- Gdyby ktoś mi powiedział, że będę numerem pięć w marcu, pewnie że bym to brała w ciemno - mówi portalowi SportoweFakty.pl Agnieszka Radwańska, która dziś w rankingu WTA Tour jest już trzecia, jeszcze tej wiosny mając przed sobą perspektywę awansu tuż za liderującą liście światowej Wiktorię Azarenkę.
Białoruska tenisistka jako jedyna wygrywała z Radwańską (w sześciu spotkaniach na sześć) w bieżącym roku. Taki to niuans sezonu, w którym krakowianka wywalczyła tytuł w Miami - największy w karierze. Do tego dołożyła zwycięstwo w Dubaju oraz półfinały w Madrycie, Stuttgarcie, Dausze i Sydney, a wielkoszlemowy ćwierćfinał w Melbourne.
W jej przygotowaniu do stawianych sobie wyzwań nic się w porównaniu z poprzednimi latami nie zmieniło. - Zawsze pracuję nad wszystkim. Nigdy nie skupiam się, na przykład przez miesiąc, nad jednym tylko elementem - mówi. - Oczywiście, w listopadzie i grudniu pracowałam nad przygotowaniem fizycznym, ale wchodząc w tryb turniejowy, trenuję wszystko po kolei.
Była zaskoczona dojściem, bez straty seta, do półfinału turnieju rangi Premier Mandatory (wyższą mają tylko Wielki Szlem i Masters) w Madrycie, na mało przez nią lubianej - choć nie tradycyjnej - mączce. - Trudno powiedzieć, co zmieniłam, że tak dobrze mi idzie: że nie przegrywam meczów, że osiągam finały i półfinały. Tak naprawdę nie zmieniłam nic, robię swoje - jak zawsze. Po prostu dobrze mi się gra - tłumaczy.
Gdyby wygrała imprezę w hiszpańskiej stolicy, byłaby drugą rakietą świata. Mając za sobą niezbyt udany - jak sama przyznaje - okres gry na kortach ceglanych w ubiegłym roku, w tym sezonie ma w jego trakcie wiele do zyskania. Najpierw w Rzymie, potem w Paryżu. - W życiu bym nie powiedziała, że w ciągu pół roku skoczę z miejsca ósmego na trzecie i że będę w każdym niemal turnieju zachodziła praktycznie do końca - wyznaje.
Międzynarodowe mistrzostwa Włoch i te Francji, na kortach Rolanda Garrosa, rozdziela tydzień, w którym rozgrywana jest impreza w Brukseli, gdzie Radwańska teoretycznie widnieje na liście startowej. - Jeszcze nie podjęłam decyzji, czy tam zagram - mówi.
Czwarta w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na najlepszych sportowców Polski 2011 roku, Radwańska została wybrana przez fanów na całym świecie ich ulubioną tenisistką. Ona jest popularna w Polsce, to też znaczy, że popularny jest mający piękne u nas tradycje tenis. - W kraju spędzam dość mało czasu, bo co tydzień jestem w innym miejscu na świecie - mówi sama zainteresowana. - Otoczka medialna troszkę mnie omija, staram się i tak o tym wszystkim nie myśleć. Robię swoje - tłumaczy.
Igrzyska olimpijskie na kortach Wimbledonu - który tenisista może wzruszyć na to ramionami? - Będę robiła wszystko, by mieć medal. Zrobię wszystko, co w mojej mocy - zapowiada Radwańska, której Wimbledon (była mistrzynią juniorek w 2005 roku) otworzył bramy Wielkiego Szlema i dwukrotnie dał poznać smak ćwierćfinału.
Nie chce stwarzać sobie presji: - Jeśli się uda, to super - mówi. - Równie dobrze mogę jednak przegrać w I rundzie. To jest sport, nic nie jest pewne: może być złoto, srebro, może być porażka w I albo II rundzie. Niczego nie można przewidzieć. Robię wszystko w kierunku medalu. Teraz idzie mi dobrze, ale jaki będzie sezon na trawie, to się dopiero okaże. Wiadomo, że igrzyska olimpijskie są co cztery lata i czasami człowiek chce się w nich pokazać aż za bardzo. No i wtedy się gubi, spala.
Koniec Wimbledonu i start igrzysk olimpijskich dzielą trzy tygodnie. Tutaj szansa na turniejowy występ najlepszej polskiej tenisistki jest duża: w Palermo lub Båstad (w obu przypadkach kort ziemny). Raczej wykluczone są wtedy Stany Zjednoczone: - Na tę chwilę tam nie lecę. To za daleko - tłumaczy Isia. - Możliwe jednak, że zagram wtedy jakiś turniej. Wiadomo, że nie ten ostatni, to jest Baku, bo w ostatnim tygodniu przed igrzyskami będę już trenować na miejscu, ale w innej z europejskich imprez może wystąpię, dla samego treningu.
Nie ukrywa, że treningowo traktuje także start w grze podwójnej. Akurat przechodzi Mariusz Fyrstenberg. - Słuchajcie - rzuca - dobrze, że gramy debla, bo zawsze zostajemy się ostatni - żartuje, kwadrans po porażce Radwańskiej z Azarenką w Madrycie. Może to właśnie leworęczny warszawianin wystąpi z Isią w grze mieszanej podczas londyńskich igrzysk. - To sprawa otwarta - mówi Radwańska. - Tylko, że ja jestem jedna, a chłopaków trzech - śmieje się. - Z kim, to dobre pytanie. Jestem trochę w kropce.
Nie będzie gry mieszanej, jeśli Radwańska wystąpi w deblu. - Właściwie to jeszcze o tym nie myślałam, choć wiadomo, że igrzyska zbliżają się dużymi krokami. Liczę na to, że załapię się do debla z Ulą - mówi, mając na myśli siostrę. - Raczej do tej pory nie brałam nic innego pod uwagę. Zobaczymy na Rolandzie Garrosie, bo do wtedy można zbierać punkty do kwalifikacji.
Ostatnim turniejem, podczas którego wystąpiła w duecie z siostrą, był US Open 2009. Po awanturze na korcie nie zagrały ramię w ramię aż do meczu Pucharu Federacji w tym roku. Do wspólnej gry nie zamierzają wracać przed wejściem na trawę. Choć by w ogóle myśleć o walce o olimpijski medal, najpierw Urszula, która ostatnio wygrała turniej ITF w Pradze, musi uzyskać kwalifikację. - Okaże się w ostatniej chwili - mówi jej starsza siostra. - Bo Ula jest na "styku", podobnie jak w singlu, w którym też ma dość duże szanse zagrać w igrzyskach, ale musi zajść daleko przede wszystkim w Paryżu, gdzie jest do zdobycia najwięcej punktów.
A co, jeśli do igrzysk zakwalifikuje się tylko jedna z duetu Alicja Rosolska - Klaudia Jans-Ignacik? Ewentualni kandydaci na partnerów Radwańskiej w grze mieszanej: Marcin Matkowski, Mariusz Fyrstenberg i Łukasz Kubot, także czekają na rozwój zdarzeń. - Jeśli nie zagram debla, to jak najbardziej chciałabym wystartować w mikście - mówi Isia.
W Madrycie Radwańska wystąpiła u boku Swietłany Kuzniecowej. - Umówiłyśmy się dosłownie na dzień przed turniejem, więc to była klasyczna "łapanka" - wyjaśnia. - Chodziło to, żeby się "wgrać", po prostu potrenować. Bo to przecież początek sezonu na ziemi, więc fajnie było zagrać jakiś mecz deblowy. No, niestety, tutaj wyszedł tylko jeden. Trudno się mówi - uśmiecha się.
W Rzymie debla nie będzie. - Mam za sobą tyle singla, że debla gram tylko na dużych turniejach. W nogach już troszkę tenisa mam. Mówi się, że kort ziemny dość w nogi wchodzi, a na tej nawierzchni dwa razy więcej się biega i mecze są dłuższe. Ani w Rzymie, ani w Brukseli - o ile w ogóle tam zagram, zaraz przed Rolanem Garrosem, do debla się nie zapiszę.