ci zawrzeć kilka kontraktów?

- Działał bardzo prężnie. Podpisałam umowę z firmą Lotto, a to jego zasługa. Ken zaaranżował ten kontrakt. Nie da się ukryć, większość spraw przechodziło przez jego ręce. On był głównym agentem. Wiadomo, że kilka osób pracuje na sukces, grupa ludzi dba o szczegóły, ale to oczywiste, że tenisistka ma kontakt z jedną czy dwiema osobami, które informują o przebiegu negocjacji.

Kto w tej chwili zajmuje się tymi kwestiami? Kto ci pomaga?

- Podczas Australian Open miałam spotkanie z trzema agentami. Wiadomo, że znam te twarze, widywałam tych ludzi nie raz i nie dwa na przeróżnych turniejach. Osobiście nie miałam okazji wcześniej ich poznać, ale teraz mogę wybrać najlepszą opcję spośród trzech.

W II rundzie singla mężczyzn AO spotkali się dwaj legendarni gracze: Lleyton Hewitt i Andy Roddick. Lleyton wygrał Wimbledon i US Open, Andy wygrał US Open, obaj byli nr 1 na świecie. Po meczu Lleyton przyznał się, że jego mózg pracował w dwóch różnych rejestrach, jakby na dwóch falach. Z jednej strony Australijczyk chciał skończyć rywala, wiedząc, że Andy doznał kontuzji w trakcie meczu. Z drugiej strony chciał go ocalić lub obejść się z nim w najbardziej łagodny sposób, bo to kolega i człowiek podobny mentalnie do Hewitta. Wojownik, zawsze z serduszkiem na dłoni. Czy w sytuacji kiedy wiesz, że twoja rywalka po drugiej stronie siatki, którą darzysz ogromnym szacunkiem doznała kontuzji, też stajesz przed takim dylematem? Myślisz sobie: kończymy z nią czy będę dla niej subtelna?

- Lleyton Hewitt ma na pewno rację w tym co mówi. Gra się zupełnie inaczej wiedząc, że przeciwnik odniósł kontuzję. Tak naprawdę każdy zawodowy tenisista czy tenisistka zachowa się w takiej sytuacji w pełni profesjonalnie. Wychodzi się na kort i robi się wszystko, żeby wygrać pojedynek. Jeśli widzę, że coś jest nie tak z nogą rywalki, to robi się wszystko, żeby przeciwniczka jak najwięcej biegała. A jeżeli ktoś faktycznie czuje, że dalsza gra nie ma sensu, to kończy tak jak w II rundzie AO skończył Roddick. Andy mimo tego, że jest wspaniałym sportowcem, wojownikiem, że to impreza Wielkiego Szlema, to jednak musiał zejść z kortu. W takich przypadkach nie ma miejsca na litość, bo wiadomo, że to jest zawodowy sport. Czasem bywa tak, że po drugiej stronie siatki pojawia się przyjaciółka, odzywają się emocje, ale to jest profesjonalny sport i wychodzi się na kort z zamiarem odniesienia zwycięstwa. Wszystko jedno jakimi sposobami, oczywiście mam na myśli zachowanie reguł fair play, ale tak po prostu jest. Dąży się do pokonania rywalki.

Wróćmy na chwilę do sezonu 2011. Daleka podróż do Australii, stres, przedmeczowa adrenalina, skandujący kibice. Jakie uczucie ci towarzyszyło, gdy przystępowałaś do meczu w poważnym turnieju po trzymiesięcznej przerwie spowodowanej operacją?

- Ojej, tak naprawdę zaczęłam wtedy sezon pod koniec grudnia. Większość czasu spędziłam w szpitalach i klinikach oraz na rozmowach z fizjoterapeutami. Ciągnące się godziny rehabilitacji. Dziesiątki godzin wytężonej pracy, tylko po to, aby móc stanąć w Australii na dwóch nogach, móc biegać i grać tenis na wysokim poziomie. Chcę gorąco podziękować wszystkim, którzy mi pomogli w rehabilitacji, bo wiele czasu spędziłam próbując wrócić do pełni zdrowia. Wielki Szlem jest wystarczającym powodem, aby się maksymalnie sprężyć. Wolałam być w Melbourne niż siedzieć w domu. Dla każdego sportowca kontuzja jest przykrą sprawą. Każda z nas chciałaby jej uniknąć, a tym bardziej takiej kontuzji, która przedłuża się i leczenie trwa kilka miesięcy.

Czy na początku stycznia 2011 roku szanse na to, abyś zagrała w Australii były mikroskopijne?

- Ciężko było chodzić o kulach, nie mogłam postawić całej nogi na ziemi. Tak wyglądał mój grudzień w 2010 roku. Czarno to widziałam. Chodziłam po domu i myślałam: za miesiąc wyjeżdżam, a nie mogę postawić całej stopy na podłodze. Mogłam ją postawić, ale z tak ogromnym bólem, że wolałam zanadto nie obciążać nogi. A gdzie tu jeszcze myśleć o grze w Wielkim Szlemie? Codziennie ćwiczyłam, notowałam postęp, ból stopniowo zmniejszał się, noga już tak się nie zakwaszała. Musiałam odbudować całą nogę. Było ekstremalnie trudno. W szansę na występ w Australii zaczęłam wierzyć pod koniec grudnia. Myślałam, że może mi się uda, bo już wchodzę na kort, już zaczynam się ruszać, ale jednak blokada w głowie jest gigantyczna. Na treningach bałam się doskoczyć do piłki, zrobić gwałtowny ruch, żeby tylko nie przedobrzyć. Bałam się tupnąć, szarpnąć nogą. Kontuzja wciąż mi siedziała w głowie. Ciężko jest przełamać się psychicznie, mimo że człowiek wierzy, że noga już nie boli, to jednak człowiek jest ostrożny. Dwa, nawet trzy tygodnie walczyłam ze swoją głową, żeby wreszcie powiedzieć: mogę, nie boję się.

Martina Navrátilová, wielka mistrzyni, powiedziała kiedyś, że aby osiągnąć sportowe szczyty trzeba przebrnąć przez najciemniejsze zakamarki umysłu. Czy powrót po kontuzji do wyczynowej gry jest podobną wyprawą?

- Każda kontuzja, mniejsza lub większa, siedzi w głowie. Zawsze ciężko jest wrócić do rytmu meczowego. Mimo, że chodzi się na treningi, to one nie zastąpią meczu. Trening w ogóle nie umywa się do meczu. Niezależnie od tego czy jest to mecz z zawodniczką z pierwszej dziesiątki czy z trzeciej setki rankingu. Adrenalina, emocje, to wszystko zupełnie inaczej się przeżywa, gdy jesteś na korcie. Za żadne skarby nie chciałam zrezygnować z występu w Wielkim Szlemie. Tutaj walczy się do ostatniej piłki na maksa.

Podejrzewam, że rodzice nie mieli w takim razie z ciebie zbyt wielkiego pożytku podczas przyrządzania wigilijnych potraw, skoro nie mogłaś stąpać nogą po podłodze?

- Szczerze mówiąc, ja mam w kuchni dwie lewe ręce. Nigdy nie było czasu na to, żeby edukować się w tej materii.

Całe szczęście, że na turniejach tenisowych są restauracje dla sportowców, więc nie musisz troszczyć się o to, aby smacznie gotować.

- Dokładnie. Ula bardziej lubi bawić się w kuchni. Gdy przechodziłam rehabilitację, pichciła różne zupki. Zrobiła też kurczaka w jakimś egzotycznym sosie, który całkiem dobrze jej wyszedł. Wszystko to robiłyśmy w domu, bo w Australii nie ma czasu na takie rzeczy. Jest jedna rzecz w kuchni, którą możemy się pochwalić. Najlepsze tiramisu jakie zjadła moja rodzina, było naszej własnej roboty. Możemy być z Ulą dumne, bo zrobiłyśmy takie tiramisu, że głowa mała. Oczywiście zbyt długo nie stało na stole.

W ćwierćfinale Australian Open 2011 twoją rywalką była Belgijka Kim Clijsters. Zagrałaś najpiękniejszego gema przy stanie 5:4 w II secie. Wspaniale wróciłaś ze stanu 2:4, wygrałaś trzy kolejne gemy, ale dziesiąty gem w II partii był niezwykłej urody. Grałaś najbardziej wysublimowane piłki gdy nad kortem centralnym latały samoloty (to część uroczystych obchodów święta narodowego Australia Day, które przypada co roku 26 stycznia). Niezwykłe, że zagrałaś najlepsze piłki w tumulcie odrzutowców. Czy w pobliżu kortów, na których trenujesz w Krakowie jest lądowisko dla samolotów?

- Tak, przywykłam do hałasu podczas treningu [śmiech]. Zazwyczaj albo ktoś kosi trawę albo przelatuje samolot albo statki wydają z siebie dźwięki.

Statki?

- Tak, huczą tak, że jest niewiarygodnie głośno. Korty położone są w pobliżu Wisły, więc odgłosy statków nie są mi obce. Zawsze towarzyszy mi źródło hałasu. Tramwaje też często przejeżdżają, skrzypią po szynach. Za trybunami jest stadion piłkarski Nadwiślana, więc też jest głośno. Nie przypominam sobie, żebym miała kiedykolwiek trening w ciszy.

To dlatego w Melbourne czujesz się tak dobrze. Często można usłyszeć pociągi przejeżdżające przez stację Richmond. Można rzec, że wprost idealnie usytuowano kompleks kortów w Melbourne Park pod kątem twoich upodobań?

- Tak, dlatego mi to specjalnie nie przeszkadza. Aczkolwiek jak człowiek ma zaserwować piłkę i nagle samolot przelatuje nisko nad dachem Rod Laver Arena, to można się troszkę zdekoncentrować.

Agnieszko, patrząc na drugą stronę siatki, widziałaś rywalkę, Kim Clijsters, ale też kobietę, która urodziła dziecko, a potem trzykrotnie wygrała turniej Wielkiego Szlema. Czy widzisz siebie kiedykolwiek w roli matki, która wygrywa turniej Wielkiego Szlema?

- Trudne pytanie, aczkolwiek taka sytuacja jak w przypadku Kim zdarza się raz na kilka tysięcy, może nawet raz na milion? Natura rzadko jest tak łaskawa. Nie wiem, zastanawiam się, ale chyba nie podjęłabym takiego wyzwania. Wolę najpierw skończyć karierę zawodowej tenisistki, a później założyć rodzinę, urodzić dziecko. Wszystko ma swój czas. Tak mi się wydaje. Nie sądzę, że poszłabym w ślady Evonne Goolagong Cawley czy Kim Clijsters.

*

Dorothea Lambert Chambers była pierwszą matką, która wygrała Wimbledon. Był 1914 rok. Kobieta o gołębim sercu pachnąca aborygeńską duszą, Evonne Goolagong Cawley, wygrała Wimbledon w 1980 roku będąc mamą. Kim Clijsters radowała się z córką Jadą gdy wygrywała US Open w 2009 i 2010 roku oraz Australian Open 2011…
Znów ptak przefrunął ponad platformą, z której w świat popłynęły słowa Agnieszki. Eleanor Preston nie ma chwili wolnego, szeptem przekazała Agnieszce, że czeka na nią jeszcze jedna ekipa telewizyjna. Serdeczny uśmiech Polki, zapaliło się czerwone światełko, stukot kół pociągu przydał konwersacji niezbędnego tła w postaci czarujących nutek...

Oglądaj mecze WTA Tour z udziałem Igi Świątek, Magdy Linette i innych topowych zawodniczek w serwisie CANAL+ online. (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×